Skocz do zawartości
Nerwica.com

kini.

Użytkownik
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez kini.

  1. betty_boo, psycholog nie stwierdza uczuć swojego pacjenta, ale pewne zaburzenia, np. nerwicę natręctw, osobowość borderline, które powodują, że ludzie z tym żyjący, mają pewne problemy na płaszczyźnie emocjonalnej, niezależnie od rzeczywistych uczuć; psycholog pomaga zrozumieć na czym te zaburzenia polegają, stara się przepracować pewne źle umiejscowione wartości, jakieś lęki itp.; kilka osób wypowiadających się wcześniej w tym temacie twierdziło, że w kolejnych związkach natrętne wątpliwości nie mijały, a to znaczy, że problemem nie jest miłość, związek, tylko psychika; cieszę się, że Ty masz wszystko poukładane, ale proszę Cię nie psuj naszej pracy swoimi argumentami, bo widzę, że nie do końca rozumiesz naszych uczuć i w ogóle o co tak naprawdę w tym temacie chodzi; Paranoja, ja znam taki przypadek, w którym dziewczyna dopiero jak rozstała się z chłopakiem, zrozumiała, że to była miłość jej życia; dlatego tu jesteśmy wszyscy, żeby się wspierać i nie podejmować pochopnych decyzji, póki żadne z nas nie będzie przekonane na 100%, że to jednak nie była miłość. -- 17 wrz 2011, 23:23 -- aa, no i uważam betty_boo, że nie ma co porównywać miłości do rodzica czy dziecka z miłością do chłopaka, to dwa różne rodzaje miłości; rodziców kochasz podświadomie, nie znasz etapu zakochania się w nich, bo są z Tobą całe życie, a chłopak jest bądź co bądź osobą obcą, która nagle pojawia się w życiu, modyfikuje świat, uczucie wobec niego ewoluuje, dlatego mamy z nim większe problemy, bo część z nas nie do końca rozumie wszystkich etapów miłości, sensu związku itp.
  2. Wrzucam tekst znaleziony przeze mnie przypadkowo na jakimś forum, bo może komuś, tak jak mi, choć trochę poprawi humor i da wiarę :) "To właśnie fenyloetyloamina jest tym związkiem chemicznym, który neurobiolodzy najczęściej kojarzą ze stanami emocjonalnymi określanymi jako miłość lub zakochanie. Od dawna było wiadomo, że PEA należy do grupy amfetamin (narkotyków) i że jej podwyższone stężenie w mózgu objawia się stanami podobnymi do tych, jakie odczuwają narkomani: euforią, bezsennością, uczuciem nieuzasadnionej radości, pewnością siebie, zaburzeniami łaknienia czy depresją na przemian z ożywieniem i brakiem koncentracji. Krótko mówiąc, zakochani są w stanie nieustannego amfetaminowego rauszu. Towarzyszy mu bezkrytyczne oczarowanie kochaną osobą. Reakcją na podniesienie poziomu PEA w mózgu jest zwiększone wydzielanie noradrenaliny - hormonu zwanego też substancją miłości. Nie znamy dokładnie jej działania, ale wiemy, że jej wysoki poziom w mózgu uwalnia wydzielanie innego związku - dopaminy. Dopamina, nazywana "cząsteczką szczęścia", odpowiada za chemiczne procesy w mózgu kontrolujące ruch i zdolność odczuwania przyjemności. Razem dopamina i PEA wywołują doznania, które ludzie odczuwają jako miłość. Poza tym dopamina w reakcji na zdarzenia lub zachowania wywołujące przyjemność, np. seks, pobudza obszar mózgu zwany "ścieżką nagrody". Zależności między PEA i dopaminą sprawiają, że przebywanie z kochaną osobą wywołuje takie same uczucia, jakie towarzyszą odbieraniu nagród i wyróżnień. Dopamina pobudza też produkcję innej ważnej substancji - oksytocyny. Hormon ten produkowany jest głównie w mózgu, ale także w jajnikach i w jądrach. Magia oksytocyny polega na tym, że działa ona w momentach niezwykle istotnych dla człowieka. Wywołuje skurcze macicy wypychające w trakcie porodu dziecko na świat. Przy orgazmie kobiety nasila uczucie rozkoszy. Odpowiada także za laktację w trakcie karmienia niemowlęcia. Wysoki poziom tego hormonu pobudza również uczucia macierzyńskie u matek nowo narodzonych dzieci. Szczurzyce, którym do mózgu wstrzykiwano substancję hamującą działanie oksytocyny, porzucały młode zaraz po urodzeniu. U mężczyzn z kolei niewielka ilość oksytocyny we krwi jest konieczna, by doszło do erekcji. Jednak zbyt duże jej stężenie może uniemożliwić wzwód. Z kolei od szybkości obniżania się poziomu oksytocyny zależy czas, jaki musi upłynąć od jednego stosunku do ponownego wystąpienia objawów podniecenia seksualnego. Jeśli jeden mężczyzna "może znowu" za 15 minut, a inny za 15 godzin, to mimo że ten pierwszy jest prawdopodobnie ulubieńcem kobiet, obaj są całkowicie normalni, a jedynie oksytocyna działa u nich inaczej. Najmniej zbadaną pod względem mechanizmów reakcji cząsteczką emocji jest noradrenalina. Działa podobnie do adrenaliny - podwyższa ciśnienie i poziom glukozy we krwi, a u zakochanych powoduje uczucie podniecenia, zmniejsza apetyt i przyczynia się do skurczów naczyń krwionośnych. Skurcze zatrzymują krew w członku lub w łechtaczce, co powoduje ich lepsze ukrwienie i uwrażliwienie na dotyk. Ponadto noradrenalina podnosi ciśnienie krwi i przyśpiesza bicie serca. To właśnie ona odpowiada za znane i wstydliwe dla zakochanych czerwienienie się na widok ukochanej osoby. Ale najważniejsza i tak jest fenyloetyloamina (PEA). Jak zgodnie twierdzą naukowcy, nasz organizm z czasem uodparnia się na jej działanie. Tolerancja na PEA pojawia się między 18. miesiącem a 4. rokiem trwania związku. Statystycznie miłość trwa zatem nie dłużej niż cztery lata. Zakończenie fazy fenyloetyloaminowej w miłości nie oznacza jednak, że ludzie muszą się rozstać. W większości wypadków tak nie jest. Do głosu dochodzą endorfiny, tłumione dotąd przez PEA. W swym "znieczulającym" działaniu podobne są do morfiny. Przynoszą spokój, przywiązanie, przyjaźń, harmonię, ale także bardzo często nudę. Jeżeli u obu partnerów procesy chemiczne związane z PEA i endorfinami zachodzą w tym samym czasie, związek pozostaje trwały. Jeśli jednak biochemiczne zegary mają inaczej ustawione wskazówki, pary zazwyczaj się rozstają. Miłość jest chemią. Naukowcy mają prawo opisywać ją jako ciąg skomplikowanych reakcji. Ale nie oznacza to, że traci ona magię, niepowtarzalne piękno i wzruszenia, jakie w nas wywołuje. Żadna reakcja chemiczna nigdy nie opisze uniesienia, jakiego doświadczymy, gdy ukochana osoba szepcze nam "kocham cię". I obojętne jest, czy szeptała to na pierwszej randce, będąc na fenyloetyloaminowym haju, czy w noc po srebrnych godach, pod wpływem oksytocyny wpływającej na harmonię i przywiązanie." (archiwum newsweek)
  3. niektórzy z nas mają to stwierdzone u psychologów, pozostali (tak jak ja) domyślają się, że "normalny" człowiek zareagowałby inaczej, gdyby nie kochał... pewnie dojrzałby do tego, przeszedł pewien proces uświadamiania sobie takich sytuacji, emocji... a ja - jak większość udzielających się w tym temacie - pewnego dnia po półtora roku fajnego związku, wstałam rano, ni stąd ni zowąd zadałam sobie pytanie czy kocham i nie potrafiłam udzielić sobie odpowiedzi... rozpętało się piekło, palpitacje serca, nieprzespane noce, obsesje na punkcie partnera (jego wyglądu, zachowania itp.), skrajne emocje (złość na partnera i jednoczesne przypływy miłości wobec niego)... i tak od pół roku już... emocje choć opadły, to nadal męczą natrętne wątpliwości,a umysł nie jest w stanie jednoznacznie stwierdzić czy kocham czy nie... błądzę. może Ty powiesz mi obiektywnie, skoro nie masz podobnego problemu, czy uważasz, że taki stan to norma?
  4. jakość życia seksualnego? przed wybuchem wątpliwości (czyt. luty br.) na 8, po wybuchu na 4 - to tak średnio, bo pamiętam chwile, które zasługują nawet na te 9 czy 10, ale też takie na max. 1... ale ja w ogóle mam problemy z bliskością, również z takimi chwilami, w których patrzymy na siebie, wyznajemy sobie miłość, czy całujemy się albo czule przytulamy, wtedy czuję się taka speszona, nie potrafię się uśmiechnąć, boję się utraty kontroli, mam wrażenie, że wtedy gram, by nie sprawić Mu przykrości... to jest cholernie męczące, bo tak naprawdę ja gdzieś w środku bardzo tego potrzebuję, a w ten sposób sama siebie pozbawiam czułości, poczucia bezpieczeństwa, staję się bardziej oschła i krytyczna wobec życia a co u mnie? my jesteśmy z moim partnerem studentami, w ciągu roku akademickiego wynajmujemy razem mieszkanie, ale na wakacje rozjeżdżamy się do swoich miejscowości, domów rodzinnych i spotykamy co kilka dni na parę godzin; podczas wspólnego mieszkania od lutego pojawiały się skrajne emocje, od chwil, w których ryczałam i miałam ochotę uciec przed Nim, do chwil, w których Go wielbiłam i dziękowałam sobie, że nie podejmuję pochopnych decyzji; a teraz kiedy ze sobą nie mieszkamy czuję większą obojętność, taki marazm mnie dopadł, nie odczuwam radości z życia, ale też na nie nie narzekam, nie wiem czego chcę, czy jest mi dobrze bez Niego czy źle, jakieś totalne ogłupienie, chociaż czasem zdarza mi się zatęsknić, ale to jest takie dość powierzchowne uczucie... w ogóle odnoszę takie wrażenie, że ja nie potrafię mieć głębszych uczuć, wszystko jest takie powierzchowne, jak coś mi się spodoba to się nieziemsko zachwycam, a po chwili czuję znużenie tym... chyba jestem ciężkim typem człowieka :) a terapia? póki co na terapię nie chodzę, ale mam zamiar wybrać się w październiku na rozmowę do psychologa, chcę, żeby wyjaśnił mi, co się ze mną dzieje, nazwał uczucia, porozmawiał ze mną o życiu, planuję kilka wizyt, ale jeśli będzie potrzebna terapia to jeszcze to przemyślę (chodzi głównie o kwestie finansowe); trzymam za Was kciuki Dziewczyny! mam nadzieję, że będzie tylko lepiej i za kilka czy nawet kilkanaście miesięcy będziemy pisać, jakie jesteśmy szczęśliwe :) -- 08 wrz 2011, 20:27 -- ah, no i podobnie tak jak inka87 częstość zbliżeń z racji obowiązków jest mała, też dałabym 3
  5. witajcie! dawno mnie tu nie było, ale to nie oznacza, że pozbyłam się wątpliwości dot. miłości do partnera, nadal z nimi żyję, próbuję rozwiązywać, raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem :/ inka87, pytałaś o życie seksualne, otóż ja mam problemy z intymnością, wiesz rozumianą jako taki całokształt bliskości (nie tylko seks); na co dzień żyjemy z partnerem w dość przyjacielskiej relacji, mieszkamy ze sobą, razem chodzimy na zakupy, opowiadamy coś sobie, żartujemy, rozdajemy sobie buziaki na lewo i prawo, przytulamy się, czasem leżymy rozwaleni na kanapie przed tv (niekoniecznie w czułym uścisku), albo w dniach wzmożonej nauki na studiach siedzimy w osobnych pokojach, i wtedy jest wszystko ok..., ale wiadomo czasem przychodzi do poważniejszej, bardziej intymnej chwili, jakiś namiętny pocałunek, zbliżenie ciał, głębokie spojrzenia w oczy itp. i w tym momencie dopada mnie lęk, że udaję miłość, że jestem sztuczna, że wcale tego nie chcę, czuję się nagle jak dziecko, które nie rozumie miłości fizycznej; dodam, że na początku związku tego nie miałam, często sama wychodziłam z inicjatywą czegoś więcej, pozwalałam sobie z czystym sumieniem na szaleństwa, a teraz kiedy po półtora roku związku dopadły mnie te głupie wątpliwości nie jest za ciekawie :/
  6. 1. Tak, jedno, i drugie, wprawdzie bezpośrednio nie stwierdzone przez specjalistę, ale większość cech charakterystycznych dla dda i ddd posiadam. 2. Ojciec pił za czasów mojego wczesnego dzieciństwa, później wyjechał na stałe za granicę. Moja mama nie żyje, zmarła na raka gdy byłam jeszcze przedszkolakiem. Wychowywała mnie starsza siostra. Nie mam żadnego wzorca związku, rodziny. 3. Mój partner jest zupełnie inny, niż ojciec. Dokładnie taki, jakiego zawsze chciałam mieć: spokojny, wrażliwy, czuły, oddany. Ale paradoksalnie nie potrafię sobie radzić z jego dobrocią. Często podświadomie oczekuję od niego cech mojego ojca: stanowczości, szorstkości, pewności siebie. Bezsens, wiem. 4. Jest podobny do mamy, podobno dobrej, ciepłej kobiety. 5. Generalnie tak. Ale bez konkretów. Raczej w dalszej przyszłości, mamy po 21 lat. 6. Powiedziałam raz, na samym początku całej tej schizy, przeraził się i rozpłakał. Nie rozumiał, jak można mieć wątpliwości w miłości. Uspokoiłam go wtedy i powiedziałam, że to tylko gorszy dzień. Później nic już nie mówiłam. Ale zauważał, że trochę inaczej się zachowuję, tłumaczyłam to stresem na uczelni. 7. Niestwierdzone, bo nie bywałam u specjalistów. Jestem słaba psychicznie, impulsywna, wszystko analizuję. Mam wiele lęków, np. przed ciemnością, burzą. Boję się zostawać sama w domu, czasem nawet zasypiać sama w łóżku. Do tego przesadna perfekcja we wszystkim, pedantyzm, obgryzanie paznokci. 8. Nie mam bezpośredniego wsparcia, bo on o tym po prostu nie wie. 9. Niestety nie, poza jedną osobą o podobnym problemie z forum. Mówiłam też raz koleżance, ale nie zrozumiała i nie ciągnęłam tego tematu dalej.
  7. Smutna historia, 6 lat to szmat czasu. Czy ten strach, lęk moralny był przyczyną rozstania?
  8. No właśnie ja tak mam, że mój obecny partner nie jest typem faceta, jakiego sobie wymarzyłam będąc jeszcze gówniarą (czyt. gimnazjum, początek liceum). Wprawdzie jak się w nim zakochałam, to zupełnie mi nie przeszkadzało, że jest inny od moich wyobrażeń. Wręcz przeciwnie - myślałam, że to jest właśnie prawdziwa miłość, skoro chcę z nim być nie zważając na wygląd i pewne oczekiwane cechy charakteru. Ale teraz jak pojawiają mi się te natrętne myśli, to niestety ciągle o tym myślę - że nie jest dla mnie, że do siebie w ogóle nie pasujemy, że jest niski, taki zbyt chłopięcy, nie dobrał odpowiednio stroju itp., za mało towarzyski, wygadany..., a na ulicy zwracam uwagę na te kiedyś wymyślone "ideały". Z kolei jak mam lepsze dni, to nie mogę się nadziwić, że jest taki uroczy, fajny i dobrze, że jest trochę bardziej oryginalny od tych "ideałów" :/ I tak w kółko. Masakra. -- 14 maja 2011, 21:31 -- Nie wiem: czy wmawiam sobie, że potrzebny mi ideał, choć wcale tak nie jest czy wmawiam sobie, że kocham tego jednego, który ideałem nie jest??? Oczywiście non stop analiza.
  9. Mam pytanie do wszystkich, może wydać się trochę głupie, ale czy wasi partnerzy są w waszym typie? Jeśli chodzi o wygląd, charakter? Czy odpowiadają temu wzorcowi, który gdzieś tkwi w głowach od zawsze? Czy gdzieś na mieście, w tłumie czy w towarzystwie, zwracacie uwagę na podobne osoby czy też zupełnie inne?
  10. Smutne życie ze świadomością, że nie potrafię kochać człowieka, który na to zasługuje. / Smutne życie ze świadomością, że w ogóle nie potrafię kochać i jestem płytka.
  11. sqnik, moje gg: 35521175, ale nie obiecuję, że znajdę wiele czasu na rozmowę. Mam ostatnio nawał roboty :/ Ideałów nie ma, to prawda. Ja też często dostrzegam wady, ale te dotyczące charakteru już jestem w stanie zaakceptować. Np. na początku całej tej huśtawki emocjonalnej ciągle rozmyślałam, że jest dla mnie za dobry, że jest za bardzo we mnie wpatrzony, że przez to zaczynam się dusić w tym związku. A moja obecna faza analizy skupia się na wyglądzie. To nie jest chłopak na pokaz, taki, który będzie się podobał tacie, ciociom, sąsiadom, którego zazdroszczą mi koleżanki. Jest przede wszystkim niski, to mu odbiera automatycznie taką powagę wyglądu. Wiem, że to potwornie próżne, bo sama idealna nie jestem. Jestem przecież z nim, a nie z jego wymiarami. Ale gdzieś ciągle odzywa się ten wzorzec mężczyzny, wyniesiony z domu. Przez to wstydzę się wychodzić do znajomych, poznawać go z rodziną. Boję się wyśmiania, uwag. Wiem, że to jeszcze bardziej pogłębiłoby wszelkie rozmyślania na temat sensu związku. Wiem, że to brzmi jak wyznania 15-latki, ale mam 21 i zawsze byłam dojrzalsza niż rówieśnicy. Im bardziej się nakręcam na ten wygląd, tym też mniejszy pociąg fizyczny do niego czuję. W domu jak jesteśmy razem zupełnie mi nie przeszkadza to jak wygląda, nie zwracam na to uwagi. Nie zostawię go z tego powodu, że nie wygląda jak model. Ale chciałabym mieć ten komfort psychiczny pojawiając się w jego towarzystwie, że wyglądamy razem dobrze, że tworzymy dobraną parę. Eh... Myśli, myśli, myśli.
  12. sqnik, witaj w klubie! :) Wprawdzie jestem już teraz spokojniejsza, normalnie sypiam i się tak nie przejmuję jak wcześniej. Ale te myśli kocham/nie kocham gdzieś ciągle krążą po mojej głowie. Ktoś mi powiedział, że to analizowanie bierze się z tego, że narzucone zostały mi pewne schematy (zwłaszcza przez ojca), którym chcę sprostać, a jest to niezgodne z moimi oczekiwaniami. Schematem jest posiadanie przystojnego, odważnego faceta, wygadanego, typu macho, a mi podobają się wrażliwi, spokojni, poukładani, trochę nieśmiali, bardziej chłopięcy niż męscy - taki jak mój P. Te wszelkie myśli wywodzą się z wewnętrznego rozdarcia miedzy tym jak "powinno" być, a tym co tak naprawdę "chcę". Ciężko wybrać. Wiem, że to ja będę w związku z moim facetem, a nie moja rodzina czy ludzie, ale mimo wszystko ciężko jest tak żyć wiedząc, że nie istnieje ta akceptacja ze strony innych (tzn. brak sprzeciwu, ale też brak wyraźnego poparcia). Ja od zawsze potrzebowałam wsparcia, przytaknięcia głową na wszystko co robię, a teraz mi tego brakuje. Co najgorsze łapię się na tym, że czasami podobają mi się inni, tacy właśnie z tego narzuconego schematu. Tak chyba działa podświadomość. Sama nie wiem, co robić żeby życie stało się bardziej satysfakcjonujące, nie umiem określać uczuć, cieszyć się życiem. Czy podporządkować się schematom i mieć święty spokój, czy żyć po swojemu bez poparcia innych. Na początku jak poznałam P. pomyślałam, że spróbuję, że się obronię, dam radę. Mimo, że nie jest ideałem. Ale jesteśmy tak prawie 2 lata, nie chce już mi się go bronić sama przed sobą, przed ludźmi. Chcę wiedzieć czy kocham, czy chcę z nim być czy sobie to tylko wmawiam. A może chcę być za bardzo idealna w oczach innych? Nie chcę ciągle myśleć, że coś jest nie tak, że czegoś brakuje. Mam zmienić myślenie czy faceta? Oto jest pytanie. Czasem myślę, że najłatwiej byłoby wszystko zmienić, chłopaka, miasto, hobby, ale póki niczego nie jestem pewna to chyba jest to bez sensu... Też się zastanawiam: jaki jest mechanizm - czy nerwicę tłumaczę wypaleniem uczucia czy na na odwrót. -- 29 kwi 2011, 18:02 -- naranja, powiedz czy teraz po uświadomieniu sobie co jest przyczyną, mogłabyś być z tamtym facetem? odbudować ten związek?
  13. Ja zazdroszczę tym, którzy choć czasem się kłócą i nie mogą dogadać, to wiedzą, że chcą, że kochają. Łatwiej jest uczyć się kompromisów, wspólnego życia. Niż na odwrót, gdy wszystko jest super, cudownie, poukładane i dopasowane, a brak tej pewności emocjonalnej. Jak zrozumieć fakt, że chce się z kimś być, a przychodzą te wątpliwości, które męczą i dręczą. Jak poznać miłość życia, jak to wszystko pojąć? Albo może prościej, jak odgonić te myśli i żyć tak po prostu bez analizowania wszystkiego po kolei?
  14. Witam wszystkich. Mam zupełnie to samo co wy, a moja sytuacja najbardziej jest zbliżona do sytuacji Aussie. Co za głupie uczucie od 2 miesięcy... Czy to miłość czy nie miłość, czy ja siebie oszukuję i wmawiam sobie nerwicę, czy naprawdę tak jest. Ciągle coś mi w Nim nie pasuje. Z drugiej strony rozstanie wydaje mi się maksymalnie niedorzeczne i nie wyobrażam go sobie, nie widzę jego celu. Mam ciągłe wyrzuty sumienia, że analizuję Jego wygląd, mowę, sposób bycia. Na początku nie spałam po nocach, nie jadłam, miałam kołatanie serca. Wiem, że jest cudowny, ma wspaniały charakter, a z drugiej strony coś jest nie tak w tym wszystkim. A jeszcze 2 miesiące temu byłam pewna, że to ten na całe życie i wymyślaliśmy imiona dla naszych dzieci. Aż tu nagle bum, po półtora roku bycia razem (od pół miesiąca mieszkamy ze sobą) - wątpliwości, czy to ten, czy go kocham. Czasami mam chwile zapomnienia, wszystko wraca do normy, a później znowu te natrętne myśli, które nie pozwalają mi się na niczym skupić. Boże, o co chodzi z tym wszystkim. To mój pierwszy związek, ale jest naprawdę dobry, nie chcę się poddawać. Ale jak żyć z tymi myślami, że coś nie gra. Tak naprawdę nie mam żadnego powodu konkretnego, wszystkie wymyślam. Raz, że jest za niski, raz, że za dobry, raz, że za bardzo małomówny, że to może tylko przyjaźń. A innym razem myślę, że jest uroczy, idealny i fajnie się z nim gada. No i w końcu przyjaźń w związku też jest ważna. Jest porządnym człowiekiem, wrażliwym, czułym i zakochanym we mnie po uszy. Nie chcę go stracić z głupoty. Czasami myślę, że może mam za mało adrenaliny i wymyślam sobie jakieś bzdury. Że go nie doceniam, bo wszystko jest takie idealne w tym związku, nie mam porównania do żadnego innego. Że mam za mało przyjaciół, kontaktu z rodziną, żadnych pasji. A może to nie to. Może przy kimś innym nie byłoby problemów. A może ten problem siedzi we mnie i póki tego nie załatwię to będzie tak w każdym związku. Nie wiem. Chętnie wybrałabym się do psychologa, ale fundusze póki co nie pozwalają, a i czasu brak, bo zapieprz na studiach. Czasami potrzebuję takiego kopa i pokazania jasnych stron życia. Żeby ktoś nauczył mnie cieszyć się z dnia codziennego. Poradźcie coś! -- 05 kwi 2011, 20:52 -- Sorki, miało być, że od pół roku mieszkamy, a nie pół miesiąca. -- 11 kwi 2011, 21:19 -- czy temat został zamknięty czy już nikomu nie chce się pisać? :)
×