Ok niezła dyskusja się wywiązała, szkoda, że w niej nie uczestniczyłem. Faktycznie moja odpowiedź potwierdziła moją diagnozę (raczej nic nie chcę zatuszować), no ale widzę w Twoich wypowiedziach duże podobieństwo Aoi Poza tym widzę, że lubisz czytać o różnych zaburzeniach i robisz tego za dużo. Nie wyjdzie Ci to na dobre (moim zdaniem). Jeśli masz wrażliwy układ nerwowy i skłonności do hipohondryzacji to możesz wywołać u siebie objawy, żeby się do któregoś zaburzenia przypasować. Mówię to na podstawie własnych doświadczeń. Autodiagnoza zaburzeń psychicznych nie jest możliwa u ludzi bez dystansu do siebie, jeśli w ogóle jest możliwa u kogokolwiek.
Aha sam też nie mam jednego zaburzenia. Mam zaburzenia mieszane lękowo-depresyjne F41.2, zaburzenia osobowości (tylko tyle pisało na kartce, a w praktyce jest to zaburzenie: unikająco-paranoidalno-zależne), osobowość narcystyczną F60.8 i na dobitkę jestem DDA z aktywnym problemem alkoholu w rodzinie. Na terapii głównie były osoby z samą nerwicą, jednym zaburzeniem, więc czułem się tam jak rzucony na głęboką wodę. No, ale nie żałuję, że poszedłem, ot chociażby po to aby w końcu zostać zdiagnozowanym! A, jeszcze większość była DDA. Jakieś 90%. A DDD 100%. Ciekawe przeżycie, no i zdobyłem przyjaciół! Co do tej pory dla mnie było rzeczą niemożliwą. Najlepsze jest to, że przez całą terapię maskowałem to kim jestem, część tego co czuję i nikt, oprócz terapeutek, się nie zjarzył, że jestem narcyzem. (mija się to z celem terapii, nie polecam. Na usprawiedliwienie siebie powiem, że po prostu problemów miałem za dużo i nie sposób było wyjść z tym wszystkim.)
W ogóle dużo by można pisać o tej terapii. Dla osób mocno zaburzonych jest jak strzykawka: bolesna, ale leczy. Nerwice bez większych oporów leczy. Nie wiem czy pomaga na narcyzm. Raczej nie. Pomogła mi go w sobie zaakceptować, swoje infantylne, niezaspokojone w dzieciństwie potrzeby, prymitywne wartości i wiele innych nieakceptowanych społecznie cech narcyza.
Natomiast w moich pozostałych zaburzeniach poczyniłem duże sukcesy. Nie boję się tak bardzo zaufać ludziom, nie wyczuwam wszędzie wrogości (tylko prawie wszędzie ). No dużo by tu wymieniać
Ogólnie terapia grupowa nerwic/zaburzeń trwająca 10-12 tygodni nie jest czymś co nas "od strzału wyleczy". To tylko początek pracy nad sobą. Wielu ludzi powtarza terapię, po ok. roku. Dlatego po takim czasie, bo terapie jest jednocześnie bardzo intensywna, męcząca. Przynosi ulgę, lecz żeby to nastąpiło trzeba się skonfrontować ze swoimi objawami, stanąć oko w oko z konfliktem, co przynosi tymczasowe pogorszenie.
Zajęcia odbywają się 5 dni w tygodniu, 4 godziny (z przerwami) dziennie więc dobrym rozwiązaniem jest pójście na L4. Niby tylko 4h, ale echo sesji, w naszych uczuciach, psychice, niesie się aż do następnego dnia. Oczywiście najbardziej jak jakiś temat poruszany na sesjach dotyczył nas, albo sami dostaliśmy czas na przepracowanie z całą grupą swojego problemu - to są tzw. "prace". Więcej poczytajcie sobie na stronach ośrodków z takimi terapiami. Przeważnie taki ośrodek nazywa się Ośrodek Leczenia Nerwic. W każdym średnim mieście powinien być taki, w większych może nawet kilka.