Rodzice zamiast mnie pocieszac,dołują mnie.Ojciec chodzi po mieszkaniu i pyta sie mnie skad mi sie to wzieło,mowi,ze myslał,ze bedzie miał normalne dzieci,a nie takie jak ma.Moj znajomy psycholog ,ktory chciał mi pomoc,to wg mojego ojca "sekta" i ma sie z nim nie zadawac, a on jeden mnie rozumiał,umiał przytulic jak było smutno,a nie jeszcze dołował.Tata straszy mnie szpitalem psychiatrycznym.On jest chyba zbyt ograniczony by zrozumiec mnie i nerwice,nie wie ze to choroba duszy i nerwow,mysli,ze to choroba psychiczna.Kiedy wyladawałam na pogotowiu i w szpitalu w naszje małej miejscowosci,lekarz powiedział,ze nie powinnam brac assentry i lorafenu razem,a moja matka go posłuchała i mi lorafen wyrzuciła,wyzwała tez prze ztel mojego przyjaciela psychologa,ze to przez niego,ze mi przepisał ten lorafen,a on miał mnie wspomoc w pierwszych dniach brania assentry,bo ona tak działa,ze na poczatku sa wieksze lęki.Mam nerwice wegetatywna i lękową,rodzice tego nie rozumieja,każa mi siedziec w domu,cieszą sie ze corka ze studiow chyba w koncu siedzi z nimi na wsi,a ja nie mam siły sie ruszac,a moze powinnam,matka chodzi i panikuje ,ze co sie ze mna dzieje,ojciec chleje i wygaduje głupoty,ze psycholodzy do sekta(on katolik ,słuchajacy radiomaryja),jak to nie oszalec:(co mam robic ,jak starym powiedziec,ze potrzebuje spokoju a nie paniki ,nie oskarzania mnie