Nie wiem od czego zacząc...
Moje życie od jakiegoś czasu jest beznadziejne. Moje załamania nerwowe rozpoczęły się w tamtym roku,chciałam iśc do psychologa ale sama uporałam się z problemem.
Były wakacje było całkiem okej. Poznałam chłopaka, byliśmy w związku było całkiem fajnie. Dołowało mnie natomiast prawo jazdy, ale jakos to przeżyłam.
Od września zaczęła się szkoła(matura mnie czeka) i to prawo jazdy(nie zdałam od razu) zaczęłam się dołowac nic mi sie nie chciało.
Spotkałam chłopaka w którym byłam zakochana od 4 lat i od tego dnia nie mogłam o nim nie myślec. Chłopak z którym wtedy byłam poszedł w odstawke, nie miałam ochoty sie z nim spotykac, wykręcałam się i kłamałam go. Zaczęłam rozważac zerwanie i tak tez zrobiłam, kompletnie nie myslac jak on sie czuje do tej pory mnie to jakos nie interesuje, choc wiem ze nie bylo mu latwo. Ale ja wiem ze go nie kochałam. Postanowilam napisac do tego chłopaka którego kocham od dawna, choc myslama ze o nim zapomnialam ale jednak nie. Wiec napisałam do niego on o dziwo sie ucieszył, rozmawialismy, umowilismy sie bylam taka szczesliwa. Ostatnio nawet zaprosil mnie do kina, mialam nadzieje ze moje zycie w koncu nabierze sensu a tu co? Niespodzianka:(
Powiedziałam mu ze mi na nim zalezy, a on ze nie związe sie ze mna bo mnie nie kocha i nie chce mnie skrzywdzic i ze na razie mozmy byc tylko przyjaciolmi.
I ze nie chce stracic ze mna kontaktu. Ja go na prawde strasznie kocham, chce go miec, zaczynam juz wariowac. Do tego czuje ze zawalam szkole, nie chce nawet do niej isc. Nikt mnie rozumie, kazdy mysli ze jestem szczesliwa bo taka udaje. Ostatnio nawet kolezanka mi powiedziala ze nie widziala zebym kiedys byla smutna, ze zawsze jestem usmiechnieta. Tylko szkoda ze ten usmiech to taka przykrywka. Próbowałam z mama gadac ze mi jest źle i sobie nie radze ale na rozmowie sie zakonczylo. Ona niby mnie kocha, ale tylko umie krytykowac i mowi ze inni maja gorzej. Ja wiem ze pewnie dla wiekszoci moje problemy to blachostka. Obecnie jestem chora, leze w domu, mam ochote tylko spac. Sen to jedyna rzecz kiedy nie musze myslec o niczym. Cały czas chce mi sie płakac i placze, jestem rozdrazniona, nie daje rady. Chciałabym zniknąc. Chciałabym tafic do szpitala, może w koncu by ktos cos zrozumial, zainteresowal sie mna, pomogl. Juz myslalam, zeby lyknac jakies tabletki, ale tak zeby sie nie zabic tylko zemdlec czy cos, ale nie wiem ile i jakich i sie boje, a pozatym troche wstyd. Nie chce wracac do szkoly, nie chce wychodzic z domu. Chce tylko zobaczyc tamtego chlopaka nic wiecej. Nie wiem co ja mam zrobic?