Hej,
od paru lat tłumię w sobie emocje, lęki, potem wybucham, najczęściej wieczorami, najczęściej w samotności, coś mnie denerwuje, czasem w towarzystwie przestaję się odzywać, udzielać w rozmowie, nawet wśród przyjaciół. Zaczynam się denerwować, ciężko oddychać, płakać, drapać po rękach, przechodzę hiperwentylację (na szczęście ostatnio nauczyłam się ją opanowywać), nie mogę spać i mam najgorsze myśli.
Nie potrafię tego powstrzymać, opanować. Cierpiałam kiedyś (2-3 lata temu) na zaburzenia odżywiania, początki anoreksji, potem jedzenie kompulsywne, potem trochę bulimii ale od roku sama jem normalnie.
Byłam z tym u psychologa, ale dzięki temu, że normalnie funkcjonuję, chodzę do szkoły, "napady" mam dosyć rzadko niż większość nerwicowych, mam chłopaka, poczułam się "normalna", a pani psycholog nie dała mi odczuć, że konieczna jest terapia, chociaż zaproponowała mi ją w formie terapii grupowej. Nie poszłam. Zdążyłam się zakochać, przerzyż wspaniałe chwile, ostatnie wakacje na prawdę były udane i nie miałam żadnych ataków. Niestety teraz znowu powróciły. Za nic nie potrafię się zmotywować, by szukać nowego psychologa, by znaleźć na to pieniądze i czas, muszę martwić się o inne choroby, które się pojawiły (m.in Hashimoto, zespół jelita drażliwego, łysienie co wiąże się z ciągłymi wizytami u lekarza, badaniami) i na to wydaję pieniądze i poświęcam czas.
Chęć do zmian, do zainteresowania się zdrowiem psychicznym mam tylko po takim napadzie nerwicy. Wczoraj nie mogłam spać, mieszkam z chłopakiem i nie mogłam wytrzymać, ciągle płakałam, a on spał. Byłam zła, bo śpi. I nie obudziłam go, tylko cierpiałam, płakałam, drapałam się. Wkurzałam się coraz bardziej, że śpi i poszłam spać obrażona do pokoju obok. Prosiłam o pomoc, ale nikt z bliskich jakoś szczególnie mi nie pomaga, może za wiele wymagam, żeby mnie zaprowadzili za ręke do psychologa, ale nie potrafię inaczej...
Tak, oczekuję potwierdzenia, że to nerwica, pocieszenia i nakazu pójścia do psychologa.