Skocz do zawartości
Nerwica.com

skalamax

Użytkownik
  • Postów

    271
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez skalamax

  1. Tak sobie zajrzałam poczytać o Seronilu..

    Biorę 1,5 miesiąca. Najpierw dawka 20 mg/doba, teraz 30. Początki były ciężkie.... Deprecha x 3, myśli samobójcze, totalna beznadzieja.

    Ale po jakichś trzech tygodniach zauważyłam poprawę. Przestałam się wydzierać na domowników, zaczęłam odczuwać przyjemność z obcowania z nimi. Nawet pies mi się jakoś fajniejszy wydaje :) Ze spaniem faktycznie trochę problem, ale dostałam Chlorprothixen i jak łyknę wieczorem, to śpię jak niemowlę do rana.

    Seronil dał mi światełko w tunelu. Cały czas jeszcze się boję i mam poczucie beznadziei, ale bez porównania ze stanem wcześniejszym.

    Poza tym jeśli ktoś ma problemy z nadmiernym jedzeniem, jakimś kompulsywnym czy po prostu chce zrzucić parę kilo żeby lepiej się poczuć, to też polecam, bo mnie się w ogóle przestało chcieć jeść, a wcześniej miałam napady wilczego apetytu. Nie bulimia, bo nie wymiotowałam ani nic, ale potrafiłam jeść dziesięć razy dziennie co popadnie, a teraz muszę sobie przypominać o posiłku.

    Ogólnie jestem bardzo zadowolona. Czasem coś mnie pobolewa po lewej od mostka, ale nie wiem, czy to jakiś efekt uboczny czy po prostu nerwicowy objaw.

  2. Ja kończę prace o 15, o 16.07 wyjeżdżam z Krakowa, a na miejscu tzn. Dworzec PKP w Tomaszowie Mazowieckim powinnam być o 18.38. Czy będzie ktoś jechał z Krakowa lub okolic?

     

    Miniu, ja - jeśli bym jechała, dołączyłabym do Ciebie w podróży. Jestem z Kielc.

     

    -- 29 cze 2011, 20:56 --

     

    Kurczę, nie wiem, jak się cytuje ;)

    Ale wiadomo. Miniu, jeśli się zdecyduję, to chętnie Ci potowarzyszę w podróży :D

    Dam znać do końca tygodnia, ok?

  3. Sens, dzięki za dobre słowo.

    Wybieram się na dniach do lekarza. Miałam zrobić eeg, ale nie zrobiłam. Trudno, może na następną wizytę mu zaniosę wyniki.

    Póki co - jestem dalej porozbijana. Nic się nie zmienia na lepsze.

    Czekam na cud. Albo na nagłą śmierć.

    Chociaż.. moja śmierć sprawiłaby jeszcze więcej problemów wszystkim.. nie mówię już o synu, którego bym zostawiła..

    Śmierć zatem odpada.

    Ale cud... ech.. przydałby się bardzo...

     

    Pozdrawiam wszystkich.

  4. Ja właśnie się zastanawiam, czy wrócić na terapię. W sumie to chyba z sześć lat spędziłam u terapeutów. Głównie u jednej, o której mam bardzo dobre zdanie. Ale.. zastanawiam się, czy w czymkolwiek mi pomogła... Moja sytuacja jest coraz bardziej dramatyczna, a ja nie potrafię nawet ręką ruszyć, żeby cokolwiek naprawiać... Nie znam się na tych terapiach. Byłam na grupowej DDA, potem długo na indywidualnej. Podobno ciężko cokolwiek ze mnie wyciągnąć. Kiedy poczułam, że coś się zmieniło na lepsze, że się wreszcie otworzyłam, terapeutka stwierdziła, że mi wystarczy. Poszła na wychowawczy. Uznała moją terapię za zakończoną.

    Tyle lat wypruwania flaków, zwierzania się, męki psychicznej i emocjonalnej związanej z terapią, momenty nadziei, potem totalne załamanie i stwierdzanie po raz kolejny, że nie nadaję się na terapię.. Naprawdę nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie jakkolwiek mi pomóc.

    Kiedyś miałam aspiracje, choćby zawodowe, teraz zastanawiam się, czy praca sprzątaczki nie byłaby dla mnie za ciężka i zbyt odpowiedzialna. To wszystko, ten regres.. to się stało w przeciągu półtora roku. I naprawdę nie wiem, co dalej....

    Biorę Seronil i Chlorprofixen, jeden rano, drugi wieczorem, ale.. to mi chyba nic nie pomaga.. Jestem ciągle na lęku, aż mnie dusi po prostu.. Powody do tego lęku mam dość poważne, bo lada dzień komornik zapuka... Świadomość, że rujnuje się życie ukochanym osobom, jest dobijająca... Absolutnie uziemiająca. Wydawałoby się, że jestem inteligentna, ciekawe też, że w zasadzie wszyscy moi znajomi, nawet ci bliscy, uważają mnie za osobę silną i zaradną. Niezła gra pozorów.. Ale to już niedługo. Wszystko wyjdzie na jaw, kiedy komornik zadzwoni.

    Myślałam znów o terapii, ale doszłam do wniosku, że chyba tylko jakaś hipnoza albo raczej elektrowstrząsy mogłyby cokolwiek zmienić w tej mojej zmutowanej łepetynie.. Takiej beznadziei jeszcze nie przerabiałam.

    Dziś cały dzień przy pasjansie, trochę się pokręciłam przy garach.. Nawet nie odkurzyłam, ledwo łóżko pościeliłam. A praca?... Zaległa, leży i czeka na zmiłowanie..

    Jeśli macie jakiś fajny pomysł na terapię, to chętnie pociągnęłabym ten temat.

     

    Pozdrawiam wszystkich

  5. Sens, daj znać, co u Ciebie.

    Może głupie to co napiszę, ale potrzebujesz czasu. Nie zabieraj go sobie.

    A poza tym skąd masz pewność, że czeka Cię "słodki spokój"?

    Może naprawdę istnieje kara i wieczne potępienie dla tych, którzy nie szanują życia?..

    Co, jeśli się okaże, że z takim bólem będziesz musiała zmagać się już całą wieczność?... Wtedy już będzie za późno. Jesteśmy tu na ziemi może właśnie po to, żeby dać sobie szansę. Może to jest miejsce i czas na to, żeby powalczyć, spróbować. Może życie na ziemi to czas możliwości i wyborów. Nie za łatwy, ale jednak.

     

    Daj sobie czas. I daj sobie pomóc.

     

    I odezwij się.

     

    -- 20 cze 2011, 15:35 --

     

    Sens, nie wiem, skąd jesteś, ale znalazłam coś takiego:

    http://www.psychologia.net.pl/forum.php?level=185955&post=185955&sortuj=0&cale=

    Może skuś się i zadzwoń do nich? Coś Ci podpowiedzą?...

     

    Pozdrawiam Cię i trzymam kciuki.

    a

  6. Hej.

    Nie chce mi się pisać..

    Wczoraj myślałam, że mi serce wyskoczy. Nie mogłam prowadzić samochodu. Uspokajałam się chyba przez dwie godziny, przeszło mi dopiero jak wzięłam Chlorprofiksen na spanie.

    Po Seronilu jest fajnie, bo się nie chce jeść. Nie mam napadów głodu. Chudnę pomalutku i wracam do swojej dobrej wagi. U mnie to za wiele nie trzeba, bo ogólnie jestem mikra, ale te trzy kilo chętnie zrzucę.

    Poza tym.. hm.. nastrój się nie polepsza, lęk pozostał, tylko śpię lepiej.

    Póki co - cały czas pod kreską na wykresie....

    Do tego ta cholerna prokrastynacja...

    Zalogowałam się na forum dla "odkładających na później".

    Nie wiem, czy uda mi się cokolwiek zmienić na lepsze.

     

    Sens, współczuję Ci z firmą...

    Mam podobne problemy, tyle, że - na moje szczęście - nie zatrudniam pracowników.

    Ale kredyty nie popłacone, zus zaległy, roboty nie pokończone, terminy zawalone..

     

    Trzymajcie się jakoś.

  7. Witajcie.

    Miniaa, też dziś nie zmrużyłam oka. Dopiero nad ranem na chwilę przysnęłam. Nie wzięłam tabletki na sen - trochę zapomniałam, a trochę chciałam sprawdzić, czy zasnę bez wspomagania.

    Piszesz tak, że mogłabym (poza sprawą Mateusza i szkoły) wziąć wszystko w cudzysłów i podpisać się pod każdym Twoim słowem.

     

    Dziś, kiedy zawiozłam dziecko do szkoły, zatankowałam paliwo za ostatnie dwie dychy i pojechałam 15 km do klasztoru. Jeździmy tam z mężem i synem bardzo często, od lat, znaczy do tej wsi, gdzie ten klasztor stoi. Ale nigdy nie byłam w środku. Zawsze chodzimy tam na spacery albo na lody. Tym razem jednak weszłam. Najpierw krużganek, dalej nawa główna i ołtarz. Niestety zamknięte.. Klęknęłam na schodku przy kracie.. i płakałam.

    Nie płakałam tak spokojnie i oczyszczająco od lat. W ogóle nie mogę płakać. Dziś jakoś samo poszło..

    Nie chodzę do kościoła, nie modlę się, nie wierzę za bardzo w istnienie Boga. Ale dziś poprosiłam go o pomoc. O jakiś pieprzony cud, o jakąś nadprzyrodzoną pomoc, bo zwyczajne "ludzkie" środki mi nie pomogą. Nic mnie nie uratuje..

    Pobeczałam, postukałam z powrotem obcasami.. Wsiadłam do samochodu, włączyłam PJ Harvey i wróciłam do domu. Czuję się fatalnie...

    Jak wyprana w wybielaczu... Pusta w środku..

    Gdyby mój syn wiedział, że codziennie ratuje mi życie.. Ale nigdy się nie dowie.

    Pozdrawiam Was i życzę wszystkim zdrowia.

  8. Piszę, bo mam do Was ważne pytanie:

    Czy bez trudności informujecie otoczenie o swojej chorobie? Ja mam wątpliwości, czy podzielić się tym "newsem" z rodziną. Wie tylko moja najukochańsza siostra. Wie mąż i przyjaciele. Reszta.. wolałabym, żeby nie wiedziała. Jak z tym u Was jest?

     

    Nie ogarniam...

    Byłam parę tygodni temu w Krakowie (sprawy służbowe) i tradycyjnie spotkałam się z przyjaciółką, która tam mieszka. Opowiadamy sobie o różnych rzeczach, zawodowych, prywatnych, zmartwiła się tymi moimi fiksami w głowie, sama opowiedziała o swoich i na koniec dorzuciła pointę w postaci znanego wszystkim dowcipu, który pozwalam sobie zacytować:

    "Dwa koty idą przez pustynię i jeden mówi do drugiego: Ech, stary, normalnie nie ogarniam tej kuwety!!"

     

    Ja właśnie ostatnio "nie ogarniam kuwety" i wszystkim, którzy też nie ogarniają, życzę szybkiej stabilizacji.

     

    Zawalona pracą, terminami, odkładam wszystko na "za chwilę", "jutro", "pojutrze", "W przyszłym tygodniu to już na pewno", tracę przyjaciół, klientów, zaufanie męża i syna, zadręczam się niepospłacanymi ratami i - mimo nawarstwienia tej góry problemów - nie potrafię się zmobilizować do pracy. Porobię trzy - cztery godziny i jestem wykończona... Kiedy to się skończy?....

    Biorę nowe leki od kilku dni i - póki co - nic się nie zmieniło. Wiem, że potrzeba czasu. Ale ja nie mam czasu. Powinnam siedzieć w pracowni i zasuwać po 10 h na dobę co najmniej, żeby się powyrabiać na zakrętach. Ale nie mam siły. Koszmar, który mnie dopadł, nie kończy się wraz z dzwonkiem budzika...

    Trzymajcie się.

  9. Witajcie ponownie.

    Byłam u drugiego lekarza. Rozmawiałam z nim prawie godzinę. W głębi ducha miałam nadzieję, że powie: "Proszę nie panikować, to żadna chad, po prostu miała pani trudne dzieciństwo, proszę kontynuować terapię" i tyle. Ale oczywiście tak się nie stało.

    Na początek zlecił mi eeg i zapisał Seronil i Chlorprothixen. Powiedział, że gdybym mimo leku nie mogła spać w nocy albo miała wzmożoną aktywność, mam do niego natychmiast dzwonić. Więc jednak będę diagnozowana pod kątem chad.

    No i tyle w sumie..

    Jestem przybita. Ale moja dewiza brzmi: "To przejściowe" ;)

    Pozdrawiam wszystkich.

  10. Miniaa, ja też przyłączam się do grupy zatkanych... i współczujących..

    Bardzo Ci współczuję. Straciłam w życiu kogoś bardzo ważnego, ale tego nie da się porównać. Moja ukochana Babcia miała 80 lat i ciężko chorowała, a jednak długo nie mogłam pogodzić się z Jej odejściem.. Przede wszystkim to obwinianie się, zadręczanie myślami, co by było gdyby, zatruwanie się poczuciem winy...

    Jak sobie radzisz z tym wszystkim? Napisz nam. Tulę Cię mocno.

  11. Robert, ja też nie należę do czołówki jeśli chodzi o znajomość branży czy to komputerowej, czy internetowej czy jakiejś innej w tym obszarze. Wiem, że ludzie na przyklad piszą e-booki i wspaniale z tego żyją. Z pewnością to skomplikowana sprawa, ale kiedyś czytałam o jakimś młodym chłopaku, który interesuje się ogólnie mówiąc rozwojem osobowości i najpierw na youtube wrzucał jakieś filmiki, bywał w necie to tu to tam, nie pamiętam, czy prowadził bloga, ale generalnie trafił w 10 z e-bookiem. Pisał nawet, że to dość proste opublikować taką elektroniczną książkę. Ale dla mnie to czarna magia. Myślę sobie, że z wydawaniem i publikowaniem zawsze się zdąży. Najpierw trzeba wytężyć żyłki w mózgu i spisać wszystko, co tam zalega i ugniata, a innym ludziom może by się przydało.

    Tak sobie myślę po prostu, że gdybym miała taki dar jak Ty - dzielenia się z ludźmi pisanym słowem - na pewno spóbowałabym go jakoś rozwijać ku uciesze własnej i może nawet otoczenia. Zajmuję się jednak czymś zupełnie z innej beczki i raczej fizol jestem niż umysłowiec ;)

    Co do zbrodni i kary - myślę, że jedynym sposobem, żeby oczyścić się z "zeszmacenia" jak to ujmujesz jest przyjęcie na klatę, udźwignięcie konsekwencji i... wybaczenie. Głównie sobie. Ale też ojcu, który Cię "obdarzył" super-genem, który Cię zostawił, jak byłeś mały, wybaczenie ludziom, którzy Cię nie rozumieją i całemu światu. Marzę, że kiedyś uda mi się osiągnąć taki stan. Że pospłacam należności, ureguluję powinności, pobratam się z ludźmi i spróbuję wybaczyć.. ojcu, matce, sobie... licząc z cicha, że mnie też zostanie wybaczone. A tymczasem zarejestrowałam się do nowego lekarza na czwartek i nie wiem, co będzie. Dziś mam na skali max dołek. Wolę jednak chyba takie dołki, kiedy siedzę cicho z gulą w gardle niż napady furii, którą obdzielam moich najbliższych.

    Pozdrawiam wszystkich. I podtrzymuję podziękowania za Waszą obecność.

  12. Rober, ja do Ciebie.

    Zderzenie z tirem.. to moje powiedzenie.

    Dziś mam tak dramatyczny nastrój i narobiłam sobie ostatnio tyle kłopotów, że .. chyba tylko tir by mnie uratował.

    Boję się, że nie uniosę dalej życia, że zmarnuję wszystko, na co z takim trudem pracowałam. Rano dziecko mnie wytrąciło z równowagi, potem mnie oświeciło, że zawaliłam robotę.. Myślałam, że wyskoczę przez okno. Nie mam z kim pogadać, bo wydaje mi się, że nikt z moich bliskich tego nie zrozumie. Boję się potępienia, odrzucenia... Dlatego zalogowałam się, żeby poczytać, uspokoić się trochę, ogarnąć myśli.

    Czytałam trochę Twoje wypowiedzi. Ostatni Twój wpis wstrząsnął mną po prostu.

    Czytałam Twoje słowa i wiesz, co mi przyszło do głowy?

    Że bardzo mi pomogłeś. Piszesz z takim zacięciem, z taką prawdą, z taką mocą, że to po prostu poraża. Według mnie to dar.

    Dziś borykasz się z górą lodową. Masz problemy z prawem, kasą, żoną.. destrukcyjne myśli, ale chcę Ci powiedzieć, że pomogłeś dzisiaj człowiekowi. Postawiłeś mnie na nogi. I bardzo Ci za to dziękuję. Z serca.

    Lekkie Twoje pióro nasunęło mi jeszcze pewną myśl, ale oczywiście to tylko moje pomysły.

    Gdybyś zechciał poukładać trochę mysli i wrażenia, mógłbyś spróbować napisać książkę. Mógłbyś pomagać ludziom. Bo tak czuję, że mimo trudności, które przeżywasz, mimo problemów, których doświadczasz, jest w Tobie jakaś niezłomna siła, którą mógłbyś się dzielić.

    Nie wiem, jak to opisać. W końu Cię nie znam i może na zbyt wiele sobie pozwalam. Ale piszę jak czuję.

    Tak czy siak - dziękuję Ci.

     

    Ka_Po, za Ciebie trzymam kciuki. Gdybym mogła, to bym Cię utuliła.

    Że też nie da się tego wszystkiego strząsnąć z siebie jak wody... To wbite w żołądek i serce jak metalowy trzpień. Do tego jeszcze zapiekło się i rdzawi.. Beczeć mi się chce...

     

    Pozdrawiam Was wszystkich. Dziękuję, że jesteście.

  13. Hej, Dust. Zaczęłam dopiero. Dwa lata temu byłam u psychiatry, nie za bardzo pamiętam wszystkie leki które dostawałam przez pół roku, ale pamiętem, że pomógł mi Sulpiryd. Dobrze się po nim czułam i się nie bałam. (trochę tylko przytyłam i miałam jazdy hormonalne). Nie miałam też takich mocnych napadów złości jak zwykle. Teraz też biorę - póki co - Sulpiryd, bo powiedziałam obecnemu lekarzowi, że wtedy mi pomógł. Biorę już miesiąc, jedną kapsułkę dziennie, ale rewelacji nie ma..

    Ps: Derealizacja i depersonalizacja?

    Ja właśnie nie za bardzo wiem, co te słowa oznaczają. Jeśli ktoś byłby tak miły i mnie oświecił, będę zobowiązana :)

    Na razie jestem na etapie oswajania się z myślą że mogę być chadowa. Pewnie za jakiś czas lekarz potwierdzi swoją wstępną diagnozę, bo naprawdę wszystko na to wskazuje, łącznie z życiorysem mojego ojca.

    Zaraz po wizycie czułam się okropnie. Myśli tłoczyły się do głowy. Przerażała mnie myśl, że jestem "psychiczna". Że jak mąż będzie miał mnie już naprawdę dość, to bez trudu zabierze mi dziecko. Myślałam o przyjaciołach, którzy mi ufają, o rodzicach.. o życiu, które do tej pory wiodłam.

    Potem przyszła refleksja: Może tak lepiej?... Może lepiej jest dać sobie trochę odpust dzięki świadomości, że jest się chorym niż całe życie zadręczać się wyrzutami o lenistwo, brak odpowiedzialności, nieumiejętność życia itp?...

    Teraz jestem na etapie zmuszania się do czegokolwiek. Powinnam właśnie siedzieć w pracy, ale nie mogę się zmusić. Byłam w Lidlu na jakichś bezsensownych zakupach, wydałam 3 dychy, wróciłam, zrobiłam sobie kawę.. Nawet nie mam siły łóżka pościelić.. Może ta kawa trochę mnie ożywi..

    Dziękuję Wam za odzew :)

  14. Wywiad.

    Jestem podwójna dda, ech.. nie mam siły pisać ..

    W wielkim skrócie - z wywiadu.

     

    -- 16 maja 2011, 01:12 --

     

    Derealizacja...

    To wtedy, jak człowiek ma totalną niemoc i ani ręką ani nogą, zaprzepaszcza i zaniednuje, czy jak leci na oślep, rujnując wszystko po drodze?

    (Wybaczcie mi ignorancję - próbuję zrozumieć kilka nowych słów :))

×