O właśnie tak to dziś było, wpisałam w google nerwica natręctw. Moja historia jest jak setki innych i przebiega tak samo, płyty chodnikowe, liczenie kafelków, zapalanie i gaszenie światła, poczucie wiecznej obserwacji, sprawdzanie po 10 razy drzwi, kurków, okien, mycie rąk... i tak w nieskończość. Miliony przymusów, które musze spełniać. Tłumacze sobie, ze to „dmuchanie na zimne”, wiecie, przecież wrócenie się i dotkniecie drzewka nic nie kosztuje, a być może uratuje sobie albo komuś życie! Paranoja!
Mam 20 lat, studiuje, mam znajomych, uczestniczę w swoim życiu jak normalny człowiek, mam wszystko! Tego z zewnątrz nie widać, to jest w środku mnie. Różnica polega na tym, ze każdy dzień pochłania mi 100 razy więcej energii, niż tym, którzy nie musza pamiętać żeby skrzyżować palce przechodząc miedzy słupami hehe...
Nie musze się przyglądać Twojemu postowi Above, bo widzę tam siebie...
Opowiem Wam cos, zachorowałam. Pół roku temu trafiłam do lekarza, ot tak, nawet nie pamiętam, dlaczego i się zaczęło. Okazało się ze mój organizm produkuje straszne ilości kortyzolu, to hormon stresu, jest wydzielany w sytuacjach „kryzysowych”, w dużych ilościach przez max 20 min, a normalnie rano mamy go więcej, wieczorem spada itd. Przez dwa miesiące bujałam się od badania do badania. Średnio raz w tygodniu słyszałam wyrok. Guz. Może nadnerczy, może przysadki, może... i tak w kółko. Miałam USG chyba każdej części ciała, tomografia, krew dwa razy dziennie, wszystko! I nic! Nic nie znaleźli .Oprócz cyferki na kartce z wynikami badania krwi nie mam żadnych objawów!!! Ani w środku ani na zewnątrz! Nic..
Zmieniłam lekarza, powiedział mi, ze to żadna patologia, powiedział, ze to jest we mnie! Dostałam tonę lęków, na wyrównanie tego wszystkiego na sześć miesięcy, ale zacząć musze od tego, co jest we mnie.
Pytał się mnie czy cos się stało ostatnio w moim życiu przykrego, tragicznego... nic nie przychodziło mi do głowy. Fakt, miałam nawrót depresji, ale wydawało mi się, ze to nie miało żadnego wpływu, a jednak. I nie tyle, co miało jakiś wpływ, co było po prostu jego przyczyną. Później dopiero się dowiedziałam, że to jeden wielki łańcuch, paranoje, natręctwa i stres jemu towarzyszący, depresja i na końcu wyraźne zmiany w funkcjonowaniu organizmu. Podobno organizm tak się „broni”.
Są leki, wierze, że pomagają, mam nawet dwie recepty na leki psychotropowe, których nie zrealizuje. Ja tak mam, postanowiłam, ze nie będę się „ogłupiać”. Choć to pewnie mój błąd.
Moja rada?
Staram się i choć czasami chce umierać, walczę.
Najgorzej być niewolnikiem własnego ja.
Nic się nie stanie jak nie zamkniesz drzwi, nic!
Rzeczywistość jest taka, jaką ją widzimy i kreujemy, jeśli chcesz widzieć konsekwencje z niewykonania rozkazu to je widzisz, a jeśli chcesz zachorować, zachorujesz tak jak ja.