Skocz do zawartości
Nerwica.com

Martysienka

Użytkownik
  • Postów

    28
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Martysienka

  1. Ja mojej pracy unikam teraz jak ognia. Wciąż jestem na zwolnieniu. Planuje jednak powrót. Moja praca nie jest moja pasją choć nie powiem, sprawia mi trochę przyjemności bo wiem, że jestem dobra w tym co robię. Pracuję jako pracownik administracyjny, bawię się z fakturami. Udręką jest chyba jedynie monotonia, częste powtarzanie czynności. Leci tydzień za tygodniem i nic się nie zmienia. Odskocznią są znajomi i chłopak. No ale niestety w przypadku naszej choroby znajomi często się odwracają od nas bo po prostu nas nie rozumieją. Mam oparcie w chłopaku, który jeździ ze mną do każdego lekarza i zawsze jest przy mnie ale też często załamuje się bo nie wie jak mi pomóc i nie rozumie moich zachowań. No ale jest przy mnie i to jest najważniejsze i może nawet lepiej, że za bardzo się nie wkręca w moją chorobę bo przynajmniej jest taką odskocznią, która nie kojarzy mi się z chorobą tylko z czymś pozytywnym. Teraz zaczynamy nowy etap w naszym życiu - wyprowadzamy się do mieszkania, które właśnie remontujemy. Zaczynamy jakby od nowa bo już wcześniej mieszkaliśmy razem. To mnie bardzo uspokaja i cieszy. Trochę odpocznę i zacznę żyć na nowo. Problemy się rozwiążą. Jest ok bo mam nowe leki, biorę teraz axyven na dzień, na noc lerivon, doraźnie hydroksyzynę ( to w razie ataku lęku). Polecam axyven! Naprawę po jednym dniu stanęłam na nogi, nie mam już takich lęków. Mam złe myśli o tym, że to co robię jest bez sensu bo i tak kiedyś zniknę i nie będę wiedziała nawet, że byłam. Dzięki lekom jednak wewnętrzny niepokój zniknął i myśli łatwiej da się przegonić, nie mam jak na razie napadów silnego lęku, mogę funkcjonować i życie trochę nabrało kolorów i w końcu wymarzonego spokoju. Życzę tego każdemu, ale bez udziału leków!!! Najbardziej przeraża mnie myśl, że to tylko właśnie dzięki nim się dobrze czuję a po ich odstawieniu kiedyś to wszystko wróci. No ale nie ma co się martwić na zapas. Psychoterapia dalej trwa i na pewno za jakiś czas będzie lepiej. Trzeba w to wierzyć bo wiara też może uzdrowić! Pozdrawiam wszystkich znerwicowanych :)!!!!

  2. Jak fajnie widzieć, że nie jestem sama!!!! Byłam już załamana ciągłym zmienianiem leków!! Zmieniłam wczoraj psychiatrę i jestem bardzo zadowolona. Myślałam, że już nikt nie będzie w stanie mi pomóc - A JEDNAK! Znalazła się pani, która aż załamała ręce jak dowiedziała się co za leki do tej pory brałam i była przy tym bardzo miła. Aż wróciły chęci do życia. W każdym przypadku jaki opisaliście powyżej to z pewnością nerwica. Nerwica często płata nam figle. Często sami nie zdajemy sobie sprawy, że siedzi gdzieś głęboko a ona nagle się ujawnia. Ja myślę, że mam nerwicę od lat. Od lat jest jednak nie leczona. Miałam problemy z jelitami to powiedzieli mi, że to zespół jelita wrażliwego bo wyniki miałam dobre. Dużo bym musiała pisać o swoich objawach. Teraz zaczynam wszystkie łączyć w całość. Teraz przyszło mi się z nią zmagać na co dzień a wcześniejsze objawy to pikuś w porównaniu z tymi co mam teraz. Też myślę cały czas o śmierci, o przemijaniu. Życie teraźniejsze nie ma już dla mnie znaczenia. Leki to nie wszystko. No i całe szczęście bo ile można je brać??? Trzeba je w końcu odstawić. Należy więc pracować nad sobą. Ugryźć problem tak, żeby wiedzieć skąd się wziął i dlaczego i jak sobie z nim radzić. Do tego potrzebna jest psychoterapia. Ja uczęszczam dopiero od niedawna więc poradzić nic nie mogę ale mam nadzieję, że będą postępy i często czuję się lepiej po sesji. Jakby kamień spadł mi z serca. Często przecież niema koło nas kogoś kto zrozumie co przeżywamy a psycholog nie dość, że zrozumie to jeszcze poradzi i doda otuchy. Będzie dobrze mówię WAM!! Kiedyś przeczytamy co tu napisaliśmy i sami w to nie uwierzymy :) Może i nawet całkiem zapomnimy o chorobie... Trzeba myśleć pozytywnie. Jak mam dołek to takie słowa często mnie nie pocieszają ale uważam, że i tak trzeba je sobie powtarzać i utrwalić a na pewno będzie dobrze!!!

  3. Hej Wam, ja mam straszny chaos jeżeli chodzi o leki... Najpierw tylko hydroxyzyna (działała tylko na początku i wyłącznie usypiająco, obniżała ciśnienie), potem lerivon (również tylko na początku działał a potem to już nawet nie spałam), teraz dostaję mirtozapinę. Lekarz przepisał mi tylko 15mg na noc bo cały czas chyba nie wierzy w moją chorobę. No i skończyło się, że pojechałam na izbę przyjęć z silnym atakiem lęku (ciśnienie to już miałam 170 na 100 w tym puls 120) i przepisano mi właśnie doxepin na dzień (25mg rano, 25mg po południu) i mirtazapinę na noc 15mg. No i kurde nie działa. Wczoraj może spałam (tylko raz się obudziłam a ja to traktuję jako dobrą noc) ale czuję się dziwnie, nieswojo i w dodatku wcale się nie uspokajam. Wiem, że leki najskuteczniej działają po dłuższym zażywaniu a każdy z w/w brałam może po 2 tygodnie ale to nie zmienia faktu, że nie sypiam i cały czas odczuwam wewnętrzny niepokój nawet jak czuję się w miarę dobrze i dlatego lekarz mi je zmienia. Czy doxepin działał u Was od razu na uspokojenie i na sen czy na efekty trzeba było czekać? Czy ktoś z Was w ogóle brał doxepin z z mirtozapiną?

  4. Mam jakiś kryzys, już było lepiej a jest gorzej i nie wiem czy to przez leki czy co? Ciągle je zmieniam i w sumie żadnego nie brałam dłużej niż dwa tygodnie. Przez ten chaos nie mogę normalnie funkcjonować. Nie mogłam dzisiaj jechać autobusem. Nie cieszy mnie nawet fakt, że mój remont mieszkania posuwa się do przodu, niedługo się wyprowadzam. Może mnie to przeraża??? Nie wiem już co mam brać i do kogo się zwrócić o pomoc :( Najbardziej boję się niedzieli... Nie mogę nawet zwrócić się do jakiegoś lekarza i w ogóle w niedzielę nic się nie dzieje, wszyscy odpoczywaja i maja gdzieś moje problemy :( Życie stało się koszmarem nie do zniesienia. Zaczynam mieć coraz mniej sposobów na ucieczkę od moch myśli. Dobrze, że czasem mogę coś tu napisać... A no i ten cały doxepin jakoś słabo na mnie działa bo cały czas jestem cała w nerwach. No i jak się tu nie załamać? Psycholog tylko raz w tygodniu a to chyba za mało bo a mam cały czas potrzebę wyładowania się poprzez rozmawianie o problemie. Odsuwanie go i duszenie w sobie powoduje u mnie jeszcze większe zdenerwowanie. Czy w ogóle kiedyś wyzdrowieję?????? Chyba dawno już nie miałam takiego kryzysu jak dzisiaj :(((((

  5. Martysienka, Same leki to nie wszystko w przypadku nerwicy lękowej.

    Leczeniem wiodącym jest psychoterapia.

    Leki za Ciebie nie rozwiążą trudności z jakimi się borykasz.

     

     

    Wiem, wiem i sama to wszystkim powtarzam!!! :) Chodzę na psychoterapię ale dopiero ją zaczęłam i wiem, że jeszcze dużo pracy przede mną. Problem u mnie polega na tym, że nie mogę spać i mam częste ataki fizyczne- np. skoki ciśnienia, duszności... a na to niestety potrzeba jakiś leków. Człowiek musi się wewnętrznie uspokoić, żeby mógł zebrać mysli i poukładać sobie coś w głowie. Leki pomagają tylko doraźnie, zdaję sobie z tego sprawę dlatego dużo rozmawiam i dużo czytam na ten temat. Nie chcę się za bardzo faszerować lekiami bo wolę być sobą niż stwarzać sobie sztuczną osobowość. Nie chcę też do końca życia być od nich zależna. Psychoterapia mi pomaga nawet po tak krótkim czasie ale zdaję sobie sprawę, że to musi potrwać.

  6. A miał ktoś przepisany ten lek na nerwicę natręctw wynikającą z nerwicy lękowej ? Mi lekarz przepisał mirtamerck. Ogólnie najlepszy efekt miałem po Sulpirydzie bo natręctwa nasiliły się jak brałem Fevarin (przez 6 lat). Ale Sulpiryd za bardzo zwiększył mi poziom prolaktyny w organiźmie.

     

     

     

    A jest coś takiego jak nerwica natręctw wynikająca z nerwicy lękowej? A co jest pierwsze natręctwa czy lęki? Ja od kiedy choruję to dużo chcę na ten temat wiedzieć. Od kiedy mam nerwicę lękową zaczęłam łączyć fakty z przeszłości. Od dziecka obgryzam nerwowo skórki ale to tak na maksa, strasznie często myję ręce po dotknięciu czegokolwiek co pozostawia jakiś zapach, w dodatku miałam epizody lękowe w dzieciństwie ale nigdy nie było to zdiagnozowane, miałam wówczas problemy hormonalne i owe epizody lękowe zniknęły po ich uregulowaniu. Później doszły problemy jelitowe co kiedyś zdiagnozowano jako zespół jelita nadwrażliwego... Teraz jednak wiem, że u mnie to nerwica... Czyli, że te nie leczone natręctwa doprowadziły do tego, że moja nerwica się uaktywniła ze zdwojoną siłą i muszę się leczyć farmakologicznie? Nie wiem już gdzie mam szukać pomocy bo jak dotąd nic mi nie pomaga. Mój lekarz najpierw leczył mnie tylko hydroxyzyną potem lerivonem a teraz mirtazapiną... i nic. Wczoraj wylądowałam na izbie przyjęć w szpitalu i dali mi doxepin. Wzięłam wczoraj i normalnie spałam.... tylko, że nie wiem co dalej.

  7. kochana nie bój się ja się źle leczyłam... jak tylko było mi lepiej to odstawialam leki a to trzeba przynajmniej pół roku do roku pobrac... jak było źle to czekałam aż będzie bardzo xle żeby zacząc się leczyc zamiast od razu.... Kochana damy radę razem co?? nie bój się ja wczoraj miałam mega lęk rano i złe sny a dzisiaj męczą mnie mdłości już zwracałam i się boję... a co jak jestem znowu w ciąży?? Jak ja dam radę?? mam nadzieje że to tylko choroba żołądkowa albo nerwica... Kurde przecież uważaliśmy ja nie wiem...boję się bardzo... mąż bardzo chce drugie ale ja nie dam rady...

    Pisz tu ja postaram Ci zawsze odpisac...

    Dziękuję że zauważyłaś mój post...

    Martysienka a jestes moze z lubelskiego?? Wiesz co 5309401 to mój nr gg... Odezwij się, chętnie z Tobą porozmawiam...

    Jestem z Wrocławia. Musimy dać jakoś radę!!!! Mnie spotkały dzisiaj same nieszczęścia... Miałam taki atak lęku, że nie dawałam już rady!!!! Wyobraźcie sobie, że musiałam pojechać do szpitala na izbę przyjęć, żeby mi szybko dali coś na uspokojenie... Mój lekarz bardzo się zdziwił jak do niego zadzwoniłam i powiedziałam, że leki nie działają, i że mi bardzo podskoczyło ciśnienie... Wysłał mnie na izbę przyjęć a wcześniej dawał mi do zrozumienia, że to moja wina bo przedawkowałam najwyraźniej... Ach... Ten dzień był straszny!!!! Nie wiem jak wytrzymam noc!!!

  8. Siasia, kochana...w natłoku ludzi i tematów. Bardzo łatwo coś przeoczyć. Na początku sama byłam kilka razy zła że nie ma żadnej reakcji. Jakby co zapraszam na priv.

     

    Myślę że powinnaś iść na studia i połączyć leczenie z nauką. Z czasem nauka zastąpi ci te natrętne myśli. Zaprzyjaźnisz się z grupą znajomych i zacznie się czas imprez studenckich. Będzie dobrze, zobaczysz. Zaryzykuj.

     

    Trzymam kciuki ;-) BARDZO

    Poniosło mnie, czekałam na odzew w czasie kryzysu, a takowego nie dostałam..

     

    Obawiam się, że leki będą miały skutki uboczne, że nie będę mogła skupić się na nauce i poznawaniu nowych ludzi. Choć kiedy bardzo się boję w sytuacji stresowej dla mnie, to łyknęłabym byle co, byle bym była zdrowa. Choć do leków przekonana nie jestem.

     

    Wydaje mi się, że to jest czasami tak, że nasza podświadomość mówi nam zupełnie coś innego niż to czego naprawdę chcemy. Ja tak miałam z mieszkaniem. Kiedyś mieszkałam ze swoim obecnym chłopakiem przez 3 lata. Nie były to udane lata. W naszym związku się układało ale mieliśmy masę problemów, z którymi sobie nie radziliśmy. Między innymi były to kwestie pieniężne no i mieszkanie, które wynajmowaliśmy było strasznie przytłaczające... Nie mogliśmy już tam dłużej mieszkać. Podjęliśmy decyzje, że na chwilę wracamy do rodziców (czyli mieszkamy osobno). Sytuacja była na tyle dobra, że mój chłopak ma już swoje mieszkanie po dziadkach ale nie mogliśmy się do niego wtedy wprowadzić bo było wynajmowane przez studentów a po drugie było do remontu i nie mieliśmy na to pieniędzy. Teraz mieszkanie nie jest już wynajmowane a pieniądze są... No i nagle zachorowałam na nerwicę. Wydawało mi się, że bardzo chcę tam zamieszkać i ułożyć sobie życie. Pani psycholog powiedziała mi, że najprawdopodobniej podświadomie boję się tego i nie chcę mieszkać znowu tylko z chłopakiem poza domem... Może jakieś przykre doświadczenia zakodowane w pamięci z poprzedniego mieszkania, może strach przed samodzielnością...??? Wydawało mi się, że tego właśnie chcę na dzień dzisiejszy ale chyba coś mi w tym przeszkadza...

    Pamiętaj, że leki to nie wszystko! Ja np. mam bardzo źle dobrane bo mój lekarz chyba twierdzi, że jestem zdrowa albo, że mi przejdzie... Muszę radzić sobie więc sama. Chodzę na psychoterapię ale dopiero zaczynam i nie wiem jak to się skończy. Nie ma co pokładać całe soje nadzieje w lekarzy bo oni często w nawale pracy nie angażują się w nasze problemy jak byśmy chcieli i często tak jak u mnie np. źle dobierają leki. Trzeba więc dużo pracować nad sobą. Z trudem mi to przychodzi więc n ie będę się jakoś wymądrzać ale z pewnością radzę sobie lepiej z moimi myślami niż na początku choroby i jestem w 100% przekonana, że najmniej było w tym zasługi lekarzy. Życzę powodzenia!

     

    Myślisz, że podświadomość mówi mi - studiuj, a wcale tego nie chce? Chcę, tylko obawiam się tego..

     

    Ja chodzę na terapię prywatnie i do lekarza też zamierzam wybrać się prywatnie, bo nie chcę, żeby ten z NFZ przepisał mi coś na "odwal się". Po lekach pogorszyło Ci się?? Jak długo chodzisz na terapie do psychologa??

     

     

     

    Jutro pierwszy zjazd, w kółko o tym myślę, choć mam tylko 2,5h wykładu plus jazda 30km w obie strony.. Postanowiłam, że zawalczę.

    Choć wiecie, co najbardziej mnie boli? Że tak bardzo sie staram, a to gówno nadal we mnie siedzi :cry: Ale uważam, że jest lepiej niż na samym początku.

     

    Jutro z pewnością napiszę, jak dałam sobie radę.

     

    Nie ważne czy na NFZ czy prywatnie - to zależy od lekarza jak Cię pokieruje. Ja trafiłam na pana, który właśnie dał mi leki na "odwal się"... Najpierw w ogóle poszłam do lekarza pierwszego kontaktu bo nie wiedziałam co mi jest i ogólnie po skierowanie do psychiatry. Przepisano mi tylko leki na uspokojenie (hydroxyzynę) ale one pomagały tylko trochę i na krótko. Potem trafiłam do psychiatry. Po wysłuchaniu mnie stwierdził chyba, że mój stan nie jest jakiś ciężki i polecił dalsze branie hydroxyzyny. No i oczywiście 100 zł za wizytę... Oczywiście szybko do niego trafiłam z powrotem. Przepisał mi lerivon. Czyli już zaczęłam jechać na antydepresantach. Kolejna 100 zł za wizytę. Okazało się, że dawka jaką mi przepisał była za mała bo tylko 10mg na dzień i ewentualnie 30mg na noc... Po pierwszej tabletce mi się poprawiło ale mój stan szybko wrócił. Budziłam się w nocy. Po tygodniu doszło uczucie depersonalizacji - jakby ktoś mnie postawił obok, jakbym to nie była ja. Byłam zła bo mój chłopak mnie nie rozumiał a ja nawet nie rozumiałam samej siebie, świat był dziwny po tych lekach, nie mogłam się ogarnąć. Znowu trafiłam do psychiatry (kolejne 100 zł), tym razem zmiana leku i mimo iż mój stan był nawet chwilami gorszy niż na początku lekarz patrzył na mnie jak na młodą dziewczynę z problemami, które po prostu musi sobie poukładać i będzie git, wyjdzie z tego bez leków. Nawet dał mi do zrozumienia, że wystarczy, że sobie zrobię dziecko, o które się starałam zanim zachorowałam i moje problemy egzystencjalne, jak to nazwał, zniknął. Ja mam lęk przed śmiercią moją lub bliskich i myślę o niej non stop bez możliwości relaksu i ukierunkowanie moich myśli w jakimś pozytywnym kierunku. Nie jem, nie śpię, cały czas smucę się rzeczami nawet bardzo błahymi np. takimi, że dzień się już skończył, że coś np wczoraj robiłam a dzisiaj jest już kolejny dzień i to co robiłam wczoraj to już przeszłość. Smuci mnie to bardzo - mam ochotę wyć i płakać i nie mogę dojść do siebie. Może to wydawać się głupie ale czemu wydaje się to głupie psychiatrze? Może po prostu za dużo widział (jest ordynatorem szpitala psychiatrycznego) ale to nie zmienia faktu, że przyszłam do niego po pomoc. Przepisał mi mirtozapinę ale znowu w najmniejszej dawce. Śmiałam się nawet, że to dawka jak dla pieska na sylwestra, żeby nie bał się petard. Lek jest chyba trochę lepszy od poprzedniego. Biorę go dopiero 5 dzień i z pewnością lepiej sypiam (chociaż budzę się czasami) i nie mam uczucia depersonalizacji. Szybciej mnie rozluźnia. Niestety dawka jest za mała. Powiedział, że mam brać jedną tabletkę 15mg na noc... Biorę dwie tabletki a jeżeli się budzę to kolejną. Rano biorę dwie... Po południu często też ze dwie. Trochę lepiej się czuję ale i tak zmieniam w przyszłym tygodniu psychiatrę bo mam dosyć troszkę tego pana! Co do psychologa to jest tak, że też musi chcieć zaangażować się w to co robi i nie ważne czy jest na NFZ czy nie. Ja chodzę prywatnie bo poleciła mi koleżanka bardzo fajną panią psycholog. Mam wrażenie, że z całego tego zamieszania, które w okół mnie teraz się dzieje ona jako jedyna mnie rozumie. Jak rozmawiam z chłopakiem często on nawet już nie komentuje tego co mówię tylko słucha a potem i tak rozmawiamy o czymś innym bo najwyraźniej ten temat go męczy. Po wizycie u psychologa czuję się odprężona bo mogę się wygadać a psycholog słucha, komentuje, próbuje zrozumieć i również wytłumaczyć dlaczego tak się czuję i dlaczego tak się zachowuję. Dopiero zaczęłam terapię byłam jakieś 4 razy chyba ale za każdym razem wychodzę z gabinetu w lepszym nastroju. Czasami to uczucie utrzymuje się dłużej czasami krócej a czasami wychodzę zawiedziona bo np rozmowa zaczęła toczyć się inaczej niż chciałam bo pani chciała się dowiedzieć czegoś innego o mnie niż chciałam jej przekazać. Nawet teraz w złym stanie psychicznym wyobrażam sobie moją panią psycholog i to, że mówię jej w jakim stanie się właśnie znajduję. To pomaga. Najbardziej boje się siedzieć w domu sama więc wyobrażenie, że z nią rozmawiam rozluźnia. Dużo jeszcze pracy przede mną...

    Życzę powodzenia w doborze lekarzy!!!!!!!!

     

    -- 15 paź 2011, 10:18 --

     

    hej jeszcze raz proszę o wsparcie...

    pisałam niedawno ale kurczę ja już sama nie wiem może ja już mam jakąś straszną chorobę psychiczną:(

     

    z nerwicą od jakiś 4 lat z przerwami. Miałam całą masę lekarzy i leków. Ale po kolei. Pewnej nocy jakieś 4 lata temu obudziłam się ze strasznym lękiem że mam zawał, że coś się dzieje z moim sercem.. od tamtej pory panicznie bałam się o swoje zdrowie.. Podczas największego wtedy ataku paniki kiedy to wylądowałam na izbie przyjęć czułam okropne pieczenie całego ciała i miałam wrażenie że zaraz zemdleje, gorąco, zawroty głowy i wszystko co najgorsze. na SORze zmierzyli mi tylko ciśnienie-prawidłowe i odesłali do domu lub do szpitala psychiatrycznego bo nie mogli mi pomóc. To był jedyny raz kiedy pojechałam na pogotowie. Leczyłam się u psychiatry i wyszłam przynajmniej tak mi się wydawało że już wszystko dobrze więc odstawiłam leki. Po jakimś czasie wszystko wróciło znowu leczenie i poprawa i znowu odstawiłam i tak w koło macieju...

    Mój stan zawsze pogarszał się koło grudnia i na wiosnę. W zeszłym roku zdecydowałam się na dziecko i stało się zaszłam w ciążę... Leków nie brałam aż do 4 miesiąca kiedy się znowu pogorszyło.. Wtedy już nie miałam lęków o swoje zdrowie, bałam się że zrobię coś mężowi, że nie będę kochała dziecka, było mi tak obojętne chociaż jeszcze go nie było na świecie.. Lekarka dała mi leki najbezpieczniejsze w ciąży, poprawiło się do 8 miesiąca i znowu gorzej... Panicznie bałam się że wszystkich pozabijam ale jakoś wytrwałam, w lipcu przyszła na świat moja córeczka no i z dnia na dzień mój stan się pogarszał.. Miałam do wyboru karmić małą piersią lub brać leki, udało mi się ją pokarmić zaledwie 3 tygodnie... Wróciłam do dawki jaką brałam w ciąży ale nie było poprawy wręcz było coraz gorzej, od dwóch tygodni biorę dawkę sprzed ciąży i może i jest lepiej bo czasem mam dobre dni ale nadal są te złe:( Najgorsze w tym wszystkim jest to że teraz nie boję się o swoje zdrowie ale o koniec świata, boję się śmierci, boję się że nie ma Boga, boję się co będzie potem, przeraża mnie świat, przeraża mnie że nie widzę sensu w życiu, boję się że zwariuję i sobie coś zrobię:( Czy ktoś z Was też ma takie lęki? Ciągle mi wszystkich szkoda, boje się o córeczkę...

    Po tym co napisałam pewnie myślicie że mój stan jest tragiczny.. mnie też przerażają te myśli, te lęki ale dziwne jest w tym wszystkim to że kiedyś bałam się sama w domu zostać, nigdzie nie wychodziłam, płakałam a teraz ja robię wszystko, wychodzę z domu co prawda rzadko kiedy mam konieczność być sama, jem normalnie tzn mam apetyt bo moja dieta nigdy nie była dobra a zwykle jak się źle czułam to nie mogłam nic przełknąć, śpię normalnie..

    Ponad to mam śpiączkę, wcale nie mogę zwlec się z łóżka nawet w południe... Mam okropne sny po czym boję się czy to sen czy to rzeczywistość, boję się że zwariuję i zrobię to co mi się śni... itd

    W każdym razie jest inaczej niż zawsze.. Nie wiem czy ja z tego wyjdę, bardzo mi z tym źle:( co myślicie?? Czy też tak mieliście??

    Bardzo na was liczę... Nie chcę wam się narzucać... Jak macie mnie dość możecie nawet nakrzyczeć na mnie byle by ktoś coś napisał... Proszę....

     

     

    Prawdę mówiąc troszkę mnie przestraszyłaś... Ja dopiero od niedawna choruję ale za to bardzo intensywnie! Właśnie przed chwilą miałam atak paniki. Ledwo co doszłam do siebie. Nie wiem jak sobie radzić. Mam to samo co Ty. Tylko, że ja nie jem, nie mogę spać, nie mogę usiedzieć na miejscu. Cały czas mam to przemijanie w głowie. Wszędzie widzę śmierć a nie życie. Chciałam mieć dziecko ale mój stan jest na tyle poważny, że nie mogę go mieć. Hormony mam do dupy i hemoglobina niska strasznie ale to od nie jedzenia. Lekarz źle mi dobrał leki więc sobie nie radzę tak jak powinnam... Nie wiem gdzie mam szukać pomocy. Życie straciło sens. Jeszcze nie zdążyłam pogodzić się z tym, że jestem chora więc przestraszyłaś mnie pisząc, że to u Ciebie tak długo trwa!!!! Ja chcę się wyleczyć!!!! A tu ani lekarz nie potrafi mi pomóc ani otoczenie. Lekarz myśli, że mi przejdzie bo jestem młoda i mam masę problemów na głowie a otoczenie nie rozumie i złości ich mój stan. Chcę już żyć normalnie ale nie wiem jak...

  9. Mój lekarz przepisał mi dawkę jaką przepisuje się dla pieska na sylwestra, żeby nie bał się petard (15mg) i myśli, że mi to pomoże. Oczywiście podbijam dawkę, bo po tak małej to budzę się w nocy ze trzy razy. Nie wiem czy na dłuższą metę pomaga bo dopiero zaczynam brać ale w przyszłym tygodniu zmieniam lekarza więc może w tej kwestii coś się ruszy.

  10. Moi Drodzy, znów zwracam się w tym wątku, ponieważ moja nerwica chce zabrać mi wszystkie plany i marzenia. Może zacznę w miarę od początku..

     

    Rok temu, w grudniu, rzuciłam studia w swoim rodzinnym mieście, na które poszłam z przymusu bądź frustracji. Nie podobało mi się, a że były to studia dzienne, to niczego nie straciłam - prócz czasu. Potem poszłam do pracy i zaplanowałam, że od października wybiorę się na wymarzony kierunek do miasta oddalonego o 30km, na studia zaoczne.

    W czerwcu miałam pierwszy atak paniki, od lipca zaczęłam terapię. No i w miarę się poprawiało (terapia psychodynamiczna).

    Przyszedł jednak nieszczęsny październik, wczoraj wybrałam się na uczelnie na inaugurację, rano płakałam i lamentowałam, aż w końcu wpakowałam się do tego malutkiego busa i dotarłam.

    Dziś taki sam stan jak wczoraj, a trzeba by jakąś decyzję podjąć, czy wpłacić pieniądze za studia i walczyć, męczyć się i tracić zdrowie - przyznam, że wczorajsza walka była dla mnie bardzo ciężka, nie mogę sie na niczym skupić i dłuzej wysiedzieć w jednym miejscu i na wykładzie (2,3 lub 5 godzinnym) pewnie bedzie tak samo. Tylko patrzę, byle uciec do domu.

    Lub odpuścić sobie kolejny już rok (2 lata w plecy:(), wyleczyć się i dopiero ponownie zacząć naukę, tak pełną parą.

    Czasami sobie myślę, że po prostu nie nadaję się na studia..

     

    W przyszłym tyg. planuje wizytę u psychiatry, bo nie potrafię tak dłużej żyć :(

     

    Proszę o radę.

     

     

    Wydaje mi się, że to jest czasami tak, że nasza podświadomość mówi nam zupełnie coś innego niż to czego naprawdę chcemy. Ja tak miałam z mieszkaniem. Kiedyś mieszkałam ze swoim obecnym chłopakiem przez 3 lata. Nie były to udane lata. W naszym związku się układało ale mieliśmy masę problemów, z którymi sobie nie radziliśmy. Między innymi były to kwestie pieniężne no i mieszkanie, które wynajmowaliśmy było strasznie przytłaczające... Nie mogliśmy już tam dłużej mieszkać. Podjęliśmy decyzje, że na chwilę wracamy do rodziców (czyli mieszkamy osobno). Sytuacja była na tyle dobra, że mój chłopak ma już swoje mieszkanie po dziadkach ale nie mogliśmy się do niego wtedy wprowadzić bo było wynajmowane przez studentów a po drugie było do remontu i nie mieliśmy na to pieniędzy. Teraz mieszkanie nie jest już wynajmowane a pieniądze są... No i nagle zachorowałam na nerwicę. Wydawało mi się, że bardzo chcę tam zamieszkać i ułożyć sobie życie. Pani psycholog powiedziała mi, że najprawdopodobniej podświadomie boję się tego i nie chcę mieszkać znowu tylko z chłopakiem poza domem... Może jakieś przykre doświadczenia zakodowane w pamięci z poprzedniego mieszkania, może strach przed samodzielnością...??? Wydawało mi się, że tego właśnie chcę na dzień dzisiejszy ale chyba coś mi w tym przeszkadza...

    Pamiętaj, że leki to nie wszystko! Ja np. mam bardzo źle dobrane bo mój lekarz chyba twierdzi, że jestem zdrowa albo, że mi przejdzie... Muszę radzić sobie więc sama. Chodzę na psychoterapię ale dopiero zaczynam i nie wiem jak to się skończy. Nie ma co pokładać całe soje nadzieje w lekarzy bo oni często w nawale pracy nie angażują się w nasze problemy jak byśmy chcieli i często tak jak u mnie np. źle dobierają leki. Trzeba więc dużo pracować nad sobą. Z trudem mi to przychodzi więc n ie będę się jakoś wymądrzać ale z pewnością radzę sobie lepiej z moimi myślami niż na początku choroby i jestem w 100% przekonana, że najmniej było w tym zasługi lekarzy. Życzę powodzenia!

  11. Może rzeczywiście macie rację... i tak mam szczęście... inni może go nie mają. Mój chłopak na początku bardziej się angażował, spędzał każdą chwilę ze mną i zawalał swoje obowiązki... z czasem jednak zaczął się irytować i oddalać. Jest przy mnie ale jakby nieobecny. Nie powinnam go bardzo męczyć ale moja choroba jest bezlitosna i czasami nie ma na nią rady.. zwłaszcza, że mam źle dobrane leki i nie radzę sobie z emocjami. On chce się odprężyć przed telewizorem a ja myślę o tym co by tu zrobić, żeby przestać myśleć i boję się chwili kiedy go przy mnie nie będzie. Cieszę się, że go mam ale czasem potrzebuję trochę więcej zrozumienia. Wiadomo, że przy nerwicy często stajemy się egoistami ale to tylko dlatego, że nie potrafimy sobie sami radzić.

  12. No własnie - tu czujemy się normalnie. Trochę dziwne, że nasze własne otoczenie czasami staje się bezradne, nie? No ale jakoś trzeba sobie radzić. Ja też przestałam sie z kimkolwiek dzielić moimi rozterkami i roblemami od kiedy zauważyłam brak zrozumienia u inych. Mojemu chłopakowi siłą rzeczy musze mówić takie rzeczy, żeby wiedział np. dlaczego nie mogę spać i go budzę albo dlaczego nie mam ochoty pójść z nim w danym momencie w jakieś miejsce. Gdybym mu tego nie mówiła w ogóle bym sobie nie radziła. Dzięki mówieniu o tym co czuję trochę się uspokajam. Na początku mówiłam znajomym, że się źle czuję i czy możemy się spotkać ale to okazało się dla nich ciężarem bo w końcu każdy ma swoje problemy. Został mi więc tyko mój chłopak, psychiatra, psycholog i to forum gdzie mogę w każdej chwili coś napisać bez budzenia nikogo w środku nocy :)

  13. Jak zwykle nie spałam. Całą noc miałam z tym problem. Teraz nie wiem juz do kogo mam zwrócić się o pomoc. Leki ewidentnie mam źle dobrane. Nie usapakaja mnie już nic. Nie mam w nikim oparcia bo nikt łącznie z moim chłopakiem mnie nie rozumie. Dzisiaj mam kryzys. No ale trzeba jakoś żyć dalej, pytanie tylko jak? Niby całe życie przede mną ale ja widze tylko jego koniec. Dzisiaj mam załamnkę w 100%...

  14. Martysienka może trzeba by go z czymś połączyć sam leviron pomógł mi tylko na sen ale reszta wyglądała tak samo albo nawet gorzej

     

     

    Przede wszysktkim to ja muszę lekarza zmienić bo znowu zmienił mi lek. Uznał chyba, że jestem zdrowa. Przepisał mi mirtazapinę ale tylko 15mg... Mówiłam mu, że lerivon nie działa ale jak widać nie wziął tego pod uwagę. W przyszłym tygodniu zmieniam, lekarza... Zobaczymy. A z czym można połączyć lerivon?

  15. Tak, myslałam i wiem o tym, że psychiatra nie jest jednym rozwiązaniem i na psychiatrze owym się nie skończy. Ja po prostu chcę z tego wyjść, a uważam, że lepiej jest najpierw pójsc do psychiatry, ktory zaleci (lub i nie) leczenie medyczne niz isc do psychologa, posluchac i zostac odeslanym do psychiatry.

    Same leki to pójście na łatwiznę. Przeważnie po ich zaprzestaniu dawkowania....lęki wracają, a problemy dalej zostają.

    No, ale to Twoje życie, Twoje wybory.

    Powodzenia.

     

    Dokładnie tak!! Trzeba poukładać swoje życie bo lęki tkwią tak na prawdę głębkoko w nas!!! Należy je wypędzić precz! Leki, przynajmniej ja, traktuję raczej jako wspomagacz przy zasypianiu. Organizm w końcu musi się regenerować i uspokajać podczas snu. W ciągu dnia nie powiem - mam ochotę zarzyć większą dawkę leku i pójść spać ale wiem, że to nie wyjście. Trzeba włożyć w pracę nad sobą troszkę wysiłku i będzie OK. Też jestem w rozsypce ale wiem, że do końca życia przecież nie mogę brać leków bo moja wątroba raczej tego nie wytrzyma :) Powodzenia!!!

  16. Ja tam uważam, że nie ma dobrego sposobu na nerwicę... Przynajmniej tak twierdzę dzisiaj. Mi też ciężko stwierdzić co może mi teraz pomóc. Nie dziwię się, że nie każdy chce chodzić do psychologa na terapię gdyż to wymaga czasu a my chorzy często potrzebujemy pomocy OD ZARAZ !!! Ja jednak wierzę, że jakoś z tego wyjdę i nie poddam się tak łatwo. Na terapii byłam dopiero 3 razy.. Po takim czasie wiadomo, że nie widać jeszcze efektów ale czy to powód, żeby się poddawać? Powiem Wam też, że byłam dzisiaj u psychiatry i on bardziej mnie zawiódł niż moja pani psycholog. Do tej pory brałam mianserynę ale moim zdaniem efekt był raczej marny zwłaszcza, że mój lekarz strasznie cacka się u mnie z doborem leków, wydaje mi się, że uważa mnie za osobę zdrową ale z masą problemów na głowie... Teraz przepisał mi mirtazapinę ale znowu za mało bo tylko 15mg na noc! Czy on do licha oszalał??? Mówiłam mu, że nie śpię i ogólnie zaczęłam i tak brać większą dawkę leku niż mi przepisał a on dalej swoje!! Jestem dzisiaj tak zła, że zanim weszłam na forum znowu stwierdziłam, że świat jest do dupy i ogólnie nie ma mi kto pomóc... No cóż ale nie urodziłam się po to by zamartwiać się jakąś nerwicą! Trzeba wziąć się do kupy! Każda metoda jest dobra na walkę z nerwicą! Ja wszystkim radzę nie przebierać w środkach. Psycholog, psychiatra czy akupunktura - wszystko może pomóc ale najbardziej pomaga WIARA W SIEBIE I WYLECZENIE - bez tego ani rusz!!! Głowa do góry! Nerwica jest uleczalna!

  17. Aha ;] Jutro ide na wizyte do psychiatry , prawdopodobnie podejme sie psychoterapi. Zobaczymy co mi powie

    :great: dobry pomysł z tą psychoterapią.

     

     

    Też słyszałam, że psychoterapia wiele daje ale to przychodzi z czasem. Ja byłam dopiero trzy razy więc niewiele mogę powiedzieć ale mam nadzieję, że mi pomoże. Taka wiara jest chyba najważniejsza. Często czekam tyko na dzień, w którym mam terapię. Czuję się znacznie lepiej po takiej sesji i mam ochotę do życia. Także życzę powodzenia!

  18. Widzę, że nie tylko ja mam dzisiaj dzwiny stan. Jakoś tak mi źle. Nie ogarniam tematu. Wkurzam się sama na siebie, że nie mogę normalnie funkcjonować. Nie mogę już nawet telewizji pooglądać. Szukam pretekstu, żeby uciec z domu. Czasami wiem, że moje myśli nachodzą mnie mimowolnie i skutecznie je odganiam ale czasami nie mogę się ich pozbyć i wracają z podwójną siłą w jakimś najmniej oczekiwanym momencie. Też jutro do psychiatry się wybieram. Zawsze liczę na jakiś cud, że wyjdę od niego zdrowa -tak nagle- ale choroba jednak jak na razie wygywa...

    Życzę wszystkim, przespanej nocy!

  19. Witam,

    Ja biorę lerivon (20mg na dzień i 30mg na noc) już drugi tydzień. Z początku miałam testować moją tolerancję na lek. Nie działa na mnie już wogóle. Często mam uczucie derealizacji i depersonalizacji. Nie wiem co się ze mną dzieje i nie potrafię się ogarnąć. Lęki nie ustały... Tylko pierwszego dnia poczułam się lepiej. Po dwóch tygodniach jestem zagubiona i mam wrażenie, że czasem moje lęki się nasilają. Wczoraj obudziłam się w nocy i po wzięciu 3 tabletek nie mogłam spać przez dwie godziny. Pomogły dopiero ćwiczenia oddechowe. Po przebudzeniu szok. To dopiero początek mojej kuracji na nerwicę lękową a już mam wrażenie, że nie uda mi się wyleczyć. Moim marzeniem obudzić się w końcu spokojna jak dawniej z chęcią do życia i z możliwością zrelaksowania się kiedy tylko chcę beż żadnych leków... Czy ktoś ma podobny problem z lerivonem co ja?

    Ja po 10 mg śpię całą noc jak zabita... ale to jak widać jest bardzo indywidualna sprawa. Polecam jakąś konsultacje z lekarzem skoro po 2 tygodniach nie widzisz efektu (tym bardziej że w założeniu ten lek ma mieć działanie uspokajające już od pierwszej dawki).

     

     

    Na mnie już nie działa i całe szczęście, że jutro idę do lekarza może zmieni mi leki. Ten lerivon to chyba nie dla mnie. Na początku rzeczywiście mi pomagał ale szybko przestał. Dni mijają mi strasznie szybko i polegaja tylko i wyłącznie na zwalczaniu lęków. Nie wiem już jak się ich pozbyć z mojej głowy! Nie pamiętam juz jak wyglądał normalny dzień. Fajnie, że mogę sobie czasem się tu komuś wyrzalić.

  20. Witam,

    Ja biorę lerivon (20mg na dzień i 30mg na noc) już drugi tydzień. Z początku miałam testować moją tolerancję na lek. Nie działa na mnie już wogóle. Często mam uczucie derealizacji i depersonalizacji. Nie wiem co się ze mną dzieje i nie potrafię się ogarnąć. Lęki nie ustały... Tylko pierwszego dnia poczułam się lepiej. Po dwóch tygodniach jestem zagubiona i mam wrażenie, że czasem moje lęki się nasilają. Wczoraj obudziłam się w nocy i po wzięciu 3 tabletek nie mogłam spać przez dwie godziny. Pomogły dopiero ćwiczenia oddechowe. Po przebudzeniu szok. To dopiero początek mojej kuracji na nerwicę lękową a już mam wrażenie, że nie uda mi się wyleczyć. Moim marzeniem obudzić się w końcu spokojna jak dawniej z chęcią do życia i z możliwością zrelaksowania się kiedy tylko chcę beż żadnych leków... Czy ktoś ma podobny problem z lerivonem co ja?

  21. Mam już dosyć!!!! Na prawdę nie wiem jak sobie radzić! Moje dni upływają na czekaniu na jakąś wizytę lub na zamartwianiu się, że mi nie przejdzie z przerwami na myślenie o śmierci. Jestem w rozsypce. Dopiero poznaję ta chorobę i jedynym plusem jest to, że poznaję przy tym lepiej siebie. Zaczynam dużo czytać przez bo już sama nie wiem co może być przyczyną nerwicy. Dowiedziałam się, że nerwica oprócz tego, że swoje początki może mieć już w dzieciństwie, może mieć także podłoże w złym odżywianiu się - niedobory żelaza i magnezu, może też mieć swoją przyczynę w nie wysypianiu się. Siedzący tryb pracy, życie w stresie także wpływa bardzo negatywnie na nasz organizm. Może mieć także podłoże hormonalne (ja mam częste zaburzenia). Nie wiedziałam nawet, że moje problemy z jelitami to też była nerwica a mam takie problemy od lat. I teraz moje pytanie: Czy ktoś z Was był jeszcze u innych lekarzy oprócz psychiatry czy psychologa? Ja np. planuję udać się jeszcze do neurologa i do endokrynologa. Często bowiem (a przynajmniej tak wyczytałam) lecząc się na nerwicę nie leczymy prawdziwego jej źródła. Nie jestem ekspertem w tej kwestii ale bardzo chcę wyzdrowieć, żeby ten koszmar się skończył i szukam i szperam gdzie tylko można. Wiele ciekawych rzeczy się można dowiedzieć o sobie. Oprócz psychiatry trzeba udać się do innych specjalistów a także zmienić swój styl życia. Także ponawiam pytanie: Czy ktoś z Was odkrył w sobie jakieś jeszcze inne źródło swej choroby? Boję się trochę wizyty u neurologa ale wiem, że jak nie pójdę będzie gorzej a nie lepiej... Ktoś wie jak wygląda taka wizyta i jak wyglądają badania?

    Pozdrawiam

     

    Martyna

  22. Ja dopiero zaczęłam terapię... tylko, że ja od razu poszłam do lekarza. Już po niecałych dwóch tygodniach od pierwszego ataku paniki i strachu przed śmiercią poszłam do psychiatry zaczęłam brać też antydepresanty. Teraz zaczęłam psychoterapię... Trochę przeraża mnie fakt, że to musi tak długo trwać bo nie wyrabiam już od czterech tygodni a co dopiero czekać na poprawę dwa lata! Pociesza mnie jednak fakt, że wiem, że jestem chora! Do tej pory jakoś żyłam ze świadomością, że umrę więc nauczę się żyć z tym od nowa. Trzeba dużo samozaparcia i wiary w siebie! Rozejrzyjmy się dookoła - czy ludzie, których mijamy na co dzień myślą tak samo jak my? Dużo rozmawiam o swoim problemie bo tłumienie emocji w sobie i udawanie, że jest OK też niczego nie zmienia a nawet pogarsza sprawę. Dlatego np. wiem, że ludzie nie reagują na śmierć w ten sposób jak my! My jesteśmy chorzy z różnych to przyczyn "życiowych". Kiedy uporamy się z problemami, z którymi borykamy się na co dzień i poznamy siebie (np. podczas wizyty u psychologa) zmierzymy się też z naszymi obawami i rozmyślaniami na temat sensu życia. Okaże się, że wcale nie boimy się tego co nas czeka i będziemy żyć pełną parą! W to właśnie wierzę pomimo mojego ciężkiego stanu. Jestem naprawdę w rozsypce i nie wiem jak przeżyję kolejny dzień ale wierzę, że w końcu to minie a wiara w to zmusza mnie do pracy nad sobą!

    Życzę powodzenia (sobie też) :)

    Pozdrawiam

  23. Hej pisałam już wcześniej... Mam teraz takie pytanie - czy nerwica kiedyś mija? Ja dopiero zaczynam leczenie ale jak na razie ciężko mi jest w ogóle uwierzyć w poprawę. Ja z kolei myślę cały czas o śmierci. Patrzę na ludzi jakby z innego świata. Nie mogę jeść, nie mogę wejść do łazienki ani wykonywać jakiś normalnych podstawowych czynności, jestem na zwolnieniu z pracy. Czuję się jak inna osoba, jak ktoś kto dopiero odkrył, że ludzie umierają. Myślę o tym nieustannie z niewielkimi przerwami kiedy odrywam się jakoś od codzienności ale nawet wtedy czuję się nieswojo. Nie przypuszczałam, że kiedyś mnie to spotka. Wcześniej tylko hydroxyzynę brałam ale nie pomagała (lekarz mi ją przepisał bo myślał, że mi przejdzie), teraz od wczoraj biorę lerivon. Czuję się jedynie zamulona i chce mi się spać ale w miarę mi pomógł (a przynajmniej wczoraj po pierwszej tabletce) bo nawet coś zjadłam. Dzisiaj rozpoczynam też psychoterapię... Czasem wierzę, że mi pomoże ale ogólnie boję się, że to zawsze będzie we mnie tkwiło i nie uwolnię się od tego uczucia nigdy. Nie wiem już czy boję się samej śmierci czy tego jak się czuję kiedy dopadają mnie lęki. Czy jest ktoś kto może powiedzieć, że wyleczył się z nerwicy?

    Pozdrawiam wszystkich!

     

    -- 29 wrz 2011, 07:54 --

     

    A no i jeszcze drugie pytanie: Jakie są najlepsze metody leczenia? Wiem, że psychoterapia dużo daje dlatego się na nią zdecydowałam. Zaczęłam brać antydepresyjne leki (lerivon) ale słyszałam, że niektórzy psychotropy biorą... Co jest skuteczniejsze? Jak długo bierze się antydepresanty, żeby była jakaś poprawa? Na ulotce leku pisze, że po dwóch tygodniach można zobaczyć poprawę ale nie wiem czy tak długo wytrzymam. Czy w ogóle jest jakaś pewna metoda leczenia? Cały czas myślę o tym, że z tego nie wyjdę.

    Z góry dziękuję za odpowiedź!

×