-
Postów
6 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Osiągnięcia Olanka02
-
Melowa fobia! niech trwa, szkoda, że nie wszytskie fobie mają takie oblicze...
-
nerwica hipochondryczna. długi opis, proszę o pomoc.
Olanka02 odpowiedział(a) na Amri temat w Pozostałe zaburzenia
Po przeczytaniu Twojej wypowiedzi nie chcę być obojętna, bo sprawa nie wygląda kolorowo. Po pierwsze zawsze piszę, kiedy czuję się w pewien sposób utożsamiona z autorem wypowiedzi. U Ciebie jest sprawa n. hipochondrialnej- też ją mam. Jednak u mnie ma ona łagodniejszą postać, ale też dlatego, że zaburzeń mam więcej (Nerwica natręctw, lęki, koszmary i urojenia). Mam jakby kilka składowych. Dlatego zapytam, czu u Ciebie też występują jakieś inne zaburzenia???? Sama chciałabym wiedzieć czy hipochondria ma towarzystwo zawsze, czy występuje też w pojedynkę. Odnośnie Twojej sytuacji jeszcze myślę, że specjalista jak najbardziej! Skoro robisz tyle badań na potęgę, to czy nie dałoby się jakoś załatwić psychiatry? Nie wiem jak korzystasz z tamtych usług medycznych; jeśli z NFZ, to poszukaj też z NFZ psychiatry. Wiem ile sama nerwica zjada czasu, myśli i dobrego samopoczucia. Sama borykam się z tym od paru dobrych lat, a do specjalisty się dopiero wybieram. Jeśli Cię to w jakikolwiek sposób pocieszy to wmawiałam sobie już: nowotwory, guzy mózgu, ciężkie uczulenia skóry, przy długotrwale zatkanym uchu ciężkie zmiany słuchu, choroby kardiologiczne, ciężką przepuklinę, i jeszcze wiele innych. Z tego oczywiście wykluczyć można po wizycie u specjalisty cokolwiek; np. serce ok, przepuklinę mam, ale oby jak najdłużej bez wymaganego zabiegu, ucho tylko przytkane, wystarczy zrobić płukanie kanalików, nerwica jest na 100%! akurat tego jestem pewna, że sobie nie wmawiam... Dlatego trzymam kciuki za wytrwałość i po prostu wizytę u specjalisty psychiatry/psychoterapeuty jeśli chcesz uniknąć farmakologii, wtedy pomoc świadczona jest rozmową- psychoterapią. Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy wieźniami nerwicy, czy NN, czy hipochondrii-ciężko jest ją po prostu wywalić z mózgu... Ja staram się nie myśleć o chorobach, nie przeglądać atlasów medycznych, encyklopedii zdrowia-odradzam, bo to jeszcze bardziej pogłębia chorobę i w ogóle nie słuchać najlepiej jakiś problemów innych, tzn. słuchać można, ale żeby nie myśleć o nowym przypadku wśród znajomych/rodziny raku czy innych śmiertelnych... to jest życie- kolej rzeczy- a nas nie musi więzić nerwica, bo ona sama może nas wykończyć- a życie mamy jedno, tak czy owak się kiedyś skończy, więc nie ważne jak i kiedy- nie ma sensu wmawiać sobie chorób- to mówię sobie i trochę pomaga... Pozdrawiam :) -
Witaj! Z mojego punktu widzenia to całkiem możliwe, że bliska rodzina początkowo tego stanu nie zauważyła. Może być tak, że u opisanego depresja miała swój początek aż rok temu... bardzo prawdopodobne. Jeżeli ta osoba jest w stanie spojrzeć prawdzie w oczy to nie ma na co czekać tylko od razu do specjalisty. Może to być psycholog/terapeuta/psychiatra- każdy z nich zajmuje się po trochu depresją, aczkolwiek z innej perspektywy, bo psycholog przeprowadzi z nim wywiad/rozmowę, ew. skieruje do psychiatry, jeżeli okaże się potrzebna farmakologia- moga to być leki przedciwdepresyjne, jeden rodzaj, jeżeli stwierdzi, że choroba postąpiła już daleko najprawdopodobniej przepisze 2 rodzaje- jeden na pobudzenie, natomiast drugi na uspokojenie/sen. Natomiast terapeuta/psychoterapeuta zajmie się tylko i wyłącznie, albo wręcz AŻ terapią, czyli wg mnie czyms co ma ogromne efekty- wystarczy dobry i sprawdzony specjalista! Przede wszystkim z mojego doświadczenia kiedy ja i moi bliscy nie zauważylismy początków depresji u kogoś bliskiego, kiedy ona postąpi za daleko- rodzina bierze to na bary- zaczyna się szukanie winy, obarczanie, nie jest to łatwy ozrech do zgryzienia, kiedy jest moment hospitalizacji i tego typu klimaty. Dlatego proszę reagujcie, uświadomcie go i działajcie!!!! o najważniejsze, aby nie pozwolić, by depresja nie zagalopowała się za bardzo... Pozdrawiam :)
-
Chciałabym wznowić ten wątek... bo własnie ten temat w zasadzie przyprowadził mnie na to forum; chciałam poznać opinię ludzi, którzy żyją blisko depresji, których może nie bezpośrednio dotknęła, ale jest w bliskiej rodzinie. Z tym wiąże się mnóstwo emocji, jest presja społeczna, na rodzinie ciąży ogólne przeświadczenie błędu, a nawet winy kiedy sa przypadki odiwedzania bliskich osób w szpitalu psychiatrycznym. Chciałabym wiedzieć jak Wy walczycie z presja społeczną, chorymi opiniami, obarczaniem winą rodziny i wieloma tego typu dylematami, mnie to ogromnie przejmuje, czasami sama ze sobą o tym rozmawiam, bo to co dzieje się "na zewnątrz" problemów rodziny mnie osobiście żenuje... Jeśli inni potrafią z grubej rury obarczyć kogoś winą oddania własnej żony do wariatkowa?! Szacunek dla poszkodowanej osoby się należy, jak najbardziej! Ale co z rodziną? Myślę, że to kolejny ciężar, który tzreba udźwignąć, żeby rodzina utrzymała ciężar choroby osoby bliskiej+ chore opinie społeczeństwa- zacofanego, nieświadomego i zwyczajnie nietolerancyjnego!
-
Mam taką właśnie refleksję... Jest tak, że praktycznie każdego dnia, bez wyjątku towarzyszą mi jakieś natręctwa, jeszcze nie byłam u specjalisty, stąd pewnie taki efekt, ale myślę, że wszyscy z nas do momentu leczenia właśnie tak funkcjonowali/ funkcjonują jak ja. Jest więc to myśl straszna, bo każdego dnia jesteśmy więźniami NN, nie mogąc nic z tym zrobić, do momentu konsultacji ze specjalistą. onadto zauważyłam, że kiedy jestem sama ona ogarnia mnie maksymalnie! Czyli najlepiej miec zajęcie, konkretny cel i przede wszystkim mieć kogos obok, bo jeśli jesteśmy sami ona wkracza w akcję. Praktycznie kiedy jestem zmuszona być sama, np. w mieszkaniu to wiercę się, niby robię coś konkretnego, ale czas zrobienia czegokolwiek konstruktywnego wydłuża się, bo trzeba przecież rozliczyć się z panią NN, kilka razy zamknąć drzwi, kilka razy poprawić obuwie, kilka razy poprawić zasłony, kilka razy dotkąć klamkę, kilka razy otworzyć i zamknąć lodówkę... Kiedy jestem z kimś trochę się stopuję, może ona się po prostu na nas czai... Jak z tym jest u WAS??? Kolejny dzień z nią... fuu
-
Zaczęłam po rosyjsku, który moja pasją jest:) Całkiem świetnie można powiedzieć, ale poza licznymi pasjami udało mi się nadziać na nerwicę natręctw, stany lękowe przekładające się również na sny i dziwne urojenia. Żyję z tym na chwilę obecną na własną odpowiedzialność, zbieram siły, żeby udac się do specjalisty. Ponadto jestem naszpicowana genami od obojga rodziców i ich rodziców, odkrywam co chwilę przypadki ze stanami lękowymi, przypadkami nerwic i depresji, stąd wcale mnie nie dziwi swój osobisty stan duszy... Całkowicie się z tym pogodziłam i absolutnie tego nie kryję. Nienawidzę nietolerancji i braku zrozumienia, zacofania i swego rodzaju nieświadomości społeczeństwa względem chorób i zaburzeń psychicznych. Chciałabym z tym walczyć, ale powiem WAM, że to na dłużą metę bez sensu, to jak zauważyłam, bardzo ograniczeni są niektórzy obywatele naszego kraju doprowadza mnie do jeszcze większego stresu i beznadziejnych nerwów. Myślałam, żeby tak w skrócie opisać WAM moje zaburzenia: *nerwica natręctw- obsesyjno- kompulsywna *lęki- natury codziennej, przed nawet głupotą, małym wyczynem, ale nie jestem tchórzem, mam motywację, poczucie własnej wartości, ale poza tym lęk przed niepowodzeniem, jak u wszystkich akurat... * hipochondria- swego rodzaju nerwica, a więc nerwica w nerwicy, wmawiałam juz sobie nowotwory, guzy mózgu, choroby kardiologiczne, przepukline, która mam, ale wmawiam sobie, że sie powiększa, a tak nie jest uczulenia, które mogą rozwinąć się w coś groźnego, zagrażającego mojemu zdrowiu/życiu, dopiero idąc do specjalisty uspokajam się... *urojenia- chyba tego najbardziej NIENAWIDZĘ- to coś w rodzaju wmawiania sobie sytuacji, nadinterpretacji zdarzeń, wiąże się to przede wszytskim z życiem uczuciowym; wmawianie, że mój partner ma kogoś poza mną, szukanie na to dowodów, strach, lęk i zawroty głowy przed tym! on tym wie, co ggorsza wiąże się z tym prpblem z zaufaniem, ja wmawiam sobie, że je mam, ale prze lęki uniemożliwia mi to posiadanie zaufania do tej osoby w 100% *sny związane ze zwyczajną, pospolitą zdradą; śni mi się mój partner z innymi kobietami, ten lęk, októrym pisałam powyżej przenosi się nawet do snu...to mnie boli, bo czuję sie uwięziona... wiem, że on tego nie zrobi, ale ponadto wszechogarnia mnie lęk i strach, najgorsze są zny z nim i moją przyjaciółką... PS. Mam w bliskiej rodzinie przypadek depresji leczone miesiąc w szpitalu państwowym dla psychicznie i nerwowo chorych, stąd mój impuls, żeby zacząć myśleć o zdrowiu psychicznym swoim i najbliższej rodziny. Ból cały jest w tym taki, że wszczyscy, ale to wszyyscy obwiniają najbliższą rodzinę za taki krok! Nie ejstem w stanie tego pojąć, nie wiem kiedy i czy tego dożyję, hospitalizacja w szpitalu psychiatrycznym będzie społecznie traktowana, jak w każdym innym! Moja słaba już psychika nie jets w stanie tego pojąć, bo dlaczego akcepruje się kogoś po zabiegach chirurgicznych, przebytych nowotworach, czymkolwiek, nie zwalnia się ich z dnia na dzień, nie mają przekreślonej kariery, czy życia zawodowego! o absurd! Mózg jest wg mnie organem jak każdy inny, jest nawet cenniejszy, to dzięki niemu funkcjonuje nam wątroba, nerki, płuca, czy wszystko inne, więc dlaczego kiedy on zachoruje społeczeństwo odrzuca taką "zieloną istotę" i ma w d**** to co ona czuje?! to mnie tak cholernie, ale to cholernie irytuje, że z każdym dnie szukam na to odpowiedzi, która chyba jednak jest jedna, ale ja jej nie przyjmę! Mam wrażenie, że otacza nas ogólne współczucie, ale współczucie fałszywe, bo i tak twierdzi się, że to pzrecież wariat, że to rodzina zawaliła, skazała wręcz na wyrok, odcięła środki do życia w normalnym świecie... A gdzie wina tych, którzy rzucają ten przysłowiowy kamień?! Czy oni cokolwiek pomogli... mam nadzieję, WAS tutaj nie zadręczać, ale przynajmniej wymienić zdania z ludźmi świadomymi, odpowiedzialnymi i rozumiejącymi... Może jeśli ktoś sam nie będzie dotknięty problemem, zwyczajnie tego nie pojmie...