Otóż pewien chłopiec siedział samotnie zamknięty w jednym z pokoi pustego domu, czytał książkę. Była godzina 16, na dworze padał śnieg, dominował mróz. W pewnej chwili zadzwonil znajomy wszystkim domownikom dzwonek - oznajmiajacy zazwyczaj, ze ktos domaga sie wejscia do mieszkania. Po dzwonku niesposob rozpoznac kto stoi przed drzwiami... gdy jednak nieznany nam jeszcze gosc - decyduje sie na pukanie (o ile przychodzi czesto, na tyle czesto bysmy znali styl jego pukania) daje w dosc precyzyjny sposob znac o swojej tozsamosci.
- Wtedy... to bylo "to" pukanie.
Zawsze gdy przychodzilo mi otwierac dzwi pijanemu ojcu, tym bardziej - gdy matki nie bylo w mieszkaniu - moim cialem zaczynaly wladac leki kazdego mozliwego charakteru. Niekiedy stalem 30 minut pod drzwiami, nasluchujac i zastanawialem sie czy ojca wpuscic, czy tez nie. Znalem bowiem jego agresje i ciezar piesci, znalem nieustepliwosc i wiedzialem, ze nie ma szans jakiekolwiek slowo - zlagodzic jego patologiczny gniew. Cholernie sie balem...
- Uwazalem go za drania, nie czlowiekia. Byl w moim swiecie kawalem zywego sukinsyna.
Tego dnia mialem chyba urodziny. Niepamietam dokladnie.
Otworzylem mu i ucieklem szybko do pokoju - trzaskajac za soba drzwiami. Slyszalem jak wchodzi, rozbija sie o futryne w przedpokoju, jak nawoluje w pijackim jezyku, wykrzykuje slowa - ktorych niesposob zrozumiec. W powietrzu czulem etanol... (nienawidzilem tego). Gdy jego pijackie zmysly daly znac o prostej rzeczy : nikogo nie ma w domu - zaczal otwierac okna, wchodzic do wszystkich mozliwych pomieszczen. Kuchni, lazienki, do pokoju duzego... w koncu takze i do mnie. (Pokoju malego). Siedzialem zaparty pod drzwiami i z calej sily naciskalem od dolu na klamke w ten sposob - by niemozliwym stalo sie jej obciazenie, by osoba ktora naciska na nia od gory - nie byla w stanie wejsc ostatecznie do pomieszczenia. Modlilem sie byta pieprzona klamka nie osiagnela tego punktu - ktory pozwalalby otworzyc drzwi. Bylem jednak zbyt maly i zbyt slaby...
- Ojcu zazwyczaj udawalo sie wchodzic do srodka...
Klamka ustapila uscisku, ojciec z calej sily uderzyl w moja drewniana barykade - a ta - uderzyla we mnie. Gdy wstalem zaplakany z ziemi - pobieglem jak najszybciej moglem za stojaca przy scianie kanape, on jednak wiedzial ze jestem w srodku... i to na mnie byl tak szalenie wsciekly. Choc jego rownowaga dawala mu sie we znaki - zdolal mnie schwycic, obrocic i pieprznac o gola sciane. Skruszyl mi w ten sposob przednie zeby, calkiem trwale - bo ubytek tym dniem spowodowany - skorygowalem jakis rok temu (dzis mam lat 21). Po tym uderzeniu nie wiedzialem w zasadzie co sie dzieje. Czulem jedynie pomylone piesci odciskane na plecach, na udach...
- Przeszlo mi przez mysl : "Boze, czy on mnie zabije? Czy ja umre?"
W koncu sie jednak wyrwalem... zdolalem wybiec z pokoju...
Utracona wczesniej orientacja powracala. Mozg rozpoznawal dokladnie pomieszczenia w ktorych zylem - przez co plynniej mi szlo przemieszczanie sie - niz ojcu - w stanie ciezkiego upojenia. Gdy wszedl za mna do duzego pokoju wiedzialem, ze nie bedzie zmiluj. Wiedzialem co mnie czeka jesli niczego nie zrobie.
Tego dnia... pierwszy raz w zyciu przezwyciezylem swoj lek i przeciwstawilem sie ojcu...
Wybieglem w jego strone jak szalony, zacisnieta z calych sil piesc odcisnalem na jego twarzy, przewrocil sie a ja zaczalem go okladac... krzyczalem przy tym w nieboglosy, lzy splywaly mi cirukiem po twarzy.
- W tym momencie do domu wrocila matka. Zmeczona po 8 godzinnej pracy - zobaczyla mnie - siedzacego na ojcu, opanowanego przez nieznana do tej pory furie. Zarowno mnie jak i jego - zalanych krwia... Zlapala mnie mocno, odciagnela, kazala zostac w lazience...
Slyszalem jak walczy z ojcem... slyszalem jedynie krzyki, odglosy rozbijanych przedmiotow...
- W zasadzie tyle.
Tego dnia - gdy mimo leku przeciwstawilem sie ojcu... gdy powalilem go samodzielnie wlasna piescia - zaczalem ufac sobie. Przestalem sie bac jego chorych furii, wczesniej panujacy mym cialem lek - zaczynal ustepowac az w koncu stalem sie na niego obojetny, zimny jak glaz...
Tak jest i teraz.
Od tamtego czasu moje zycie wypelniala pustka, samotnosc. Wiecznie zaciskalem piesci, tamowalem lzawienie, placz. Mieszkam sam, wiecznie analizuje, towarzystwo ludzi i bezsens ich zachowania przyprawia mnie o mdlosci...
Moj swiat podupada.
Ciezko zyc.