Skocz do zawartości
Nerwica.com

Fila

Użytkownik
  • Postów

    22
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Fila

  1. Cieszę się, że znalazłam tu ten ten temat. Poczytałam i widzę, że wiele dróg prowadzi do tego samego celu. Zaczęłam medytować podobnie, jak autor topa- w momencie depresji. Nie wstawałam z łóżka bo po co? W pewnej chwili poczułam, że jak czegoś nie zrobię to unicestwię siebie, bo ból i niemoc wypełniały całe moje jestestwo. Wpadła mi w ręce książka "Trening inteligencji emocjonalnej". To taki poradnik nie mający nic wspólnego z religią. Niezależnie od wiary czy jej braku, niezależnie od wszystkiego medytacja zaczyna się od zwykłego przyzwalania i obserwowania emocji. W dalszej części zaczyna się głębsze poznawanie siebie. Nie trzeba siedzieć w żadnej pozycji, można leżeć, choć początkowo z reguły kończy się to zaśnięciem. Powiem szczerze, że ostatnio strasznie zaniedbałam medytację, ale to właśnie dzięki niej znalazłam siłę, aby całkowicie zmienić swoje życie. Miałam niejednokrotnie odczucie, że potrafię połączyć się z Wszechświatem, ze wszystkim i z niczym, być i nie być, czuć i tych uczuć nie oceniać. Muszę wrócić do tego, choć w czasach gdy jest dobrze zapominam o podstawowej prawdzie. Medytacja jest cudem i kluczem do nas samych ;)

     

    -- 05 sie 2011, 18:47 --

     

    Mimo to powiem, że pamiętam jak ciężkie były początki. Myślałam, że cienie własnych nieuświadomionych lęków, przeszłość z którą musiałam się zmierzyć... że to mnie wykończy. A jednocześnie czułam, że to jedyna szansa.

  2. Właśnie o ten spokój i satysfakcję chodzi. Człowiek w ciągu swojego życia od dzieciństwa zaczynając przechodzi najrozmaitsze traumy, jedni mają tych przeżyć mniej, inni więcej. Zostawieni sami sobie bardzo często wypieramy ze świadomości i uciekamy przed negatywnymi emocjami. Pamiętam, że gdy byłam nastolatką cierpienie tak bardzo dało mi się we znaki, że uciekłam od emocji w ogóle. Przestałam czuć, nie wiem jak to zrobiłam wtedy, ale wiem, że nie da się wyłączyć jednej emocji. Wyłączając jedną pozbywamy się też reszty, radości itd. Potem się wzięłam za poradniki. Pierwszym było "Pozytywne myślenie" czy coś takiego. Nie polecam, bo to takie programowanie, które leczy syfa pudrem. Aż w końcu natrafiłam na "Trening inteligencji emocjonalnej" Dzięki tej książce zaczęłam dopuszczać do siebie emocje. Z początku był ogromny lęk, ale przypatrując mu się stwierdziłam, że strach ma wielkie oczy, tak naprawdę nic mi nie mógł zrobić, prócz tego że odczuwając go czułam się źle, potem tych emocji było coraz więcej i zaczęły się pojawiać też pozytywne. Człowiek ma w swym wnętrzu niewyczerpane pokłady. Dlatego warto nauczyć się z nich korzystać.

  3. Istnieją techniki docierania do wnętrza siebie. Jedną z nich jest technika przyzwalania uczuć i ich obiektywna obserwacja. Z początku jest to trudne, ale jest to świetny sposób na medytację bez żadnych religijnych podtekstów. Po pewnym czasie staje się to taką swoistą modlitwą, całkowicie uniezależnioną od religii. Modlitwą człowieka do wnętrza siebie, do sił Wszechświata... zjednoczeniem ze wszystkim i z niczym. Macie sposób, by bez leków, bez żadnych środków sterujących z zewnątrz pogodzić się z sobą? Chętnie je poznam :)

  4. Cieszę się bardzo z tego co tu przeczytałam od mojej ostatniej wizyty. Miałam nadzieję, że jeśli się otwieram to nie po to by można było moje słowa odwracać jak pociski przeciwko mnie. Siła tkwi w każdym z nas. Niesamowita. Nieprawdopodobna. Jest tylu ludzi, którzy temu dowodzą. Oczywiście jest i tylu, ilu temu zaprzecza... ale dlaczego brać przykład z przegranych, skoro można iść do przodu?

     

    -- 01 sie 2011, 17:21 --

     

    Dowodem nato jesteś Ty Bomblu ;)

  5. I tak to sobie tłumacz dalej, byle być w gorszej sytuacji, byle mieć pretekst do narzekania. Dom samotnej matki to jest właśnie gorzej niż pod mostem. Dla Ciebie też by się znalazło przytulisko i miałbyś lepiej, bo mógłbyś wybrać most. Ja nie mogłam, bo syn musiał gdzieś spać. Obudź się człowieku. Nie mów, że nie dostałeś nic, masz w końcu tą rentę na którą narzekasz, a jednak stać cię na komputer, neta, w przytulisku byś tego nie miał. Siedź dalej przed monitorem i biadol. Myślałam, że pogadamy ale mam robotę i licytacja kto ma gorzej mnie po prostu denerwuje. Wstań i idź potykając się i przewracając, albo siedź na tyłku i klikaj. Dalsza dyskusja nie ma sensu.

    Sabaidee Skomentuj całość, nie wyrwany z kontekstu fragment panie cwany, panie wygodnicki :lol: Teraz ośmieszasz się sam.

     

    -- 01 sie 2011, 09:48 --

     

    Byłeś w którymś w tych miejsc sam osobiście? Ja byłam, znałam wielu ludzi, którzy wybrali most. Nie mów o sprawach o których nie masz pojęcia.

     

    -- 01 sie 2011, 09:54 --

     

    Może nakreślę Ci jak to wygląda. W takim przybytku są różni ludzie. Np. kierownik, któremu wygodniej zostawić zarządzanie w rękach kucharza. Kucharz ma władzę. Są punkty rygoru, wstajesz o tej, robisz to i to, masz wolne jak ci pozwolą, albo jak masz pracę(pracę znajdujesz szybko i byle jaką ale wtedy musisz dokładać do budżetu ośrodka) wieczorem są obowiązki, dzieci o 8 muszą być umyte i w łóżkach, tobie zostaje wyjść na fajkę, zrobić kawę umrzeć. Pod mostem też możesz robić różne rzeczy, ale nie musisz. Nadal uważasz, że wiesz o czym piszesz? Presja psychiczna lub wolność pod gołym niebem? Co wybrałbyś Ty? Po przejściach z presją psychiczną zaznaną od żony?

  6. Fila, dom samotnej matki - ja wiem, że jest to upokarzające, niemniej jednak jakąś pomoc i wsparcie dostałaś, aby wyjść na prostą, więc znów było Ci łatwiej. Ja nie dostałem żadnego wsparcia i musiałem sam sobie radzić, aby nie skończyć pod mostem.

    I tak to sobie tłumacz dalej, byle być w gorszej sytuacji, byle mieć pretekst do narzekania. Dom samotnej matki to jest właśnie gorzej niż pod mostem. Dla Ciebie też by się znalazło przytulisko i miałbyś lepiej, bo mógłbyś wybrać most. Ja nie mogłam, bo syn musiał gdzieś spać. Obudź się człowieku. Nie mów, że nie dostałeś nic, masz w końcu tą rentę na którą narzekasz, a jednak stać cię na komputer, neta, w przytulisku byś tego nie miał. Siedź dalej przed monitorem i biadol. Myślałam, że pogadamy ale mam robotę i licytacja kto ma gorzej mnie po prostu denerwuje. Wstań i idź potykając się i przewracając, albo siedź na tyłku i klikaj. Dalsza dyskusja nie ma sensu.

  7. Ano właśnie! A gdyby Twój były odebrał Ci jeszcze syna to tak szybciutko byś się podniosła? Wątpię. Ja straciłem kontakty z dziećmi na 14 lat. Cztery lata przepracowałem jako wolontariusz
    Tylko bez licytacji. Nie było mi łatwo, gdy mieszkał ze mną w domu samotnej matki, gdyby mój były był dobrym ojcem chociaż z chęcią pozwoliłabym synowi dorastać w innych warunkach. Czasem czułam, że nie mogę zrobić żadnego kroku do przodu, bo mam kulę u nogi. Wyrodna matka teraz powiesz. Trudno. Mam syna, przeszedł przez to wszystko ze mną, odpowiadałam i odpowiadam za niego, kocham go, ale czasem w przeszłości, gdy było naprawdę ciężko żałowałam, że jego ojciec jest nie tylko katem, który własne rozterki wyładowywał na kobiecie, ale także zerowym ojcem, bo dziecku potrzebna jest stabilizacja, a nie warunki kolonijne i wieczne przepychanki. Uczyniłam z tego siłę bo nie miałam innego wyjścia. Ty możesz uczynić swoją z zupełnie odwrotnej sytuacji. Wszystko zależy od Ciebie.
  8. A z czego tę siłę czerpałaś? Bardzo jestem ciekawy.

    Z wnętrza siebie, z chęci powstania, z pracy nad sobą i wiary na przekór, z syna. A gdy to nie wystarczało wspomagałam alkoholem z czego nie jestem dumna. Po osłabieniu wstawałam, szłam, potykałam się. Najprościej usiąść i powiedzieć. "To jego/jej wina! O ja biedna/y, słaby/a, pokrzywdzona/y". Trzeba wstać i iść, nawet jeśli się przewrócisz, to zawsze można wstać, siedząc na tyłku i lamentując nawet przewrócić się nie można.

     

    -- 01 sie 2011, 08:31 --

     

    Fila, jest złośliwością, bo a priori przypisujesz mi zawiść, a ja tylko podałem przykład, że mojej byłej żonie dobrze się wiedzie.

     

    W kontekście faktu, że sam nie potrafisz teraz podjąć pracy i masz rentę socjalną w wysokości 444zł, ona wypadła jak burżujka po tym, jak w końcu to ona była oprawcą. Z tym, że tak jest w większości przypadków. Patrzenie na to w ten sposób Tobie nie pomoże, jej nie zaszkodzi i do niczego nie prowadzi. Zamiast się bronić, pozwól sobie obserwować własne emocje nie oceniając ich, może warto poznać siebie bliżej. Nie atakuję Cię. Zwracam tylko Twoją uwagę na to co kłuje w oczy, a czego najwyraźniej nie widzisz.

  9. Te złośliwości sobie daruj. Kilka osób z tego forum zdążyło mnie już całkiem dobrze poznać, więc mnie nie ośmieszysz.

    I znów nie wiedzieć czemu przypisujesz innym nieprawdziwe intencje. Moim celem nie było ośmieszenie Cię! Zadałam Ci pytanie, które jest proste i sam sobie, nie mnie powinieneś spróbować na nie odpowiedzieć. Ta reakcja sprawia, że tu należałoby się zatrzymać i zastanowić by zobaczyć prawdę o sobie samym.

     

    -- 01 sie 2011, 08:21 --

     

    Nieobiektywni są wszyscy Ci, którzy twierdzą, że tylko kobieta lub tylko mężczyzna może być ofiarą.

    Nic takiego nie twierdziłam i nie twierdzę. Niemniej rozpatrujemy w tym topie ten konkretny przypadek, prośbę o pomoc kobiety, której widocznie jest ciężko. Dlaczego więc patrzysz na nią przez pryzmat soich doświadczeń, zamiast przez jej punkt widzenia?

  10. Fila, człowiek bezsilny nie krzyczy, bo do krzyku potrzebna jest właśnie siła. Mnie z bezsilności opadała głowa.

    No więc się mylisz. Ty to nie każdy, każdy to nie Ty. Gdy nie mam sił już tłumaczyć i prosić krzyk jest ostatnią moją reakcją przed wyłączeniem emocji i lodowatym milczeniem. Mam po prostu inny charakter i inaczej reaguję to nie zmienia faktu, że mogę być ofiarą jeśli zostanę z oprawcą wystarczająco długo.

  11. Sabaidee, ale dlaczego uważasz że ofiara nie może podnieść głosu. To jest takie nakręcanie się. Ci ludzie po prostu nie powinni być razem, bo się wykończą. Poza tym nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, jakie zmiany hormonalne zachodzą w kobiecie w ciąży. Gdybym usłyszała w huśtawce emocjonalnej w momencie gdy dźwigam przed sobą brzuch od mężczyzny, który jest ojcem dziecka, że jak mi się nie podoba to mogę spadać, pewnie bym nie krzyczała, tylko rzuciła czymś ciężkim, spakowała i wyszła, nie oglądając się jakie skutki ów rzut spowodował. I to możesz nazwać jak chcesz. Ale krzyk w momencie, gdy to słyszy i widzi wiecznie naburmuszoną pełną pretensji minę jest oznaką obrony. Trudno, żeby miała zareagować natychmiastowym wymyciem podłogi.

     

    -- 01 sie 2011, 07:44 --

     

    Ja mysle ze tak jest ze zarowno kobieta jak i mezczyzna moga sie zachowywac tak ze naduzywaja przemocy.Wcale nie jest powiedziane ze tylko mezczyzni pija , bija itd. roznie to bywa.

     

    I dokładnie tak jest. Tylko dlaczego, gdy mężczyzna wydziera się w domu to podchodzi to pod znęcanie się psychiczne nad rodziną, a gdy robi to kobieta to.... z bezsilności. Niechby facet spróbował gdziekolwiek powiedzieć, że się drze z bezsilności - wszędzie napotka jedynie pusty śmiech.

     

    Ja przez 12 lat byłem poniewierany i upokarzany. Nigdy na żonę nie podniosłem ani ręki ani głosu. Przez następne 15 lat się leczyłem i od 15 lat nie jestem zdolny do podjęcia pracy zawodowej. Mam rentę socjalną 444 złote miesięcznie, a moja biedna pokrzywdzona żona zmienia sobie co pół roku samochód.

     

    a założycielka tematu:

    Dołączył(a): 21 lip 2011, 20:49

    Ostatnia wizyta: 22 lip 2011, 16:50

    I to żony wina, że pracy nie możesz podjąć? Z zawiścią patrzysz na samochody żony? To już nic nie rozumiem. Ja po 12 latach poniewierania (choć przyznaję, że nie raz broniłam się i nie wiem do czego by doszło, gdybym nie odeszła skutecznie), wiecznego szukania dziury w całym i znęcania się psychicznego i fizycznego potrafiłam znaleźć w sobie siłę by przetrwać później i odrodzić się na nowo. Mojemu byłemu życzę jak najlepiej byle z daleka ode mnie. Tak sobie myślę, że zbyt wielką winą obarczasz żonę (byłą czy nie- nie wiem), a siebie i swą słabość usprawiedliwiasz przeszłością, zamiast stawić temu czoła. Uwierz mi. Każdy przypadek jest inny. Nie patrz na wszystkie przez pryzmat własnych doświadczeń, bo jesteś nieobiektywny.

  12. Wybacz Sabaidee, ale piszesz bzdury. Poznaj moją historię. Przez 12 lat byłam z facetem, który niby mnie kochał, a pił, po pijaku bił potem przepraszał, syn na to wszystko patrzył. Jego ojciec widział go tylko wtedy, gdy za jego pośrednictwem chciał dotrzeć do mnie. Ostatnie osiem lat to podejmowane kolejne próby uwolnienia się od niego. To oczywiście tylko jeden punkt widzenia, drugiego nie poznasz, bo żeby się od niego uwolnić wyprowadziłam się z własnego mieszkania. Doszło do tego, że przez ponad rok mieszkałam w domu samotnej matki. I wiesz co? Spotkałam fantastycznego faceta, który mnie kocha i szanuje. Ja-samotna matka :lol: Gdzie bym była, gdybym nie miała sił się uwolnić? Nie pisz więc głupot Sabaidee, poszerzaj horyzonty zamiast myśleć stereotypami.

     

    -- 31 lip 2011, 17:23 --

     

    Nie słuchaj bombel123 takich doradców. Zostając w takim związku czy to dla fałszywie pojmowanego dobra dziecka, czy to przed obawami egzystencjalnymi zamykasz Wam obojgu drogę do prawdziwego szczęścia. Nie chcę Cię czarować, łatwo nie będzie, prawdopodobnie będzie bardzo ciężko. Ale warto :D

  13. Mam 36 lat, przeszłam różnego rodzaju depresje, jestem bardzo wrażliwą osobą, to kiedyś sprawiało, że wszystko brałam do siebie. Obecnie jest lepiej, mam wspaniałego męża, syna, który jest denerwującym nastolatkiem i wiele doświadczeń za sobą. Aby bardziej zrozumieć siebie i innych od tego roku podejmuję studia psychologiczne. O tym forum powiedział mi kolega. Może uda mi się dzięki Wam więcej zrozumieć, może uda mi się komuś pomóc, nie wiem... Warto spróbować :D

  14. po krotce postaram sie opisac moja sytuacje, mam nadzieje, ze znajdzie sie osoba, ktora bedzie w stanie udzielic mi sensownej porady a moze nawet gorzkich slow krytyki.

    Jestem z partnerem 7 lat w zwiazku, nie jestesmy malzenstwem, mielismy mnostwo wzlotow i upadkow nawet raz roczna przerwe,ale ostatecznie 3 lata temu zeszlismy sie spowrotem. Treaz spodziewamy sie dziecka, od samego poczatku ciazy nie czuje sie w zaden sposob traktowana bardziej delikatnie, tak inaczej. Slysze tylko,ze ciaza to nie choroba i mam nie przesadzac,ze ciezko mi sprzatac, ze ciezko mi zrobic zakupy. W trakcie 3 miesiaca trafilam do szpitala z zagroeniem poronienia i mialam nadzieje,ze po tym cos sie zmieni, ze moj partner zlagodnieje- marzenie scietej glowy. Teraz jestem w 8 miesiacu ciazy i dowiedzialam sie ze moge urodzic przed terminem bo mam czeste skurcze, lekarka kazala mi siedziec w domu, odpoczywac a przede wszystkim unikac stresu. Coz w moim przypadku to chyba niemozliwe-caly czas sa awantury, nie ukrywam,ze jestem nerwowa osoba i na kazde skrzywienie albo ciagle narzekanie reaguje krzykiem a nawet darciem co skutkuje kolejnymi skurczami.

    Mam wrazenie ze do partnera nie dociera powaga sytuacji, ze potrzebuje tez jakiejs pomocy.

    Pisze chyba bardzo chaotycznie.... czuje sie caly czas stawiana pod sciana, emocjonalnie szantazowana- moj partner kupil mieszkanie ja wprowadzilam sie do niego (przeprowadzilam sie tez z innego miasta) wiec ciagle slysze ze jak cos mi sie nie podoba to moge sobie spadac, ze skoro teraz nie pracuje to mam gotowac prac prasowac. nie chodzi o to ze ja tych rzeczy nie chce robic ale jesli ktos rozkazuje i nie powie slowa dziekuje jestes kochana tylko uwaza to za moj obowiazek wobec jego osoby to odechciewa sie wszystkiego. dodam eszcze ze na poczatku pracy pracowalam w dwoch pracach i z 2h przerwa w ciagu dnia robilam zakupy do chaty i zdazylam zrobic obiad ale jak byly sytuacje ze nie moglam przyjsc do domu miedzy pracami i wracalam ok 20 to nawet herbaty nie zaproponowal mi i dodatkoo mial jeszcze pretensje ze nie bylo obiadu jak worcil po pracy!!!!

    Jest strasznie niesprawiedliwy i niewdzieczny co mnie doporowadza do szalu.

     

    Jaka taktyke powinnam zastosowac?

    czy dac sobie z nim spokkoj i samej wychowywac dziecko?

    Dziwię się. Żadna taktyka nie pomoże, a on się na pewno nie zmieni. Może wzorce wyniesione z domu, może po prostu jest egoistą, który nie wie co to miłość i dbanie o kogoś, kto nie jest nim samym. Nie powiem Ci co masz zrobić, tylko co ja zrobiłabym na Twoim miejscu. Poczekałabym spokojnie do urodzenia, zrobiła plan. Jeśli mogłabym wrócić do swojego miasta, gdzie miałabym jakąś pomoc zrobiłabym to. Jeśli nie, nadal planowałabym, jak znaleźć pracę, poszukałabym pomocy w opiece społecznej, może jest możliwe mieszkanie socjalne, jeśli nie, to chociaż pomoc psychologiczna, aby nie stracić sił. W każdym razie zrobiłabym wszystko, aby uciec od tego człowieka.

  15. Już dawno odkrylam, że nie warto się poddawać. Wy to na pewno wiecie. Ale dlaczego nie warto? Z wlasnego wielokrotnego doświadczenia wiem, że nie warto, bo jak walczysz i się nie poddasz to w końcu wygrasz. Większość osób z tego forum ma problemy, których rozwiązanie wcale nie przychodzi latwo, wręcz przeciwnie często sprawia wiele trudności. Piszecie, że chcecie, ale mimo chęci nie macie sily, że czasem pojawiają się bariery "nie do pokonania". Moja sytuacja często też przybiera ogromnych rozmiarów. Ale nauczylam się na sobie, że nie mogę zalamywać rąk. Nie i już. Walczę o szczęście, więc warto. Co do tego nie mamy wątpliwości.

    Zorke napisal pod jednym z moich postów: "Ashley, masz bardzo fajne i zarażające entuzjazmem podejście. Wyobraziłem sobie Ciebie jako kowboja stającego w siodle i krzyczącego "Yeeehaw"." Tak ja wlaśnie taka jestem. Dobrze mnie sobie wyobrażasz, bo taka wlaśnie się stalam, odważylam się wybrać szczęście. Zadalam sobie pytanie co zyskasz a co stracisz. Odpowiedz przekonala mnie, że mogę tylko zyskać. Jestem jak jeździec, który wsiada na rumaka i jedzie naprzód. I często spada, ale zaraz się podnosi. I jedzie dalej. Nie boi się upadków tak bardzo jak kiedyś, bo trzyma go myśl, że gdy dojedzie to krainy pewności i spokoju i szczęścia to te wcześniejsze upadki przestaną mieć znaczenie. Znikną jak we mgle. A ja zachlysnę się życiem pelną piersią. Przede mną dluga droga, ale mam zamiar ją przebyć.

    Podam Wam jeden przyklad, jest bardzo aktualny bo z dzisiaj. Mialam fajny dzień. Dawalam rade. Szlam zadowolona i nagle spotkalam 2 starych "znajomych". Zrobili mi malą przykrość. Ale olalam to. Przecież to już przeszlość pomyślalam z uporem. I bylo ok. Nie mialam do nich pretensji, bo oni już tacy są. Niestety przy tak zranionym wnętrzu jak moje, można mówić sobie a wnętrze i tak czuje swoje. Przez to przypomnialo mi się sporo ciemnej strony przeszlości. Moje rany, które pielęgnowalam otworzyly się. Ich otwarcie bylo silniejsze ode mnie, ale ja bylam silniejsza od tego wszystkiego. Siedzialam na korkach i czulam jak narasta we mnie nieciekawy stan (depresyjny, lękowy i beznadzieji) Robilam wszystko, żeby się z tym uporać, mimo, że czulam, że wszystko we mnie placze. Czulam jak w moim wnętrzu powstaje ten stan. I wylewa się na mnie. Okropne uczucie, odbierające chęci do czegokolwiek. :( Pomyślalam sobie, mam 2 opcje, albo temu ulegnę, dam się temu ponieść, albo zacznę z tym walczyć i wygram. Mimo, że bylo mi cholernie ciężko(nawet teraz jak o tym myślę slabo mi) przezwyciężylam to uczucie slabości i pokonalam to. Już po bardzo niedlugim czasie (po 60 minutach korków) wsiadlam na rumaka i z nadzieją ruszylam naprzód. Nie piszę, że podnioslam się i ruszylam, bo nie upadlam, poprostu znalazlam się na granicy. Teraz jak to piszę i przypomina mi się ten stan, znów robi mi się slabo. I mówię sobie: napiszę to do końca a myśli skieruję na lepsze tory. Może myślicie, że trzeba mieć sporo sily żeby walczyć, nie wcale nie. Ja tej sily nie mialam a zaczęlam i już jestem silniejsza. Możecie zacząć walkę nawet jak wydaje się Wam, że nie macie sily. Jeszcze nie wygralam i przede mną dluga droga ale jestem gdzieś w glębi przekonana, że ten kto gra, ten wygra, ten kto się nie podda osiągnie w końcu swój cel, wyjdzie z tego wszystkiego calo i odnajdzie szczęście. Nie pozostawajcie obojętni, to wasze życie.

     

    Nie poddawajcie się, nigdy za nic się nie poddawajcie, przetrwajcie trudności by już po niedlugim czasie móc iść dalej. Na koniec jeszcze jeden cytat: "Gwiazdy spadają w ręce tych, którzy patrzą w niebo"

    Bardzo mnie poruszył ten tekst. Miewałam takie stany codziennie, tylko ja znalazłam na to "lekarstwo" po jakimś czasie uzależniłam mózg od alkoholu. Teraz z tym walczę, ale i tak nie poddałam się, wierzyłam, wybrałam i trwam czasem się potykając wspinam coraz wyżej w realizacji marzeń :)

    Mam trochę inny cytat: "Niebo nie spada nam na głowę nie po to, by się nami bawić, ale by się nami zachwycać patrząc jak się podnosimy" :)

×