Skocz do zawartości
Nerwica.com

fallen02

Użytkownik
  • Postów

    18
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez fallen02

  1. Ja sam nie wiem co się ze mną stało. Czuję się ciągle albo bardzo źle, albo zupełnie nijak. Mam ciągłe pragnienie robienia czegoś ale po prostu nie mam woli, nie chce mi się, a z drugiej strony nie umiem się przemóc. Mam wrażenie, że wszystko jest bez sensu, że utkwiłem w jakimś punkcie gdzie moje starania do niczego nie prowadzą. Ja się nie przywiązuję do ludzi - ja się do nich przyzwyczajam. Służą mi w tym żebym ja poczuł się lepiej. I przez jakiś czas faktycznie czuję się lepiej, ale w pewnym momencie zaczyna tracić to smak. Gdy jestem traktowany dobrze, nie doceniam tego. Dopiero gdy zaczynam być traktowany źle czuję, że coś się we mnie dzieje. Gdy mam kogoś zapytać "co u ciebie" rzadko kiedy to wynika z chęci dowiedzenia się co się dzieje u tej osoby, tylko raczej z tego powodu że tak wypada. Najchętniej mówiłbym tylko o sobie gdyby ta osoba mnie pytała. W zasadzie czuję, że nie mam po co żyć skoro nie umiem nic nikomu ofiarować. Ani prawdziwej przyjaźni ani prawdziwej miłości. Wszystko co robię, robię źle, nie umiem wręcz się przyłożyć. Wszędzie znajdę problem, wszędzie coś mi nie pasuje. Mam taką chęć oddalenia się w niewiadomym kierunku z którego mógłbym nie wrócić. Ja nie umiem stworzyć zdrowych relacji z ludźmi bo niby wszystko jest dobrze, ale gdy ktoś ode mnie wymaga, gdy zaczyna oczekiwać ja się wycofuję. A gdy jest dla mnie miły i dobry ja tego nie umiem docenić. Obudziłem się z takim poczuciem bezsensu, że ja swoją osobą nie wiele wnoszę do towarzystwa. Jedyne co mogę zaoferować to poczucie humoru i że czasem coś powiem, ale wydaje mi się że nawet to jest bez znaczenia. Nie umiem wyjaśnić co mi jest i nie jestem w stanie tego nawet wyjaśnić. Są takie chwile kiedy mi się udaje zebrać, odsuwam od siebie negatywne myśli i czuje się świetnie (tak było wczoraj), ale obudziłem się i wszystko znowu stało się bez sensu. Mam wrażenie, że najlepiej byłoby żebym żył samemu - nie troszczył się o nikogo. Bo w zasadzie dlaczego mam się troszczyć skoro nie mogę nic nikomu zaoferować ? Nie umiem nawiązać jakichś więzi emocjonalnych. Wszystko co robię jest sztuczne, wynika ciągle z potrzeby zadowolenia siebie, albo wręcz przeciwnie sprawienia tego żeby "wilk był syty a owca cała". Chciałbym żeby wszyscy byli zadowoleni, żeby wszyscy mnie lubili, żebym nikomu nie przeszkadzał. Robię coś miłego dla kogoś najczęściej nie z samej potrzeby zrobienia czegoś dobrego, tylko z potrzeby zadowolenia też siebie, dlatego bardzo ciesze się gdy ktoś tą radość okazuje. Moje ostatnie problemy sprawiły, że nie wiem zupełnie czym powinna być miłość. Bo wydaje mi się strasznie prosta, a jednocześnie nieosiągalna. Cierpię bo czuję że jestem zły. Wczoraj troszkę się upiłem i wpadłem w ten jeszcze gorszy nastrój. Moja współlokatorka przyszła do mnie i porozmawiała ze mną, zrozumiała mnie. Poczułem taką więź z kimś bo mnie zrozumiał, poczułem się jakbym był zakochany, ale jednocześnie absolutnie mnie nie pociąga. Albo kocham wszystkich, albo nikogo albo tylko samego siebie. Nic nie wiem, nic nie rozumiem. Idiotyczne jest to, że ja szukam gotowych rozwiązań i ciągle szukam odpowiedzi na swoje pytania, a to nie jest rozwiązanie.
  2. W cierpieniu odnajduję satysfakcję bo wtedy czuję, że czuję..Tak to czuję, że nie potrafię zatroszczyć się o nikogo innego niż siebie..
  3. Tak jak w tytule. Zawsze tak było gdy ktoś ode mnie odchodził dopiero wtedy czułem że kocham, że jest potrzeba postarania się, walki o tą osobę..im bardziej cierpię tym bardziej wydaje mi się że kocham..nie umiem czerpać radości z tego uczucia, nie czyni mnie silniejszym tylko słabszym..rozpacz powoduje że chcę kogoś przy sobie zatrzymać, uświadamiam sobie wartość tej osoby..Ze swoich upadków nie wyciągam żadnej lekcji..miłość - albo to co sądzę że nią jest niszczy mnie..
  4. Witam, ostatnimi czasy miałem poważne problemy dotyczące mojego związku, które absolutnie mnie wyczerpały psychicznie. Martwiłem się każdego dnia, przez bity miesiąc. Chodziłem w stresie do pracy, unikałem chodzenia na zajęcia na uczelni, robiłem wszystko byleby tylko móc pobyć trochę samemu żeby nikt mnie nie widział. Gdy problemy zostały poniekąd rozwiązane ja nadal każdego dnia budzę się z kołatającym sercem, z poczuciem bezpodstawnego lęku, albo po części i podstawnego bo boję się swoich natrętnych myśli które wracają i wywołują we mnie jeszcze większy lęk. Bardzo długo miałem duszności, tak jakby ktoś siedział mi na klatce piersiowej. Moje postrzeganie znacznie się ograniczyło, na mało rzeczy zwracam uwagę. Budzę się strasznie wcześnie mimo, że nie muszę. Nie mogę się skupić na niczym bo próbuję odpędzić natrętne myśli. Czy to może być nerwica ? Teraz to wszystko trwa już nieco dłużej niż miesiąc, a wszystko dlatego, że nie wiem gdzie iść, kogo spytać o radę i prosić o pomoc.
  5. Ale słuchaj - sytuacja jest taka, że bardzo długo wszystko było dobrze. Nie myślałem o tamtej, z moją dziewczyną wszystko było jak należy. Dopiero gdy zacząłem się gubić w moich uczuciach, dopiero gdy takie rzeczy zaczęły się dziać (pisałem o swoich problemach w jakimś innym temacie) dopiero wtedy zacząłem analizować czy to jest to, czy to jest tamto, czy może wtedy to było to czy może coś innego. I zacząłem obydwie porównywać, mieszać się i gubić. Do tego momentu jeżeli tamta przyszła mi do głowy to tylko wtedy kiedy mijałem ją na ulicy. Po prostu sam namieszałem sobie w głowie i martwiłem się o to tyle czasu, że nie wiem jak się tego pozbyć wręcz :/
  6. Jedno jest pewne - o tych tam przebłyskach kiedy imię tamtej przyjdzie mi do głowy - na pewno obecnej nie powiem bo niczego tym nie osiągnę. O swoich obecnych obawach mógłbym Jej powiedzieć gdyby nie fakt, że Ona już o tym wie :) W tym właśnie problem - gdy się nie skupiam na tych rzeczach czyli nie analizuję, nie roztrząsam ani nic to wszystko jest w porządku. A gdy już pojawi się właśnie jakiś "przebłysk" to potem już nie umiem skontrolować tych myśli - nie umiem powiedzieć sobie STOP ! bo to już taka pędząca lawina A co do tamtej wcześniejszej dziewczyny to w sumie dziwne, że mi się przypomina - nie czuję pustki teraz będąc z obecną, czuję, że dostałem więcej uczuć, więcej miłości niż tamta była w stanie kiedykolwiek dać, oczywiście są rzeczy które tamta robiła lepiej, ale to nic nie zmienia, nie tęsknię za nią a gdy pomyślę o rzeczach które robiliśmy wspólnie ani mnie to grzeje, ani ziębi. Tylko gdy ją widzę, jestem strasznie zestresowany :/ Czuję jakbym sam nałożył na siebie presję - Moja aktualna dziewczyna ciągle ma kompleks niższości wobec tamtej poprzedniej (ZUPEŁNIE NIE POTRZEBNIE) i teraz tak egzekwuję to właśnie - "NIE MASZ PRAWA NAWET O NIEJ POMYŚLEĆ, NIE MASZ PRAWA NIC WSPOMNIEĆ, MASZ TYLKO ŻYWIĆ DO NIEJ NIECHĘĆ" Minęło trochę czasu i gdy faktycznie żywiłem do niej niechęć to wszystko było jak trzeba ale zdałem sobie sprawę, że to takie sztuczne i że nie umiem tak właśnie podsycać w sobie takiego złego uczucia. Nie potrafię nienawidzieć to dla mnie za trudne wręcz
  7. Witam, swego czasu opisywałem tutaj swoje problemy które nieco się unormowały, ale jednak dalej czuję, że coś jest nie tak. Wróciłem do swojej dziewczyny. Pomogła mi rozwiać moje wątpliwości, myślałem, że nie stać mnie na miłość, oczekiwałem jej przyjścia w inny sposób innymi słowy miałem swoje wyobrażenie na temat miłości które nie mogło się ziścić dlatego, że było ono oparte na wiedzy z książek/bajek/filmów itd, ale to tylko dlatego że nigdy nie kochałem szczęśliwie. Więc długi czas winiłem się za to, że nie potrafię, że pomyślałem o byłej dziewczynie(ot tak - przyszło mi do głowy jej imię, a nie cokolwiek z nią związanego), że ja nie jestem w stanie nic od siebie dać, słowem - wytykałem sobie wszystko co sądziłem że robię źle. Przez to bardzo zwątpiłem w siebie, w Ją i w nas. Pomogła mi uświadomić, że moje obawy i myśli nie są niczym złym, nie są też niczym nadzwyczajnym bo ona też miewa podobne i postrzega miłość w zasadzie całkiem podobnie. Powinno mi w takiej sytuacji ulżyć - i tak było. Wczoraj cały dzień niemal czułem się świetnie, wszystkie złe myśli odeszły. Do momentu dopóki znowu nie przyszły mi do głowy te moje myśli. Dzisiaj znowu obudziłem się zestresowany i zdenerwowany. Nie umiem odpędzić od siebie tych złych myśli, przez co czuje się źle i żyję w poczuciu kłamstwa (bo mam wrażenie, że oszukuję swoją wybrankę przy której daję do zrozumienia, że wszystko jest dobrze, a tak naprawdę od środka gryzę się z myślami). Nie umiem pozbyć się tego uczucia zdenerwowania, nie umiem pozbyć się tych niechcianych i złych myśli, chociaż już wiem o tym, że do ich wszystkich mam prawo bo są całkiem normalne. Co robić ?
  8. Ja po prostu nie myślę o ludziach. Gdy się nie koncentruję, nie potrafię ot tak pomyśleć o czyimś dobrze, nie wynika to ze mnie tylko z takiej presji nałożonej na siebie typu „chcesz utrzymać związek, musisz się starać” i wtedy mam wrażenie że jest to sztuczne i nieprawdziwe. Nie myślę o nich kategoriami – tęsknię za tym człowiekiem czy za tamtym. Nie brakuje mi w zasadzie nikogo poza rodziną. Ludzie potrafią sprawić, że czuje się dobrze przez jakiś czas, ale nie umiem tak kochać bardziej niż rodzinę, bardziej niż siebie. W związku jestem egoistą bo łapię się na tym że gdy robimy coś wspólnie – ja myślę o swojej przyjemności, nie myślę o MY myślę o JA. Myślę o tym co JA chcę zrobić, a gdy pomyślę o potrzebie kogoś najczęściej wypływa ona z takiej grzeczności. Nawet jak nie rozmawiam z kimś kawał czasu to nie powiem tej osobie że mi jej brakowało, bo brakuje mi naprawdę tylko rodziny. Tak jakbym nie odciął się jeszcze od pępowiny mamy. Potrzebuję koniecznie rady w podejmowaniu trudnych decyzji bo inaczej nie potrafię ich podjąć, a jeśli je podejmuję działam pod wpływem jakiegoś impulsu, przelotnej emocji. Gdy ktoś coś do mnie mówi, średnio jestem tym zainteresowany, dlatego, zaraz po wykładzie, zaraz po czyimś monologu zapominam co do mnie mówiła ta osoba. Nawet gdy idę do psychologa to już godzinę po wizycie nie pamiętam o czym rozmawialiśmy. Sam dla siebie nie chcę się zmienić bo myślę – bo i po co ? Jakoś wtedy nie ma we mnie tej potrzeby. Z jednej strony nie potrzebuję ludzi, a z drugiej gdy dopadną mnie złe myśli, nie mogę być samemu i muszę się do kogoś odezwać..Ale wiecznie wymagam żeby ktoś o mnie zabiegał, gdy ja muszę, już nie potrafię bo nie wynika to z takiej mojej potrzeby dbania o kogoś, tylko raczej dlatego że „tak wypada”. I przeważnie gdy komuś na mnie zależy na tyle żeby się ze mną o to nie kłócić to i tak okazuję zainteresowanie czysto powierzchowne… No, ale czasami mam takie przebłyski, że zechcę komuś pomóc i wynika to tak czysto ze mnie. -- 22 gru 2011, 08:52 -- Gdy tęsknię za kimś spoza rodziny to wtedy gdy próbuję nawiązać kontakt, a się nie udaje, nie wiem gdzie jest ta osoba, nie wiem co się z nią dzieje. Ale właśnie przez dzisiejsze portale społecznościowe , przez telefony i inne wynalazki tęsknota praktycznie się we mnie nie pojawia bo o każdej porze dnia i nocy gdy o kimś pomyślę mogę się odezwać i jest to takie proste.
  9. Aktualnie chodzę do psychologa..ale przez moje problemy w związku. O których też na tym forum pisałem..A teraz już sam nie wiem gdzie jest problem..Zgubiłem się w tym wszystkim..Może ja sobie wmawiam to wszystko po prostu..Nikt nie diagnozował mojego problemu..
  10. Zdałem sobie sprawę, że mogę cierpieć na swoistą niedojrzałość emocjonalną...Mimo tego że wciąż się tego wypieram, bardzo obchodzi mnie opinia innych..Trudne decyzje wymagają u mnie skonsultowania się z kimkolwiek kto zechce mnie wysłuchać..Bardzo nadal polegam na opinii moich rodziców, a z drugiej strony nie jestem w stanie powiedzieć im o wszystkim bo zwyczajnie boję się niezrozumienia, słów krytyki z ich strony, sprawienia im przykrości. Lubię czuć się nagradzany za to że coś zrobię dobrze, lubię słyszeć te pochwały. Słowa krytyki natomiast zazwyczaj bardzo mnie dotykają...nie spędzają mi snu z powiek, ale tyrają mnie straszliwie..Dają dużo do myślenia, aczkolwiek nie wpływały na to że starałem się zmienić.Zawsze byłem samotnym i skrytym chłopcem który poszukiwał akceptacji, przyjaciół. Gdy już się tacy znaleźli, okazanego zainteresowania nie potrafiłem odwzajemnić, nie umiałem zbyt długo się o nich troszczyć..gdy wyjechałem na studia momentalnie zapomniałem o nich, tłumacząc się "a bo tyle nauki, a bo nie mam czasu"..na studiach paradoksalnie odsunąłem się od ludzi..czułem się zadowolony z zaspokajania tylko i wyłącznie własnych potrzeb..Dzwonię do kogoś sporadycznie gdy przypomnę sobie o takiej osobie..w zasadzie to nie dzwonię..piszę smsa bo myślę że potrzeba mi jeszcze pieniędzy na koncie na kogo innego..na kogo jeśli nie mam przyjaciół..? Z drugiej natomiast strony strasznie boję się do kogoś odezwać..gdy mam zaproponować nawet dobremu znajomemu jakieś wyjście na piwo, nie umiem..Gdy chodzi o wyjście na deskorolkę co jest moją życiową pasją, nie mam tego problemu...Sądzę, że wynika to z faktu że przy wyjściu "na piwo" mam do zaoferowania tylko i wyłącznie samego siebie przez co boję się odrzucenia, zrobienia pierwszego kroku..przy deskorolce chodzi tylko i wyłącznie samą jazdę a nie o moje towarzystwo.. Mam bardzo niską samoocenę..Analizuję swoje błędy z czego absolutnie nic nie wynika poza moim strasznie pogorszonym nastrojem, poprawiam się na jakiś czas, później znowu zachowuję się jak wcześniej.Boli mnie fakt, gdy zrobię komuś krzywdę..Jednak bardziej płaczę nad sobą w stylu "co ja narobiłem.." i nie skupiam się wtedy na tej osobie..wiadomo, przepraszam, ale gdy poczuję taką potrzebę..To samo ze sprawieniem komuś frajdy - sprawiam ją tylko gdy czuję że i mi sprawi to przyjemność, więc nie wynika to z samej potrzeby sprawienia komuś radości..lecz z potrzeby sprawienia radości również i sobie..Przy kontaktach z ludźmi nie umiem patrzeć im w oczy za długo..przy rozmowie, wygląda to jakbym kierował ją ku niebu bo jeżeli patrzę komuś w oczy to bardzo krótko..Początki znajomości są dla mnie zawsze najłatwiejsze bo ma się typowe tematy - skąd jesteś, co studiujesz/uczysz się w liceum(z czego matura), co robisz na codzień..później jest mi tylko trudniej..Nie umiem podtrzymywać znajomości, brak mi tej woli..Nie odzywam się do ludzi bo boję się że pomyślą że coś od nich chcę..Moim wegetarianizmem i zasadom odnośnie nie picia alkoholu wyobcowałem sam siebie jeszcze bardziej..Mam straszliwie problemy motywacyjne, gdy się mobilizuję robię co sobie założyłem tylko przez kilka dni..później przestaję..Nie umiem odczuwać wielkich emocji w swoim życiu...Tęsknota, miłość, nienawiść..Kocham swoją rodzinę, nie umiem jednak powiedzieć skąd się to bierze. Nie tęsknię za ludźmi generalnie, chyba że wyjątkowo poczuję się już bardzo samotny..Nie umiem też żywić do nich tych wielkich negatywnych uczuć..Albo ich lubię albo są mi obojętni..Dlatego też nie umiem odnaleźć radości w swoim życiu..Jeżdżę na deskorolce już 7 lat.Sprawia mi to wiele radości, ale nawet tutaj nie umiem użyć stwierdzenia "kocham to" bo czuję że jest nad wyrost. Mój słomiany zapał zniszczył wiele innych pasji jakie miałem. Co na samo zakończenie dodatkowo - nie umiem nazywać swoich uczuć..Były dziewczyny które sądziłem że kochałem, ale wyznawałem im to dopiero po rozstaniu, albo one zostawiały mnie niemal zaraz po moich uczuciowych deklaracjach.. Co również postrzegałem jako moją winę, a ja dodatkowo tak szybko się zniechęcam.. Widać, że jestem bardzo skupiony na sobie co bardzo mnie boli, ale po prostu nie umiem inaczej.. Nie umiem sobie poradzić bo brak mi woli, brak mi sił do działania..Mój pesymizm nie daje mi wiary na przyszłość..Moje kalkulacje niszczą wszelkie dobre myśli które ktoś wpoi do mojej głowy, nawet jeśli ktoś coś mi przetłumaczy - szybko zapominam o tym co powiedział bo nie jestem nigdy skupiony na tym co kto do mnie mówi. Słowem - nie wiem co robić..nie wiem czy to ze mną jest problem, czy coś sobie wmawiam, ale rzuciło to cień na mój związek (który próbuję ratować, oczywiście przez moje własne problemy zaczął się sypać..), na moje relacje z rodziną, znajomymi, a przyjaciół już nie mam..Nie wiem co zrobić, bardzo proszę o pomoc..
  11. Może tak, a może nie. Uczucie za to może się w Tobie narodzić. I jeżeli jest ktoś na kim Ci zależy to będziesz starać się zmienić dla tej osoby. Dla własnego dobra i dla waszego wspólnego dobra. To mnie teraz motywuje.
  12. Tak w stosunku do partnera. Ale nad tym się da pracować i wszystko da się zmienić. Jakoś trzeba sobie poradzić. Iść do specjalisty lub pracować nad sobą !
  13. Beżowa - wierz mi, nie wolałabyś. Nie czujesz tej ekscytacji gdy widzisz bliską osobę, nie cieszysz się z drobnych rzeczy, nie okazujesz należnego zainteresowania tym osobom..na pewno byś tego nie chciała.
  14. W zasadzie nawet nie interesuje mnie dlaczego tak zrobiłem, ale raczej fakt czy mogło to wpłynąć ujemnie na moje relacje z ludźmi na każdym stopniu..?
  15. Zawsze byłem zamknięty w sobie. Przynajmniej bardzo długo, niemal odkąd pamiętam. Na studiach zamiast korzystać z życia ja zamykałem się w pokoju, czytałem książki lub newsy odnośnie mojego zainteresowania (deskorolki). Gdy spotykałem się z jakąś dziewczyną, nie tęskniłem, nie specjalnie się starałem, nie czułem euforii gdy się spotykaliśmy. Starałem się dopiero gdy wymagała tego sytuacja - np gdy ona nie mogła się spotykać lub gdy chciała się rozstać..wtedy szukałem sposobu, robiłem wszystko. Dopiero wtedy myślałem o tym co w niej lubię, uświadamiałem sobie czego by mi brakowało..Ale myślałem też że raczej brakowałoby mi rzeczy które robiliśmy wspólnie aniżeli samej osoby..Tak mam do tej pory. Czy sądzicie, że fakt, że nie obcowałem praktycznie z ludźmi przez większą część trwania studiów zaważył na moich relacjach z ludźmi ? Za tym że za nimi nie tęsknię, uważam że można ich zastąpić kim innym..za to że nie czerpię radości z wielu rzeczy..że jestem zamknięty na inne rzeczy niż te które mnie interesują, zamknięty na ludzi..że nie potrafię stworzyć związku w którym tęskniłbym, starał się zawsze a nie tylko w sytuacjach kryzysowych..proszę o pomoc..
  16. Gdzie iść z takim "problemem" ? Do kogo się zgłosić ? Nie mam prawdę powiedziawszy żadnego pojęcia..
  17. Witam, postanowiłem napisać o swoich problemach, gdyż od dłuższego czasu mam wrażenie, że coś jest ze mną nie tak, a teraz gdy również może zaważyć to na związku w którym jestem pragnę jak najprędzej znaleźć rozwiązanie. Odkąd niemal sięgam pamięcią, byłem zamkniętym w sobie chłopcem, nie chciałem mówić o sobie, swoich problemach, miałem problemy z zaangażowaniem się w cokolwiek, problemy z motywacją, okazywaniem zainteresowania a nawet uczuć. Teraz jestem już dużym chłopcem, aktualnie studiuję, a co za tym idzie przebywam z dala od rodziny. Nie zaważyło to na jakości naszych relacji, mam na myśli - nadal nie chcę mówić rodzinie o niczym, odpowiadam zdawkowo na ich pytania, często zapominam w ogóle do nich zadzwonić, nie pytam co u nich czy jak się mają..Tak samo z przyjaciółmi których jeszcze do nie dawna miałem..Nie potrafiłem odwzajemnić dawanego mi zainteresowania, zawsze czekałem aż ktoś pierwszy się odezwie, było mi bardzo trudno samemu wykonać ten pierwszy krok. Znalazła się w moim życiu jednak dziewczyna która nie tylko to tolerowała, ale też była w stanie mnie pokochać..W tym miejscu również powraca ten problem - zaczynam się starać dopiero w momencie kiedy się pokłócimy, kiedy mówi mi że ma tego dość..a kiedy wszystko wraca do normy, ja znów staję się "sobą"..Boję się, że nie stać mnie na żadne wyższe uczucia w Jej kierunku, chociaż serce się we mnie tłucze, chcę Jej dobra i ciągle z Nią przebywać bo czuje się wtedy szczęśliwy i potrzebny..Gdy chcę powiedzieć to ważne słowo czuję wewnętrzną blokadę i zastanawiam się czy to jest to..Sprawiłem już Jej przykrość w ten sposób..Mówiąc to, a po chwili wahania odrzucając wypowiedziane słowa..Swoją poprzednią dziewczynę, zdałem sobie sprawę, że pokochałem dopiero w momencie rozstania, gdy wiedziałem, że jej zabraknie.. Potrzebuję porady..Wiem, że nie nauczę się kochać prawdziwie, dopóki nie nauczę się angażować emocjonalnie, dbać o kogoś, interesować się drugą stroną..Chciałem jedynie zapytać czy faktycznie może być to jakiś problem ze mną i moją psychiką, moimi emocjami..Czy zwyczajnie jestem zadufanym w sobie egoistą i nic nie mogę na to poradzić..Jak nauczyć się empatii, jak nauczyć się kochać prawdziwie..
×