Przeczytałam Wasze odpowiedzi w tym temacie... skrobnę i ja kilka słów o moich rodzicach alkoholikach i ich wpływie na moje życie...
Pili obydwoje, odkąd pamiętam i pili do samego końca. Ojciec miał 53 lata jak zmarł, matka 45. Mnie udało się jakoś "wyjść na ludzi", głównie dzięki mojemu Chrzestemu Ojcu - bratu matki... w dzieciństwie zdarzało się, że Wujek wpadał do nas, a tam trwała jakaś libacja, albo wszyscy spali pijani, a ja 2, czy 2,5 letni berbeć, brudny, głodny, zostawiony samemu sobie - w takich chwilach zabierał mnie, wywoził do siebie nikomu nic nie mówiąc. Czasem po kilku dniach dopiero ktoś wpadał na pomysł, żeby mnie u Niego poszukać. Życie z rodzicami to była huśtawka - ciągi picia z bijatykami, awanturami, brud, smród i ja ciągle niańcząca ich, niezależnie od wieku, przeplatane okresami normalności kiedy to nadrabiali i "wychowywali" mnie, co bardziej przypominało tresurę. Niewiele mam dobrych wspomnień z dzieciństwa, ale pielęgnuję je jak mogę i wciąż odtwarzam, żeby się nie zatarły.
Teraz jestem 30 letnią mężatką, do niedawna wydawało mi się, że szczęśliwą osobą - ustawiłam sobie poprzeczkę odczuwania szczęścia na poziomie "jestem szczęśliwa, że jeszcze oddycham", więc nietrudno było o to...
Żyję z mężem, który cierpi na chorobliwą otyłość i choć nie objada się to jednak wszystko się wokół jedzenia kręci, jak kiedyś wokół alkoholu. Mam wrażenie, że trafiłam z deszczu pod rynnę.
Moje pamiątki po rodzicach to niepewność siebie, brak wiary we własne siły i brak ambicji, mam też większość z typowych cech DDA i masę nieodkrytych emocji... przeogromną złość, żal, który we mnie siedzi i próbuje wyjść na świat. Mimo, że ich już dawno nie ma, to we mnie ciągłe napięcie i stan pogotowia. I widzę, że nie poradzę sobie z tym sama:/