Nie wiem nawet za bardzo, jak to określić, żeby było konkretnie, a jasno. Wybaczcie, jeśli się niepotrzebnie rozpiszę. To pierwszy mój post na takim forum...
Uprzedzę od razu, że próbowałam terapii grupowej i w sumie po kilku sesjach (na których głównie słuchałam i rozmawiałam z ludźmi o ich problemach, nie chcąc się wpychać ze swoim) psycholog powiedział mi, że mnie w sumie nic nie jest i sam chciałby mieć tak pozytywne podejście do życia...
Tak więc teraz nie bardzo wierzę w możliwości takiej terapii. Ponadto obecnie siedzę w Anglii i może być trudno z kolejnymi próbami...
Mam 23 lata i jestem singlem. Od zawsze. Nie jestem brzydka (choć ładna też na pewno nie), jakoś wybitnie głupia, czy nie jestem cnotką. Po prostu zawsze jak tylko jakiś facet próbuje przejść ze mną do relacji nieco cieplejszych niż "kumplowanie się", ja wpadam w panikę. Nie wiem nawet za bardzo czemu. Jak tylko słyszę cokolwiek sugerującego zadurzenie we mnie, momentalnie zamykam się w sobie i odpycham go jak najdalej. Raz próbowałam to przezwyciężyć. Ciągnęłam wszystko przez pół roku, chłopak miał do mnie mnóstwo cierpliwości, ale widziałam, że cierpi tak trzymany na dystans i skończyłam wszystko.
W jakiś sposób... mam nieodparte wrażenie, że NIKT nie wytrzymałby ze mną zbyt długo, bo nie ma we mnie nic interesującego, ale strasznie boję się, co będzie jak stwierdzi, że ma mnie już dość...
Nie wiem, może to przez moich znajomych, którzy najpierw przychodzą do mnie cali w skowronkach i mówią, że koniecznie kiedyś muszę sie z kimś związać, bo nie wiem, co tracę; tylko po to, żeby jakiś czas potem przyjść mi się wypłakać na ramię, że mam szczęście, że jestem singlem.
Może to przez moich rodziców, którzy tuż przed rozwodem ustawili mnie w samym epicentrum wszystkich swoich najbardziej zajadłych kłótni (a ja to znosiłam, bo gdybym spróbowała uciec, to by się przenieśli na moje rodzeństwo... jako najstarsza potraktowałam to więc jak (cokolwiek przykry) obowiązek i tyle).
Nie wiem do końca, czemu tak się dzieje, że na myśl o związku serce we mnie zamiera i chcę się schować w najbliższą norę, ale naprawdę chciałabym się tego pozbyć... bo wierzę, że gdzieś tam pewnie jest mój książę z bajki, ale boję się, że przez tę narastającą panikę odepchnę go w popłochu i ucieknę jak najdalej