-
Postów
4 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Abbadon
-
Witam! Jako osoba niejako ''zawodowo'' zajmująca się tematyką kłamstwa postaram się wypowiedzieć nieco na ten temat. Nie jestem niestety psychologiem ani terapeutą, ale może uda mi się jakoś naświetlić temat. Podstawowy problem z kłamcami patologicznymi polega na tym, że wysoki współczynnik czegoś, co nazywa się w literaturze ''Makiawelizmem'' sprawia, że nie odczuwają oni wyrzutów sumienia, ani nie mają poczucia winy w związku z tym, co robią. A jeśli mają - to głęboko zepchnięte i nieuświadomione. Co nie czyni bynajmniej z kłamców patologicznych kłamców dobrych - czasem zdarza się, że (jak wielu nałogowców, obojętnie od przyczyny nałogu) wpadają w ''ciąg'' i nie potrafią się opanować co czyni ich kłamstwa niespójne i łatwe do zidentyfikowania. Zwyczajna perswazja odnośnie tego, że dana osoba kłamie może się spotkać najczęściej z negacją, agresją, deprecjonowaniem problemu. Bo de facto, dla kłamcy patologicznego problemu nie ma. Rozmowa zawsze, ale to ZAWSZE powinna być podstawą. Wydaje mi się, że nieodzowne byłoby pokazanie takiej osobie, jak na dłoni poszczególnych jego matactw - można go przyłapać w miejscu, w którym być go nie powinno, można udowodnić, że nie jest tak jak mówi - ale zaraz potem wyjaśnić, że celem nie jest atak na niego, ale chęć pomocy i uzdrowienia Waszej wzajemnej relacji, dokładnie tak, jak mówi czarna megi. Poprzedni Forumowicze pisali też o problemach osobistych kłamcy patologicznego. To jest ważna kwestia. Zarówno relacje z Rodzicami, ale także zły obraz własnej osoby (bo przecież z jakiegoś powodu próbuje sie ''poprawiać'' własny wizerunek), oraz usiłowanie uzyskania przychylności otoczenia - wszystko to może wpływać na istniejący stan rzeczy. Sądzę, że NAJWAŻNIEJSZĄ kwestią jest pokazać tej osobie, że nie zamierzamy jej atakować, ani tym bardziej odrzucać za to co robi - ale właśnie pomóc i wyjaśnić pewne kwestie. Jeśli ma ona jakiś nieuchwycony dotąd problem, to może naszą interwencję odebrać jako nachalną próbę demaskacji - i otoczyć się jeszcze grubszym kokonem kłamstw. Powodzenia i pozdrawiam
-
Moniko - oczywiście zdaję sobie sprawę, z ilości (raczej małej) swojej wiedzy w zakresie bardziej złożonych mechanizmów psychicznego funkcjonowania człowieka. Wiem, że jestem trochę jak dziecko - któremu dano bardzo fajne zabawki, ale nie nauczono dokładnie jakie mogą być konsekwencje ich używania. Pod tym względem mam bolesną świadomość własnych ograniczeń. Co do relacji z Ojcem i prób NIE-bycia takim jak on, to jest to dobry pomysł - rzeczywiście, to co napisałaś brzmi bardzo sensownie. I rzeczywiście masz rację, jeśli chodzi o psychoterapię - zdaje się, że to będzie najodpowiedniejsze miejsce, żeby ten problem rozwiązać, bo sięga trochę głębiej niż (przynajmniej ja) początkowo sądziłem. dune - tutaj też masz chyba sporo racji. To jest taka zawodowa konwencja, którą ludzie wyczuwają. Ja swoją drogą, jak tylko mogę, to unikam towarzystwa prawników, których styl bycia mnie odrzuca. Ale może to jest tak, jak z papierosami - dużo przebywając wśród palących, mimo że sam mało palę i tak będę śmierdział dymem. A że praca jest wredna i pozostawia głęboki ślad - podpisuję się obiema rękami. Nie zamierzam się oczywiście użalać nad sobą, ani usprawiedliwiać, bo sam sobie taki zawód wybrałem. Ale fakt ten jest faktem obiektywnym. Dobre podsumowanie. Kurczę, wszystko fajnie, z grubsza mniej- lub bardziej udało się Wam jakoś problem zidentyfikować. Ale wygląda na to, że to trochę większa sprawa jest i siedzenie i myślenie, jak to zmienić niewiele pomoże. Trzeba się będzie wziąć za jakieś głębsze zmiany. Wielkie dzięki raz jeszcze i pozdrawiam!
-
Po pierwsze - wielkie dzięki za zainteresowanie tematem i chęć pomocy. Jeśli napisałem za dużo - przepraszam, chciałem w miarę szczegółowo przedstawić temat. Już 'tłumaczę się'', dlaczego napisałem tak a nie inaczej. Krotko (oby): 1) W swojej pracy też słucham ludzi, staram się być dla nich sympatyczny i pomocny. Ale robię to cynicznie i obracam to przeciw nim - nagrywam, nakręcam, przesłuchuję. Na zlecenie. Napisałem dlatego, że czasami przychodzi chwila, kiedy przechodzą mi ciarki po plecach: Jezu! Przecież na dobrą sprawę tak samo rozmawiam z moimi ''Klientami'' . Mogło to zabrzmieć rzeczywiście, jako pozowanie na kogoś, kim się nie jest, ale wyraziłem się po prostu niejasno. Chodziło o kontrast z tym, co robię w pracy. 2) Czy wiedziałbym o''chłodzie'', gdyby inni mi o tym nie powiedzieli? Myślę, że tak. Studia+praca nauczyły mnie: a) nierzadko maksymalnej powściągliwości w emocjach - konieczność zachowywania ''kamiennej twarzy'' niemal na zawołanie. Przykład? Sprawa w sądzie, gdzie ścieram się z człowiekiem, którego zachowaniem szczerze pogardzam, ale muszę trzymać się ugrzecznionych form prawniczych; b) konieczność szybkiej zmiany ''roli'' i zachowania w zależności od sytuacji; c) konieczność niewzruszonego kłamania ludziom w żywe oczy, podyktowane wykonywanym zleceniem d) BARDZO DEPRYMUJĄCY innych ludzi nawyk utrzymywania uporczywego kontaktu wzrokowego. Ergo -dobrze kontroluję, w miarę możliwości, tzw. afekt oraz napęd psychoruchowy. 3)Relacje z Ojcem i Matką - mocno średnie. Ciągła presja na osiąganie wyników przy jednoczesnym małym wsparciu moralnym. Wyszło dobrze - ''czemu nie lepiej?''. Wyszło źle - ''no widzisz, znowu''. W praktyce - brak wspólnych tematów, poważanych rozmów, konwersacje ''o niczym''. Przykład: o tym, że mój Ojciec szczerze nie znosił mojej byłej Narzeczonej dowiedziałem się z relacji osób trzecich, nigdy od Taty. 4)Brak akceptacji siebie? Myślę, że może konflikt sumienie vs ciekawa ale niemoralna praca. Może jestem ''za miękki'' do tego zajęcia i stąd się to bierze? Pozdrawiam i jeszcze raz dzięki
-
Witam serdecznie! Postanowiłem skorzystać z porady internetowej i rozmowy na forum, ponieważ nie wiem, czym mój problem kwalifikuje się do ''poważnej'' terapii lub jakiejkolwiek interwencji. Może to być odebrane jako trochę niepoważne z mojej strony, ale z patrząc z drugiej - nie bardzo wiem, jak sobie poradzić z problemem. Krótko o sobie: mam 26 lat, ukończone 2 fakultety, prawo i ekonometrię. Pracuję jako prywatny detektyw. Na swoich studiach prawnych specjalizowałem się w kryminologii, psychologii śledczej i kryminalistycznej -tj. zwłaszcza w wykrywaniu kłamstwa, przesłuchiwaniu, technikach manipulacji oraz prawnej mediacji i rozwiązywaniu konfliktów. Jako mgr ekonometrii, spacjalizuję się w bazach danych. Przez cale studia wiodłem życie ''mnicha'' - tj. bardzo dużo się uczyłem, praca intelektualna była dla mnie najważniejsza. Jestem osobą zasadniczą, konsekwentną, zdecydowaną. Swój charakter wykuwałem dodatkowo przez ponad 15 lat treningów wschodnich sztuk walki, których jestem instruktorem. Nie wydaje mi się, żebym był a) szczególnie szpetny b) szczególnie przystojny. Jedyne, co mnie wyróżnia pod względem wyglądu (w mojej własnej opinii) to nienaganna, sportowa sylwetka. Piszę o tym nieprzypadkowo. Wśród swoich przyjaciół i znajomych uchodzę za osobę co prawda wesołą i sympatyczną, ale emanującą dziwnym zimnem i dystansem. W towarzystwie (nie należę do imprezowiczów, ale dobrze się czuję wśród ludzi) opowiadam żarty, staram się być dobrym kompanem do rozmów, jestem OTWARTY na ludzi. Cieszę się z ich obecności. A jednak wszyscy, którzy mnie spotykają, mówią o mnie, że emanuje z całej mojej postawy chłód, zimno, dystans i (bardzo przepraszam za PRETENSJONALNOŚĆ i śmieszność tego określenia) ''bezlitosna inteligencja''. To mnie przeraża. Mam pracę, która polega na wydzieraniu ludziom (małżeństwom, kochankom, rodzinom) ich sekretów. Lubię słuchać ludzi. Ale wiem o tym, że bardzo dobrze opanowane techniki manipulacji i kłamstwa pozwalają mi uśmiechać się, przytakiwać i zabawiać, by zaraz potem donieść o wszystkim zleceniodawcy i oddać mu dyktafon z zapisem. Staram się grubą kreską oddzielać pracę od swojego życia. Narzędzia wpływu i manipulacji, używać jak chirurg ostrza - w pracy tylko, gdy jest to wymagane. W życiu prywatnym - gdy mogę komuś pomóc, na przykład pocieszając go lub udzielając mu wsparcia odpowiednio przekonującymi słowami. Jak można się łatwo domyślić mam problem z miłością i zakochaniem. Na studiach poznałem dziewczynę, którą bardzo kochałem - wszyscy mówili naokoło, że trafiła Jej się świetna partia w mojej osobie, bo jestem doskonałym gentlemanem, jestem troskliwy i opiekuńczy. Niestety, w 4 lata (sic!!!) potem rozstaliśmy się - powodem było Jej zakochanie w kimś innym. Od tamtej pory mam wiele przyjaciółek. Naprawdę oddanych, sympatycznych Dziewczyn, z którymi dobrze mi się rozmawia i nawiązuje relacje. Chętnie mi się zwierzają, a ja chętnie im pomagam. Ale jedna z nich powiedziała mi ostatnio, że wszystkie kobiety, które znam, traktują mnie jak księdza. Tzn. jako osobę bardzo wyrozumiałą, troskliwą, taką której można wszystko powiedzieć, która potrafi doradzić. Dlatego, że jest wspaniałym słuchaczem. Ale pewne ''oddalenie'' i emanująca ''zimna inteligencja'' wytwarzają dystans nie do przełamania. Przyjaźń to rzecz wspaniała. Bardzo się cieszę i jestem dumny z zaufania, którym darzą mnie moi znajomi. Ale nie wiem co się dzieje, że otacza mnie taka tafla lodu. Ja naprawdę lubię ludzi, lubię ich słuchać. I pomimo, że NIE JESTEM PSYCHOLOGIEM jako takim, to moja specjalizacja psychologii kryminalistycznej, itp., pozwala mi czasem wykorzystać poznane techniki manipulacji i zmiany nastroju, aby POMAGAĆ PRZYJACIOŁOM, POCIESZAĆ ICH I tak ukierunkowywać, ABY POCZULI SIĘ LEPIEJ. Co ciekawe, nawet osoby, które nie wiedzą, że jestem detektywem, traktują mnie jak ''księdza''. Nie wiem, co robić. Ostatnio poznałem wspaniałą Kobietę. Nie przyznałem jej się do mojego podstawowego wykształcenia i źródła utrzymania. Myśli, że jestem tylko informatykiem. Odbyliśmy wiele godzin rozmów, naprawdę wspaniałych... w atmosferze ''konfesjonału''. Zupełnie spontanicznie powiedziała mi, że wywarłem na niej wrażenie przerażająco przenikliwego, umiejącego słuchać człowieka, który potrafi znaleźć wyjście z każdej sytuacji i zawsze coś doradzić. Doskonałego... powiernika, męża zaufania i przyjaciela. Oczywiście wspomniała także, że czuć ode mnie chłód ale to jeszcze bardziej uwiarygadnia moje intencje, żeby słuchać i pomagać, ale bez interesu dla samego siebie... Przeraża mnie to. Zdaję sobie sprawę, jakie wrażenie na ludziach robię. Zdaję sobie sprawę, jaki trening przeszedłem w ramach studiów, specjalizacji i zawodu. Ja naprawdę staram się być ciepły, miły i otwarty dla moich znajomych. Tak bardzo chciałbym uzyskać miłość Kobiety, która mnie tak fascynuje... I cały czas to samo. Czy mógłbym prosić o poradę? Co mam robić?