Skocz do zawartości
Nerwica.com

buka_buka

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez buka_buka

  1. hmm nie wydaje mi się, żeby to było do końca 'normalne' i np. mi osobiście utrudnia codzienne funkcjonowanie :/
  2. Witam! Czuję, że nie wszystko jest ze mną ok, mam zamiar wybrać się do specjalisty,ale zanim to zrobię chciałabym trochę 'wybadać', czego mogę się spodziewać. Coś o mnie? Mam 21 lat, jestem na pierwszym roku studiów. Teoretycznie powinnam być na drugim roku,ale pierwsze studia rzuciłam po jakichś 3 miesiącach i teraz wznowiłam edukację na innym kierunku. Generalnie to stresują mnie najprostsze czynności. Czuję się taka 'niegarnięta', mam problemy z koncentracją i mam wrażenie, że to wszystko się nasila. Mam bardzo niskie poczucie własnej wartości, doskonale wiem z czego to wynika. Pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej, ojciec jest dla mnie nikim, alkoholik całe życie. Moja matka urodziła mnie po 40, a więc najmłodsza nie była.. i jak miałam 12 lat okazało się, że ma alhzeimera. Każdy, kto miał stycznośc z tą choroba wie, że oprócz chorego, dotyka ona również bardzo psychikę pozostałych domowników. Jednakże jak widać, z chorobą matki zmagam się praktycznie przez połowę mego życia, a więc do sytuacji już w pewnien sposób przywykłam oraz pogodziłam się z nią. Zdaję sobię jednak sprawę z tego, iż sytuacja ta ma niebagatelny wpływ na to, co się obecnie ze mną 'dzieje'. Ogólnie rzecz biorąc, odczuwam u siebie ogromny brak motywacji do działania. Na początku myślałam, że po prostu jestem leniwa,ale czuję, że to jest jednak 'grubsza' sprawa. Stresują mnie studia. Mam tak zakotwiczone poczucie własnej beznadziejności, nie wierzę w siebie. Nie potrafię się jednak zmotywować do nauki. Z jednej strony potrafię cały czas myśleć jak to czegoś tam nie zdam, ale z drugiej.. i tak nie potrafię zmotywować się do nauki. Potrafię wrócić do domu i cały dzień nic nie robić. Siedzieć zamknięta w swoim pokoju. Najczęściej siedzę przed kompem albo po prostu kładę się na łóżku i tak sobię mogę leżeć i leżeć. Coraz częściej mam tak, że zaczynam płakać o byle co.. np głupota typu 'nie mogę czegoś znaleźć'. Póki co spadam jakoś na cztery łapy. O dziwo, sesja poszła mi bardzo dobrze i nawet dostałam stypendium za wyniki. I tutaj pojawia się pierwszy problem. To jak ja postrzegam samą siebi, a jak postrzegają mnie inni. Towarzystwo, ze studiów jest spoko, nieraz wyskoczymy razem na piwo itd/jak to studenci :D/. Ludzie często zwracają się do mnie z jakimś 'problem naukowym' ,zadaniem.. czyli chyba jednak jestem dla nich osobą 'kompetentną'. Koleżanka mi powiedziała, że ludzie czują do mnie respekt/byłam zwolniona z egzaminu z matematyki,bo tak dobrze zaliczyłam ćwiczenia/. Nie chce, żeby to było odebrane jako przechwalanie. Po prostu chcę jakby przedstawić samą siebie 'z różnych stron'. Ja natomiast często mam wrażenie, że jestem tak nieinteligentną, mało bystrą osobą. Pierwsza moja fobia- język angielski. Nigdy mi nie szło zbytnio z języków obcych, zdecydowanie lepiej się czułam z przedmiotów ścisłych/chemia,majca/. Strasznie świrowałam przed maturą, oczywiście byłam pewna, że nie zdam angielskiego, że wstyd będzie itd. Zdałam, nawet całkiem nieźle. Później poszłam na studia, tam lektorat zaczynał się od drugiego roku dopiero, ale już cały czas myślałam jak to się będę bać, gdy już rozpocznie się wspomniany przedmiot. W tym czasie rzuciłam studia. Tak, z tchórzostwa. Po prostu już wtedy zaczęłam czuć, że mnie to wszystko przerasta. Wszyscy się dziwi, bo miałam wysokie stypednium, bo studiowałam coś, z czego byłam bardzo dobra w liceum/tak, stwiedziłam, że byłam bardzo dobra, o dziwo! ale szczerze mówiąc, to nawet wtedy nie wierzyłam w siebie i nie wiedziałam, 'skąd ja tak na prawdę to wiem'/.Jak rzuciłam studia, to w sumie było jeszcze gorzej. Nie miałam żadnej motywacji do zrobienia czegokolwiek. Codziennie wstałam grubo po południu. Miałam szukać pracy. Efekt? Prawie 10 miesięcy przesiedziałam w domu. Bez przesady, jasne, że nie dosłownie 'przesiedziałam', ale jak już wspomniałam nie miałam motywacji do zrobienia czegoś pożytecznego. Pracy tak 'szukałam', że nie znalazłam. To mnie też stresowało. Nie widziałam się z niczym, jak przeglądałam jakieś oferty, to od razu zakładałam, że nie dam sobie rady.. Wznowiłam studia, inny kierunek inni ludzie. Niby studia całkiem ok,ale czuję, że się na nich duszę. Nie widzę się w tym, jestem kompletną niezdarą. Mam dużo ćwiczeń laboratoryjnych, na których nigdy nie potrafię się ogarnąć. Coś pomylę, coś niedokładnie zrobię itd. Myślę, że główna przyczyna tego wszystkiego siedzi w mej głowie. Tak bardzo się stresuję na niektórych zajęciach, w brzuchu mnie ściska. Kiedyś tak mi się ręce trzęsły, że aż koleżanka zauważyła. W dodatku nie potrafię się skupić. Często coś źle zrobię dlatego, że po prostu nie słucham. Nawet jeśli chciałabym słuchać, to nie potrafię. Za każdym razem myślę jak to muszę sie skupić na tym, co mówi prowadzący/a.. Po czym nawet nie wiem kiedy tracę kontak z rzeczywistością. Zawsze byłam osobą dosyć ruchliwą i nawet zastanawiałam się, czy po prostu nie jestem nadpobudliwa. Nie, po ścianach to nie latam jeszcze co prawda.. Aha, miało być o mej fobii-angielskim. Pierwszy semestr- stresowałam się,ale jakoś przeleciał, młoda niewymagająca kobieta na zastępstwie. Na kolosach trochę mnie koleżanka wspierała i było ok. Teraz pojawiła się nowa kobieta, o wiele bardziej wymagająca. Na zajęciach siedzę bardzo spięta, głowa spuszczona w dół,nie utrzymuję kontaktu wzrokowego, aby mnie o nic nie zapytała. Czasami zapyta jednak. Zazwyczaj kończy się to moją kompromitacją. Jak już wspomniałam, nie umiem dobrze tego języka,ale gdy mnie zapyta, to nie jestem w stanie się skupić, tak się stresuję i w efekcie nie wiem najprostszych rzeczy. Dla mnie to jest kompromitacja. Szczególnie, że mamy całkiem sporą grupę, wielu z tych ludzi widuję jedynie na na angielskim i zdaję sobie sprawę, że mnie pewnie za jakaś przygłupawą biorą. Z resztą tak samo jak kobieta od angielskiego. Wcale się nie dziwię. Ostatnio miałam kolokwium. Wszyscy zadowoleni, że łatwe.. a ja prawdopodobnie nie zdałam. Tak się zdenerowałam, że totalnie nie mogłam się skupić. Już mnie brzuch boli na samą myśl jak oddaje kolokwia i jestem jedyną osobą z grupy, która nie zdała. Swoją drogą, ostatnio coraz częściej coś takiego mi się zdarza, nie tylko na angielskim. Piszę coś, co wydaje się całkiem łatwe i gdybym to miała rozwiązać w domu, to by nie było problemu, a na kolokwium ściana.. Tak samo zauważyłam, że coraz częściej zdarza mi się, że jak piszę szybko, chaotycznie, to np coś źle przepiszę, pominę jakąś literę w słowie, a nie jestem dyslektyczką. Ogólnie rzecz biorąc: brak motywacji do jakiegokolwiek działania, przy tym duży stres, płacz o byle co, potrafię czasami zrobić coś tak mało racjonalnego.. np kupić coś czego nie potrzebuję, oglądać preparat pod mikroskopem 'do góry nogami'.. czułam, że coś nie tak, ale jakoś nie zwracałam uwagi, dopiero koleżanka zauwazyłam.. możecie się domyślić jak mi wstyd było.. nawet kiedyś wsiadłam do złego autobusu- nie zastanwiałam się kompletnie nad tym, dokąd jedzie.. po prostu bardziej mnie zaabsorbował fakt, że przyjechał i wsiadłam odruchowo. Znalazłabym o wiele więcej tegi typu przykładów. W takich momentach czuję się jak kompletna kretynka. Wiem, że po prostu nie myślę, nie skupiam się na tym co robię.. ale z drugiej strony, pewne czynności wykonuje się ot tak po prostu, automatycznie. Szczerze mówiąc, to zawsze byłam 'trochę zakręcona',ale jakoś nigdy aż tak. Gdybym była trochę starsza, to podejrzewałabym u siebie alzheimera. Wiem, że ze mną nie jest ok, ale nie wiem ' co to jest'. Czy coś w rodzaju depresji? Może bardziej nerwica? Postanowiłam w końcu się jakoś zmotywować i zamierzam udać się do specjalisty, ale chciałam tutaj zasięgnąć opinii. Może ktoś ma podobnie? Aha, czasami tak się czuję, jakby mnie nie było w miejscu, w którym obecnie się znajduję. Wiem, że to dziwnie brzmi,ale trudno jest mi opisać ten stan. Tak jakby wszystko toczyło się gdzieś obok mnie. Widzę wszystko, wszystkich.. słyszę, że rozmawiają, ale tak na prawdę nie wiem o czym.. po prostu nie wiem co się dzieje dookoła mnie. Zazwyczaj ma to miejsce, gdy się stresuję. Aaa, jeżeli wybieram się do specjalisty to najpierw mam iść do psychologa, czy psychiatry? I orientujecie się może, czy wystarczy mi jedynie książeczka studencka? Z góry dzięki za każdy odzew!
  3. Idąc na studia nie pomyślałabym nawet, że je rzucę, w dodatku po trzech miesiącach. Wcale mi nie szło tak źle,ale siadałam psychicznie. Przez całą przerwę świąteczną się zastanawiałam, czy rzucić. W końcu "poszłam za ciosem" i od stycznia już się nie pojawiłam na uczelni. Przez pierwsze dwa tygodnie w sumie najgorzej było, faktycznie miałam wyrzuty sumienia itd. Nie jestem w stanie powiedzieć oczywiście w 100%, że to była dobra decyzja, bo może a nóż widelec to było moje "przeznaczenie"... Ale wiem jedno. Baaaardzo odżyłam! Ty chyba po prostu jesteś nad ambitny... I to Cię może zgubić. Też taka byłam,ale w końcu powiedziałam sobie stop. Wielu znajomych się dziwi, koleżanka powiedziała, że jestem ostatnią osoba po której by się spodziewała, że rzuci studia. Ale mam to gdzieś, to jest moje życie. Za rok startuję na inny kierunek, wcale nie czuję się z tego powodu "gorsza" od innych. Jak dla mnie to jest lepsza opcja niż na siłę męczyć się na jakiś studiach tylko po to, żebym potem nie musiała komuś "zazdrościć" . Przestań w końcu oglądać się za siebie i zacznij żyć swoim życiem, nie porównując się do innych. A może boisz się tego, że to Twoi znajomi będą się "wywyższać"? Mądrzy znajomi zrozumieją. Ja np. chociaż już nie studiuję to dalej się spotykam z ludźmi ze studiów. Wcale nie czuję się gorsza od nich tylko dlatego, że olałam te studia z własnego wyboru.
  4. A ja myślę, że powinieneś dostrzec drugą stronę medalu. Tak na prawdę ta dziewczyna wysłużyła Ci dużą przysługę... Pewnie, że rozstanie boli,ale pomyśl... Najwyraźniej taki z niej "typ", jak nie teraz to i tak kiedyś by zdradziła. A co gdybyś za XXX lat wziął z nią ślub,a ona by Cię zdradzała? Czy wtedy by było łatwiej się rozstać, mniej by bolało? Nie sądzę... A co do roku w plecy.. To ja rzuciłam studia pod koniec grudnia. Nie powiem, że łatwe były(ale to pewnie jak każde studia),ale nie dlatego... Po prostu czułam, że siadam psychicznie. Nie mogłam się zmotywować do nauki, to,co kiedyś bardzo lubiłam i czego hmm byłam na prawdę niezła totalnie mnie nie cieszyło. Szczególnie na początku było "dziwnie", wszyscy się uczą do sesji, żalą ile to mają nauki,a ja hmm nie studiuję.. Nie mogę powiedzieć na 100%, że to była słuszna decyzja,ale z drugiej strony wiem, że w tym momencie serio nie byłabym w stanie studiować. Wszyscy w sumie się dziwili, zarówno znajomi ze studiów jak i z lo itd.. ale ja po prostu nie mogłam.. No i cóż. Na ten moment to chcę podszkolić angielski;) Szukam jakiegoś psychologa iii za rok zamierzam startować na inny kierunek ze zdwojoną siłą... Według mnie rzadko ludzie są w stanie w tym wieku podjąć 100% decyzję, że akurat to chcą w życiu robić, często zmieniają kierunki. Osobiście uważam, że rok w plecy to nic.. Podejdź do tego w ten sposób, że przynajmniej w pewnym stopniu poznałeś "studenckie życie" i za rok będziesz mniej przestraszony niż inne "pierwszaki" Chociaż zastanawia mnie to,czy Ty na pewno chcesz rzucić studia,czy po prostu uciec jak najdalej od tej dziewczyny. Ale pamiętaj.. Nie była warta... i wyświadczyła Ci przysługę!
  5. Witam To mój pierwszy wątek, więc proszę o wyrozumiałość jeśli w złym miejscu go umieściłam itd... Jestem tutaj, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, że mam problem. Jakiś miesiąc temu rzuciłam, studia. Tak na prawdę zrobiłam to dlatego, że sobie nie radziłam psychicznie. Całe życie się poddaję, nawet nie próbuję walczyć. Może się wydawać, że skoro mam dopiero 19 lat,to niewiele wiem o życiu... Ja uważam, że dostałam od niego niezłego kopa,ale nigdy się nad sobą nie użalałam,przecież każdy jakieś problemy.Tłumiłam sobie w swój ból i chyba mi to wychodziło nie najgorzej.. Myślałam, że sobie radzę psychicznie,ale się myliłam. Teraz czuję się totalnie rozsypana. Może krótkie streszczenie mojego życia. Moja matka ma alzheimera. Urodziła mnie w wieku 42 lat, także "najmłodsza" to już nie była. Nigdy u mnie w domu nie było kolorowo. Mam czwórkę starszego rodzeństwa(poza jednym bratem, z którym nie utrzymuję kontaktu to są świetni). Wspomnienia z dzieciństwa? Ojciec cały czas pił, nigdy go nie było,wszystko na głowie matki było. Nie obchodziło go, że brakuje pieniędzy, w ogóle go nie obchodziliśmy. Mnie nie bił,ale moje rodzeństwo tak(dlatego, bo oni byli dużo starsi ode mnie i z czasem nauczyli się mu stawiać-nie pozwolili,żeby mnie dotknął). Jeżeli chodzi o matkę to mam dobre wspomnienia związane z nią. Co prawda wstydziłam się tego, że na zebraniach jest najstarsza, niektórzy myśleli, że to moja babcia, że nie ubiera się tak 'fajnie jak inne mamy'. Ale była dobra dla mnie.. Co prawda już jako dziecko czułam, że coś nie jest ok... Potem się okazało, że to były objawy alzheimera.. Jak byłam w 6 klasie podstawówki to już oficjalnie zdiagnozowano u niej tą chorobę,a jej postęp był bardzo szybki. Pamiętam jak wtedy płakałam, jak mi źle było. W ogóle to czułam się sama(miałam i mam wsparcie w rodzeństwie,ale oni mieli już swoje życie, nie mieszkali ze mną), nikt nie pomagał mi w lekcjach, nie interesował się tym. W wyniku tego skończyłam podstawówkę z takim średnim świadectwem.. Wcale takie złe nie było,ale nie miałam tego głupiego "paska",który miała większość klasy. I chyba wtedy pierwszy raz zaczęłam się czuć "głupsza" od wszystkich. Potem poszłam do gimnazjum. Też uczyłam się przeciętnie, głównie 4, 3... Nikt mnie nie pilnował,a ja się nie przykładałam do nauki, wtedy już się wkręciłam, że nie ogarniam majcy fizyki itd(nawet nie próbowałam ogarnąć). Z resztą żyłam w cieniu przyjaciółki- ładniejszej, mądrzejszej, każdy ją lubił,a ja byłam hmm "dodatkiem". Potem poszłam do liceum,bez przyjaciółki (i to był świetny pomysł). W ogóle to cały czas siostra chodziła do mnie na zebrania(ojciec i tak to miał gdzieś). Porozmawiała z wychowawczynią,ja się bardzo martwiłam tym, że siostra nie jest moim prawnym opiekunem, więc zaczęłam się uczyć(wstydziłam się tego, że ta kobieta tak dużo o mnie wie-chciałam pokazać, że daję sobie radę), siostra nie była moim prawnym opiekunem, więc nie chciałam robić problemów,żeby nie było, że sobie nie radzi ze mną... I tak zyskałam znajomym, mocną pozycję w klasie, byłam zawsze w "czołówce" pod względem średniej itd. Ale ja dalej czułam się głupia, pusta w środku. W ogóle nie miałam pewności siebie. Nigdy się nie zgłaszałam, chociaż umiałam. Wybijałam się szczególnie z chemii, nauczycielka mnie po pewnym czasie wyłapała. "Wypchała" mnie na konkurs(sama bym się nigdy nie zgłosiła), w którym dwa razy zostałam laureatką. Ale nawet wtedy nie czułam się pewnie. Uczyłam się dlatego, bo się bałam, że będę najsłabsza na tym konkursie(chociaż nie powiem, bo chemię lubiłam też oczywiście), to była moja główna motywacja. Nawet wtedy zamiast cieszyć się z sukcesu, nie wierzyłam mówiłam ,że to przypadek(serio tak czułam) i jeszcze w dodatku wyrzucałam sobie, że jak mogłam gdzieś tam gdzieś tam stracić punkt. Wiem, że moi znajomi i nauczyciele brali mnie za osobę inteligentną,ale ja się tam w ogóle nie czułam. Przed maturą mnie ogarnęła straszna panika, szczególnie przed angielskim. Nigdy nie byłam za dobra z tego przedmiotu. Codziennie o tym myślałam, że na pewno nie zdam tej matury, w nocy spać nie mogłam.. Skończyło się, że napisałam na 84%, ustny zdałam na 90%... pierwsze moje zdanie? nie, że mi dobrze poszło, tylko ,że "miałam farta, bo łatwe było". Kolejny etap- studia. Dostałam się poza rekrutacją(jako laureatka),za wyniki z matury załapałam się na stypendium. Ale przez całe wakacje co robiłam? Codziennie myślałam o tym jak bardzo sobie nie dam rady, szczególnie z matematyki i fizyki... Od samego początku strasznie się stresowałam, bolał mnie brzuch, głowa.. Nie mogłam się zmotywować do działania. Wcale mi tak źle nie szło,majcą się stresowałam(a napisałam dwa kolokwia na 100%!),ale i tak nie widziałam siebie jako osoby,która zaliczy egzamin. Z fizyką gorzej było(z resztą większość grupy miała z tym problem,ale oni potrafili walczyć). Stresowałam się każdym najmniejszym niepowodzeniem. Wracałam do domu, kładłam się z założeniem, że "prześpię się godzinkę i będę się uczyć". Ta godzinka się zamieniała w 2,3... i w końcu nic nie robiłam. Wiem, można powiedzieć, że po prostu leniwa jestem. Ale mnie na prawdę było źle. Potrafiłam cały wieczór płakać. Ostatecznie rzuciłam te studia. Trudno zdarza się,problem w tym ,że ja się nie widzę na żadnych studiach, od razu zakładam ,że sobie nie dam rady... Nie wiem,czy to jest depresja,czy może coś innego. Jestem pewna, że to ma związek z moimi przeżyciami życiowymi. Myślałam, że to opanowałam.. Ten, kto miał styczność z osobą chorą na alzheimera wie o czym mówię. Nigdy nie wykorzystywałam swojej sytuacji np. w szkole. Wolałam dostać 1 i być uważana za leniwą, niż się przyznać,że nie nauczyłam się, bo matka miała atak furii. Pamiętam jak kiedyś się uczyłam z zatyczkami w uszach, nieraz zostawałam z nią sama w domu na noc. Całą noc bez przerwy potrafiła krzyczeć, kopać, drapać... Z resztą do tej pory mam blizny. Miliony takich sytuacji mogę wymieniać.. Ale ja to zawsze tłumiłam w sobie, garstka znajomych wie o tym wszystkim co przeżyłam. Ja się nigdy nie żaliłam, przecież każdy ma pod górkę w życiu. Ale czuję, że mam "zjechaną psychikę". Nie potrafię okazywać emocji, nawet jak mi na kimś/czymś zależy to tego nie wyrażam, prędzej pokazuję jak bardzo mam to gdzieś...Myślałam ,że jak rzucę studia,to będzie ok.. Teoretycznie nie mam już tego stresu... Praktycznie dalej się czuję fatalnie.. Cały czas płaczę,wszystko mnie irytuje, nie mogę spać(dzisiaj o chyba ok 6 rano usnęłam). Ostatnio w takiej rozsypce to byłam chyba w podstawówce(chociaż nie pamiętam dokładnie jak się wtedy czułam). Teraz czuję się tak,jakbym w środku bombę miała albo jakbym była hmmm domkiem z kart. Wystarczy lekko dmuchnąć i cała się rozsypię na kawałki.Ludzie się dziwią, że rzuciłam studia... ale ja na prawdę na ten moment nie wyobrażam sobie studiowania czegokolwiek. Jestem zagrożeniem sama dla siebie. Czuję jak się niszczę wewnętrznie. Wiem, że się rozpisałam bardzo,bardzo i pewnie i tak nikt tego nie przeczyta. Przynajmniej przeanalizowałam sobie kawałek mojego życia. Bardzo mnie boli, że nie miałam normalnego dzieciństwa, zazdrościłam moim znajomym,myślałam,że to sobie jakoś ułożyłam w głowie.. Ale to się chyba po prostu kumulowało we mnie,żeby wrócić ze zdwojoną siłą. Wiem, że nie jest ze mną ok... nie wiem,czy to depresja, jakaś nerwica czy coś innego jeszcze.
×