Przez Ciebie jestem w stanie, z którego nie potrafię wyjść, bo im więcej staram się wyswobodzić, tym bardziej zatrzymujesz mnie. Jestem bliżej Ciebie, rozumiem Cię, choć nie widzę sensu w Twoim bycie. Chociaż w moim spełniasz ogromną rolę...Tak...
Oddalasz mi mój sens życia... dlaczego nie dasz mi go znowu ujrzeć?
Jestem jak ślepiec, który zgubił drogę pośród górskich szlaków.
Błądzę...Wolę się odnajdywać bez Ciebie.
A z Tobą... Odnajdę śmierć.
Wczoraj powinnam umrzeć po raz drugi.
Nie oskarżam Cię o nic, depresjo. To ja jestem tą oskarżaną. To moja wina, że niezdarnie zacięłam się w skórę, choć powinnam wymierzyć w tą grubą pulsującą żyłę...
Och, gdyby mama nie weszła. Karetka, i te sprawy. Nie spełniłaś swojego dzieła.
Dalej mnie wyniszczasz.
...A wiesz co?
Po prostu daj mi spokój i odejdź stąd! Zabierz ten lęk, którym mnie karmisz i uwolnij mnie... Ale nie wiem, którą "ja' jestem. Już się nie poznaję. Poza pasmem życiowych porażek i podciętych żył nie widzę już nic.
Nie uwierzę też już w żaden cud. W nic już nie uwierzę.
Lecz zadaję sobie jeszcze pytanie:
Dlaczego.