Witam serdecznie,
Z moim mezem lacznie jestesmy w zwiazku 7 lat z czego 1,5 roku po slubie. Poznalismy sie w sytuacji kiedy obydwoje bylismy po ciezkich rozstaniach ale juz obydwoje poradzilismy sobie z nimi i chcielismy isc do przodu. Wszystko ukladalo sie wspaniale, bylismy bardzo szczesliwi. Maz pomagal mi we wszystkim, troszczyl sie nie bylo z niczym problemu, bylo po prostu dobrze.
wszystko zaczelo sie psuc po tym jak jego mama wyjechala od nas po 6cio miesiecznym pobycie. Ja mialam pretensje bo zaczelam sie czuc wykorzystywana bo tak mwila jego mama ze on mnie wykorzystuje, on zaczal sie czepiac wszystkiego w domu: ze nie gotuje jak powinnam, nie sprzatam jak powinnam ze nie jestem jak jego matka. Ale ja nia nigdy nie bede i nie che byc. Jego matka ma problem z alkoholem. Rozwiodla zie z jego ojcem kiedy byla bardzo mloda i wlasciwie od tego momentu musiala walczyc o sieibie i dzieci zeby wszystko sie zaczelo ukladac. Potem doszla jego siostra. Ze nie jestem tak poukladana jak ona. Nie jestem ale on wiedzial o tym od samego poczatku.
Przezylismy ze soba 5 lat. W miedzyczasie ja coraz bardziej chcialam domu, dzieci i mialam nadzieje ze nasz zwiazek zmierza do malzenstwa wiec zaczelam pytac kiedy. Wydawalo mi sie to calkiem normalne poniewaz chcialam jakiejs stabilizacji i mialam dosyc zawieszeenia w prozni.
Zareczylismy sie. Bylo cudownie. Ale po jakims czasie znowu zaczely sie schody. 3 miesiace przed slubem moj obecny maz powiedzial mi ze nie chce sie juz zenic, ze nie czuje tego tak jak czul wczesniej. Bylam zdruzgotana. Wyprowadzialam sie do kolezanki. Po trzech tygodniach zadzwonil i poprosil zebym wrocila. Mowil ze sie przestraszyl, ze potrzebowal dystansu od wszystkiego i wtedy wlasnie zdal sobie sprawe jak bardzo mnie kocha i nie wyobraza sobie zycia z nikim innym. Nasz slub byl piekny, taki jak chcielismy. Podroz poslubna i powrot do rzeczywistosci. Moj maz ma wlasna firme. Ja zawsze pracowalam na pelny etat a wieczorami mu pomagalam. Po malzenstwie stwierdzilismy ze ja zwolnie sie z pracy i przyjde pracowac dla niego. I tak tez zrobilismy. Na poczatku bylo dobrze. Zaczely sie schody w momencie gdy przestaly pojawiac sie zlecenia i bylo po prostu cicho. Zaczal mi wymawiac ze nie ma pieniedzy ale przeciez to nie byla moja wina. Ja robilam co moglam. Kiedy zwalnialam sie z pracy wszystko bylo ustalone: wynajmiemy biuro, zatrudnimy kogos , ja mialam wszystkiego pilnowac a on mial zajac sie klientami. Poniewaz brakowalo pracy nie stac nas bylo na biro zostalam w domu. I tak kazdego dnia wstawalam i do biurka. Czasami nie chcialo mi sie nawet ubierac i caly dzien siedzialam w szlafroku z przetluszczonymi wlosami nie odzywajac sie do nikogo. Przestalismy wychodzic. Mielismy jechac na wakacje ale poniewaz nie bylo pieniedzy(chociaz w pewnym momencie wszystko zaczelo sie znowu ukladac w firmie). Ja caly czas siedzialam w domu, nie wychodzilam a jedyna moja rozrywka bylo zrobienie obiadu w ciagu dnia.
Przytylam strasznie a moj maz oczywiscie to zauwazyl i nie omieszkal skwitowac i jeszcze bardziej poglebil mnie w depresji.
Zaczely sie klotnie, wojny o wszystko. Ja blagalam zebysmy sie wyrwali z domu a on nie chcial bo nie widzial nic zlego w tym ze naszym zyciem kieruje jego firma. Przestalismy sie kochac. Teraz slysze ze chce rozwodu bo nie ma juz namietnosci, ze nie pasujemy do siebie ze za kazdym razem kiedy mielismy jakies plany one zawsze nie wychodzily: utrzymywanie porzadkow, uczenie sie razem angielskiego itp. Nie wiem co mam myslec ale wiem ze tak dalej zyc nie moge. Czasami mysle ze moze za bardzo na wszystko napieralam bo po slubie strasznie chcialam dziecka i wydawalo mi sie ze on tez chce a teraz slysze ze juz nie. Teraz on sie zastanawia nad rozwodem i nie widzi ratunku. Poprosilam go zebysmy poszli do psychologa i sie zgodzil ale nie dlatedo zeby ratowac malzenstwo ale dlatego ze boi sie ze znowu podejmie pochopna decyzje o rozstaniu jak bylo to przed slubem. I tak jest codziennie. Przestalismy nawet ze soba rozmawiac o tym co jest. Ja w koncu podnosze sie z depresji. Zaczelam dbac o siebie w szczegolnosci o swoje zdrowie psychiczne. Ale powoli wykancza mnie ta pustka... On mowi ze powinnismy poczekac i zobaczyc co bedzie ale ja juz nie wiem czy da sie cokolwiek uratowac. Bylismy u psychologa - oczywiscie oddzielnie poniewaz on nie chcial isc razem. Po wizycie uslyszalam ze to z nim jest problem bo dopoki on nie bedzie chcial nic sie nie zmieni...
Nie wiem co mam robic. Bardzo prosze o pomoc.