będzie długo i nudno, ale czuję potrzebę wyrzucenia tego z siebie...
Właściwie to nie wiem od czego zacząć. W tej chwili mam 22 lata i z całą pewnością potrzebuje pomocy. ale zacznę może od początku.
Moje dzieciństwo z pozoru wydawało się być szczęśliwe. Rodzinka zasiadająca, co niedziele przy jednym stole, uśmiechająca się do ludzi na ulicy, podążająca razem do kościoła. Żabka-grzeczna, ułożona ambitna dziewczynka zbierająca świadectwa z czerwonym paskiem. Ale to tylko pozory. Właśnie to mnie najbardziej zawsze denerwowało, udawanie przez moich rodziców że wszystko jest ok. i że jesteśmy jedną wielką kochającą się rodziną.
A tak naprawdę? mój ojciec jest alkoholikiem.fakt nie pije od paru lat, ale gdy wcześniej nie stronił od alkoholu.
Moje pierwsze wspomnienie z nim związane: Byłam sama w domu, miałam parę latek. ojciec leżał pijany w przedpokoju, bałam się, że nie żyje. Zaczęłam rozpaczliwie wołać: „tato!”, Następnie zaczęłam go szarpać, później nawet zaczęłam kopa….
Pamiętam ciągłe awantury w domu, strach, że coś mu się stanie np., że zamarznie gdzieś w zimie, gdy miałam 10-11 lat dowiedziałam się, że ojciec pobił moją matkę, gdy powiedziała mu, że jest ze mną w ciąży…
Ale najgorsze była dla mnie to, że przez całe dzieciństwo czułam się beznadziejna i niepotrzebna. Mam 3 siostry starsze ode mnie o ponad 10 lat. Byłam takim „popychadłem”, które niczego nie rozumie i nie powinno się w nic wtrącać. Czułam się bezradna widząc rodzinne awantury gdy ojciec groził np, że zabije moją siostrę, gdy próbowano go jakoś obezwładnić. Ojciec nie pił codziennie, może nie był alkoholikiem,może pił bo nie mógł wytrzymać z moją matką??
Rodzice nigdy nie okazywali mi swoich uczuć. Matka nigdy nie powiedziała mi, że mnie kocha, nie przytuliła, przez to sama miałam ogromny problem z ich okazywaniem. Głupie przytulenie np. z przyjaciółką było dla mnie czymś koszmarnym.. Teraz jest trochę lepiej… ogólnie mam zły kontakt z rodzicami. Ojciec nigdy się mną nie interesował, nie wtrącał się w moje wychowanie, również nie rozmawiał ze mną. Natomiast jedyne tematy podejmowane przez moja matkę to: kościół, szkoła i jedzenia. Kościół-, bo co ludzie powiedzą jak jej córka nie będzie chodzić do kościoła, szkoła-, bo co ludzie powiedzą jak jej córka nie skończy studiów, jedzenie- zawsze byłam baaardzo szczupła-, co ludzie powiedzą jak jej córka wpadnie w anoreksje. Nigdy nie było ważne to, co czuje! Co z tego, że przez 2 miesiące przeżywałam piekło i płakałam całymi dniami, bo nauczyciel wf „za bardzo mnie polubił”. Całymi dniami płakałam, nawet nauczyciele w szkole wysyłali mnie do psychologa, a matka nie zauważyła nic.. Myślała, że chodzę „niewyspana”. Gdy powiedziałam im o wszystkim (musiałam im powiedzieć, bo ta sprawa dotyczyła też mojej koleżanki, która powiedziała o wszystkim rodzicom i wywiązała się afera w szkole) rodzice to zlekceważyli. Nie rozmawiali nawet ze mną na ten temat, nie pozwolili mi też zmienić szkoły. ich córka musiała przecież chodzić do najlepszego liceum w mieście.
Najgorsze jest właśnie to, że nie mam żalu do własnego ojca, tylko do matki. nie wiem, co do niej czuje? żal, złość?. Każde jej słowo skierowane do mnie odbieram jako atak. Z jednej strony ją nienawidzę , z drugiej nienawidzę siebie za to co do niej czuję.
Z matką mam złe relacje, ale przynajmniej jakieś mam. Ojciec jest mi całkowicie obojętny. Jest bo jest. Nigdy w nic się nie miesza.
Zawsze dobrze się uczyłam, ale nie wiem czy robiłam to dla siebie czy dla matki. zawsze nie byłam dla niej wystarczająco dobra, nigdy mnie nie chwaliła. Zawsze sprawiała,że czułam się do d... Nie powiedziała tego w prost, ale uważa,że do niczego się nie nadaje... Jak podejmuje się jakiegoś wyzwania to z góry zakłada,że mi się nie uda. To nie pomaga wierzyć w siebie...
Trzy lata temu dostałam się na wymarzone studia w jednej z najlepszych uczelni.I wtedy czar prysł. Studia całkowicie mnie przerosły. Nie chodzi tutaj o to, że nie byłam wystarczająco inteligentna i postawiłam sobie poprzeczkę za wysoko. Byłam a raczej wciąż jestem za mało odporna psychicznie. Nie radziłam sobie z samą sobą, swoją przeszłością i studiami. Całe dnie spędzałam na szlochaniu w poduszkę. w końcu zrezygnowałam. wiedziałam,że przeciwnym razie zwariuje lub stanie się coś złego Nie może być tak, że każde nawet najmniejsze potkniecie na mojej życiowej drodze, kończy się upadkiem na samo dno.
Nigdy nie potrafiłam radzić sobie ze swoimi problemami. Zwykłe niepowodzenie powodowało u mnie skrajną rozpacz, tygodnie przesiedziane w domu, przepłakane w samotności. nie radzę sobie również ze stresem. potrafię się „roztrząść” z powodu najmniejszej głupoty.
Nie akceptuje siebie. Zauważyłam ,że mam coraz większe problemy z nawiązywaniem kontaktów z ludzmi.gdy poznaje kogoś nowego, szczególnie gdy jest to osoba ładna itd. Wstydze się patrzeć jej w oczy. Wyobrażam sobie , że ta osoba myśli: ?Boże jaka ona jest brzydka?. Wiem jestem szczupła, faceci się mną interesują. Ale nie potrafie wymienić 1 części swojego ciała którą bym akceptowała? Nie wierze w siebie i to czasem bardzo przeszkadza. od 2 lat studiuje w innym mieście i czuję się cholernie samotna. Mam chłopaka, ale brakuje mi przyjaciółki z którą mogłabym pogadać… niestety nie potrafię inicjować spotkań, itd. Obawiam się odrzucenia, bo to uczucie towarzyszyło mi przez całe dzieciństwo. i pewnie czuję się tak nadal.
amen.