Witam,
Moim problemem, jak się domyślam, jest nerwica. Nie potrafię sobie poradzić z tym sama i potrzebuję rozmowy z kimś, kto mnie zrozumie.
Mam dwadzieścia lat i odkąd pamiętam na wszystkie stresowe sytuacje zawsze reagowałam płaczem i paniką. W dzieciństwie, kiedy coś szło nie po mojej myśli, potrafiłam położyć się na ziemi walić rączkami i nóżkami w podłogę i histerycznie płakać. Zawsze starałam się w ten sposób zwrócić na siebie uwagę rodziców, potrzebowałam tej uwagi. Kiedy miałam sześć latek moja mama urodziła mi braciszka (teraz kocham tego brzdąca), byłam o niego strasznie zazdrosna. Miałam już młodszą siostrę, ale kiedy pojawił się Młody rodzice nie byli w stanie podzielić uwagi na trójkę, czułam się zaniedbana.
Od dziecka dużo ode mnie wymagano. Cała rodzina uważała, że jestem 'zdolnym' dzieckiem (chociaż nie wiem dlaczego, nie mam żadnych szczególnych talentów, byłam po prostu wygadana i pyskata, ale czułam się nigdy szczególnym dzieckiem), oczekiwali ode mnie najlepszych stopni w szkole itp. Kiedy przychodziłam np. z czwórką w dzienniczku potrafili zapytać "czemu tak słabo?". Nie czułam, że mnie wspierają. Bałam się tej presji jaką na mnie wywierali, bałam się ich zawieść. W sumie do tej pory tak mam, oni ode mnie oczekują naprawdę wiele, boję się, że nie sprostam ich wymaganiom i ich zawiodę.
Jestem bardzo wrażliwa na krytykę - kiedyś tak nie miałam, potrafiłam się śmiać, cieszyć z byle czego, byłam mimo wszystko szczęśliwa. Na początku bieżącego roku zaczęłam się odchudzać, straciłam 10kg i wreszcie byłam z siebie zadowolona. Niestety po wakacjach te kilogramy wróciły, teraz krępuję się uprawiać seks z moim chłopakiem przy zapalonym świetle, bo nie chcę, żeby widział moje dodatkowe kilogramy. On jest człowiekiem, który kocha sport i wiem, że bardzo mu imponowało i podobało mu się kiedy o siebie dbałam i byłam w formie. Przeraża mnie to wszystko, bo kiedyś naprawdę potrafiłam żartować sobie na swój temat, teraz boję się braku akceptacji.
Kolejna rzecz, która mnie przeraża to samotność. Nie chcę być sama, nie potrafię sobie wyobrazić przyszłości bez mojego chłopaka. Jesteśmy razem 1,5 roku, znamy się od ponad 4 lat i mieszkamy ze sobą od 2 miesięcy. Oboje myśleliśmy, że jak razem zamieszkamy będziemy naprawdę szczęśliwi. Jak się okazało - nie jest tak kolorowo jak się spodziewaliśmy. Mam kilka koszmarnych natręctw, które niszczą nam życie. Nigdy nie byłam pedantką, teraz nagle denerwuje mnie bałagan, ciągle sprzątam i mam pretensje, że robię to tylko ja. Przeszkadzają mi nawet złożone ciuchy, które leżą na fotelu, a powinny w szafie. Nienawidzę niepozmywanych naczyń zostawionych w pokoju itd. Kiedy mieszkałam z rodzicami, nigdy nie zwracałam na to uwagi. Sama miałam wiecznie w pokoju jakieś talerze i szklanki. Mój chłopak mówi, że się postarzałam w oczach - nie wizualnie, ale chodzi o zachowania. Jestem przesadną 'perfekcjonistką', a raczej chciałabym być perfekcyjna.
Często kiedy się kłócimy, on stara się "załagodzić" sytuację nie reagując na moje zaczepki i wyrzuty. Doprowadza mnie to do szału, nienawidzę ignorancji, boję się jej. Kiedy moje zdenerwowanie osiąga krytyczny poziom staję się agresywna. Mam ochotę go uderzyć itp., bardzo często się powstrzymuję - jeden raz nie wytrzymałam i dostałam koszmarnego ataku, oczywiście nie byłam w stanie zrobić mu krzywdy, jest dużo większy ode mnie, zniósł to dzielnie i czekał aż mi przejdzie. Do tego mówię takie straszne rzeczy, byleby zareagował i zaczął ze mną rozmawiać.
Wstydzę się swojego zachowania. On wie, że jestem histeryczką, sam mówi o tym wprost. Mnie z kolei boli takie określenie. Wiem co mi dolega, wiem, że mam nerwicę, ale nie chcę, żeby on o tym tak głośno mówił. Chcę coś z tym zrobić, jakoś sobie z tym poradzić. Potrzebuję czyjejś pomocy. Nie stać mnie na prywatne wizyty u psychologów, jak mogę ten problem rozwiązać? Wystarczy jeżeli zacznę o tym szczerze rozmawiać z moim chłopakiem i postaram się nauczyć panować nad sobą?