Witam wszystkich serdecznie
To moj pierwszy post na tym forum i chociaz wiem, ze temat od dawna znany, zakladam ten watek, moze ktos zwroci uwage
mam 27 lat i od roku przezywam meczarnie. nie wiem dokladnie co mi dolega, nie bylam u lekarza, probuje sie sama zdaignozowac, czytam wypowiedzi innych i moje objawy najprawdopodobniej podporzadkowac mozna pod nerwice
mieszkam za granica, mam sporo powodow do stresu, jestem rozerwana emocjonalnie miedzy rodzina, narzeczonym, polska itd, ogolnie metlik i brak jakiegokolwiek planu na zycie
zaczelo sie rok temu, jechalam sobie na noc do pracy autobusem, poczulam, ze cos sie dzieje zlego ze mna, myslalam, ze zamdleje, takie okropne uczucie, jakbym odrywala sie od rzeczywistosci... i od tamtej pory juz nigdy nie bylo normalnie.
nie bede sie rozpisywac, znacie to wszystko, w skrocie: non stop boje sie, ze umre, kazdy dzien zaczynam odpytania jak bede sie czula i jak bardzo zle, puls zazwyczaj okolo setki, zaczynam miec wizje, ze padam na podloge z atakiem serca albo ze wybucha mi normalnie glowa, leje sie krew..., w czasie atakow(najczesciej w tym zasra...m autobusie) staram sie uspokoic, oddychac, skupic na czyms innym, non stop musze powtarzac sobie, ze wszystko jest normalnie, chociaz dobrze wiem, ze nie jest. mam takie zawroty w brzuchu, jak na karuzeli, goraco itd. udaje mi sie uspokoic, ale moim najwiekszym lekiem jest to, co sie moze stac, jesli tego nie opanuje... nawet korci mnie, zeby popuscic dalej, zeby sie przekonac... to wszystko jest chore i bardzo przeszkadza mi w zyciu. zaczynam powtarzac sobie rzeczy oczywiste, gdzie jestem i co robie, zeby wmowic sobie, ze wszystko gra, ze jest tak, jak powinno i ze nic mi sie nie stanie.czy to ma sens i jak z tego wyjsc??? potrzebuje pomocy