Witam wszystkich.Znalazłam się tu bo tli się we mnie jeszcze jakaś mała iskierka nadziei że ktoś może mi pomóc.Jest to dla mnie wstydliwe nnigdy nie mówiłam nikomu tego co tutaj napisze..Jakże żałosna się w tej chwili czuję,ale nie mam nic do stracenia..Nie wiem o czego zacząć wszystko jest trudne do opisania a z każdym dniem jest coraz gorzej...nie daję sobie już rady-chciałabym to wszystko zmienić ale sama nie potrafię..
Tak naprawdę nic nie potrafię-nie potrafię żyć.Towarzyszy mi ciągły lęk,boję się zbliżać do kogokolwiek w strachu przed odrzuceniem i nie zaakceptowaniem zawsze taka byłam odkąd pamiętam...powoli dorastając zaczęło się w moim życiu piekło.Ciągły dojmujący ból istnienia,myśli kołaczące się w mojej głowie kręcące się w kółko nie dające mi spokoju a których nie potrafię bliżej określić,ciągły smutek i żal,wieczna rozpacz.Każda najdrobniejsza rzecz mogąca przyprawić mnie o płacz.Z drugiej strony czuję obojętność na wszystko czuję ciągłe zmęczenie wlasną egzystncją-nie widze w ogóle sensu tego że żyję.Chciałabym umrzeć,ale brak mi odwagi by to zakończyć i kurczowo trzymam sie w takich momentach czegoś dobrego by przetrwać.Bywają też krótkie momenty kiedy wydaje mi sie że jestem szczęśliwa ale to tylko chwilowe po czym wracam do poprzedniego stanu.Ehh tak ciężko mi wyrazić to wszystko co chciałabym napisać,nie nadążam za własnymi myślami...to trwa jakieś 5lat może mniej może więcej.Bardzo często płaczę,mam huśtawke nastrojów,popadam w skrajności.Przez te lata nieustannie towarzyszą mi myśli samobójcze,mam też za sobą jedną próbę jak widać nieudaną o której na szczęście nikt się nie dowiedział.Mam za sobą cięcie się-trwało to 3lata póki się nie opamiętałam a raczej póki ktoś mnie nie przypilnował...każda blizna przypomina mi że mogłoby mnie tu nie być,przypominają mi te wszystkie chwile w których musiałam się ukarać kiedy musiałam zagłuszyć ból psychiczny...potem zaczęłam się wyładowywać na innych krzyczałam waliłam głową czy pięścią w ściane w stół,rzucałam krzesłem-czymkolwiek co mi wpadło w ręce.Teraz znów szukam czegoś co mi pozwoli zapomnieć,co uśmierzy mój ból.Próbowałam zapomnieć pijąc czy biorąc jakieś leki ale zapomnienie jest tylko chwilowe a każdy powrót do rzeczywistości jest coraz gorszy...Czasami kiedy się ocknę na te krótką chwile kiedy jestem świadoma problemu i tego co mnie otacza to zwyczajnie się boję.Boję się że wariuję albo już zwariowałam.Często uciekam w swoje myśli do własnego świata wtedy nie slyszę ani nie widzę co się dzieje wokół mnie-może się walić i palić a ja nie zwrócę na to uwagi,świat wydaje mi się nierzeczywisty jakby za mgłą chociaż znam przecież to otoczenie.Czuję kompletny chaos uff...nie mogę tego wszystkiego nawet dobrze poskładać w całość..
nie czuję w ogóle zainteresowani czymkolwiek,najchętniej zamknęłabym się gdzieś sama i nie ruszała a z drugiej strony tak bardzo bym chciałą żeby ktoś zwrócił uwagę że coś jest nie tak żeby ktoś zrozumiał i mi pomógł,anie nic takiego się nie dzieje...nie mogę się na niczym skupić coś mnie ciągle rozprasza,wiecznie zmęczona i smutna...zaczęłam zapychać smutek jedzeniem,zaczynam zjadać 2 czy nawet 3 razy więcej niż jadałam normalnie,coraz bardziej tyję i coraz bardziej czuję się winna -bo przecież to moja wina że jestem taka jaka jestem.Nie mam chwili wytchnienia,nawet sen nie daje mi ukojenia.Wiecznie walczę sama ze sobą jakby żyły we mnie dwie zupełnie różne osoby nie wiem już jak mam sie zachowywać..Próbuję się zachowywać normalnie zakładam maskę codzienności i udaję że wszystko jest w najlepszym porządku,ale nie jest.Nie wytrzymam już dłużej,gubię się,potrzebuje rady pomocy czegokolwiek.Czuję że zbliżam się do kresu mojej wytrzymałości boję się że pewnego dnia się nie zawaham i odejdę.Chciałabym chcieć to wszystko zmienić-naprawdę ale jestem naprawdę zmęczona.Jak nisko może upaść człowiek?jak nisko upadnę zanim ktoś poda mi dłoń,zanim nie będzie za późno?Błagam niech ktoś mi powie że wszystko będzie dobrze..niech ktoś mi pomoże..