Skocz do zawartości
Nerwica.com

DiaryOfDreams

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez DiaryOfDreams

  1. No właśnie u mnie jest tak samo, może bez wielkiej ekspresji, ale jednak potrafię się zatopić w tych swoich myślach tak mocno, że odbieram je jakby naprawdę miały miejsce w rzeczywistości. W efekcie płakać też mi się zdarza. Już nieraz próbowałem sobie powiedzieć "Dobra, dość z tym!", ale jest w tym coś przerażająco uzależniającego...
  2. Witajcie. Zauważyłem, że gdy w moim życiu pojawiają się pesymistyczne myśli (a dzieje się tak dość często), czy to związane z moją przyszłością, przeszłością, czy to z aktualnymi wydarzeniami, to sprawiają mi one PRZYJEMNOŚĆ. Tj wygląda to tak, że zaczynam na jakiś temat rozmyślać w ten sposób, wpadam w ten stan tak głęboko, że czasami trzeba mnie wyrywać siłą, ale w czasie takiego rozmyślania czuję, że w moim mózgu dzieje się coś niezwykłego. Zaczynają działać jakieś hormony, czuję się jakby oczyszczony, błyskotliwszy, spełniony psychicznie. Nie wiem czemu, ale ten stan sprawia mi więcej wewnętrznej przyjemności niż radość, która z mojego punktu widzenia jest po prostu głupia, bezrefleksyjna i strasznie pusta. Co prawda kiedy już wyrwę się z tej "deprechy", to mam strasznego kaca moralnego, mówię sobie (przykładowo) "jak mogłem 2 godziny zmarnować na zadręczanie się jakimiś czarnymi wizjami". Czuję się, jakbym wielokrotnie przed chwilą zwymiotował. Nie rozumiem tego szczerze mówiąc. Jestem masochistą czy jak?
  3. Witajcie. W sumie trochę głupio tak się żalić, opowiadać i radzić na łamach internetowego forum, no ale nie mam innych opcji na tę chwilę, to można spróbować i tego. Nieprawdopodobnie ciężko usystematyzować mi myśli, które przez ostatnie kilka miesięcy się we mnie nagromadziły. Jest tego po prostu mnóstwo i wszystko złożyło się na mój aktualny stan ducha. Także czas na elaborat. Mam 19 lat, studia niedawno się zaczęły, czas zmian itp. Należy dodać, że mocno wymuszone studia w rodzinnym mieście, przede wszystkim ze względu na warunki materialne, ale także postawę rodziny i (tu dość ważne) ciąg wydarzeń, które zaistniały w moim życiu od początku klasy 3 liceum. W tamtym czasie z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zacząłem się po prostu odchudzać, bo byłem po prostu otyły. To było spontaniczne, nagłe i w ogóle do mnie niepodobne. Wszyscy byli zdziwieni, że MI to mogło w ogóle przyjśc do głowy. (Tu się może przy okazji pochwalę, bo zrzuciłem 40 kilo w przeciągu pół roku ;p). Później krótka walka z anoreksją, ale to na szczęście minęło. W tym samym czasie dopadła mnie dziwna apatia i niezdecydowanie, zacząłem kompletnie 'zlewać' niemal wszystko, co działo się w szkole. Zawsze dobrze się uczyłem, nigdy nie musiałem siedzieć godzinami nad książkami. Wystarczyło mi coś raz przeczytać, a resztę brałem na logikę. Dzięki temu na szczęście mimo całego mojego 'olewactwa' skończyłem liceum z dobrymi wynikami na maturze i świadectwie. W ciągu tego roku licząc od 3 klasy liceum co chwila zmieniam decyzje nt. mojej przyszłości - chciałem iść na politechnikę, być dziennikarzem, psychologiem, anglistą (i tu niefortunnie wylądowałem), chemikiem, nie iść w ogóle na studia, iść do policealnej, nauczyć się zawodu, chciałem być fizykiem-inżynierem, mechanikiem itp. itd. Ta huśtawka ciągnie się w sumie do dziś. Zmieniając kierunki jak rękawiczki odkryłem więc, że na dobrą sprawę niczym się nie interesuję, co tylko pogłębiło moje wewnętrzne rozdrażnienie. W efekcie na maturze nie napisałem niczego dodatkowego. No i skończyłem tu, gdzie teraz jestem - wbrew własnej woli i z ultimatum matki na karku "studiujesz tutaj albo wynosisz się z domu". Skończyłem tu mimo, że zawsze byłem uważany przez ludzi za "błyskotliwego/inteligentnego" i "z potencjałem", ale co ludzie tam wiedzą... Miałem ambitny plan, by napisać na maturze w przyszłym roku coś dodatkowego i spróbować znaleźć pracę w czasie studiów w innym mieście, aby się uniezależnić, ale w obliczu takiej postawy rodziny szybko się wypaliłem. Ogólnie cokolwiek robię, bardzo szybko się wypalam. Co więcej - wszystko znowu się w moim życiu wywraca - gust muzyczny, literatura, którą czytam. Myślałem, że interesuje mnie gra na gitarze, ale po półtora roku gry bez jakichś nadmiernie interesujących efektów jest to kolejna rzecz, którą rzuciłem. Chyba rozumiecie, że przez to wszystko czuję się po prostu nijaki, bez jakiegokolwiek charakteru. Szczerze mówiąc trochę siebie za to nienawidzę. I jak tu dziwić się, że nie mam z kim o tym wszystkim pogadać - w przeciągu mojego życia spotykam tylko samych znajomych, rzadko kolegów. Żadnych przyjaciół, o dziewczynie już nie wspominając. Kto by chciał być z kimś, kto jest kompletnie nijaki? Kiedyś byłem strasznie skryty w sobie, ale i to się we mnie zmieniło - teraz staram się nawiązywać kontakty. Póki co mam wrażenie, że wszyscy mnie zlewają. W każdym razie nie licząc jakichś okazji w stylu czyjeś urodziny, pożegnalny grill z klasą itp. to nigdy nie dostałem zaproszenia, żeby iść gdzieś tak po prostu, bez konkretnego powodu. Ja sam wyciągałem ludzi ze sobą. Zawsze tylko "daj spisać zadanie domowe", jakbym psia jego nie miał uczuć i był jakąś przeklętą maszyną. To kolejna rzecz, która mnie dręczy. Mój nastrój ostatnio też nie jest jednolity. Jednego dnia potrafię być skrajnie szczęśliwy oraz skrajnie zdołowany, rozpłakany. I tak bujam się od jednego do drugiego i z powrotem. Nie wiem, czego chcę, co będę w przyszłości robił, gdzie chciałbym skończyć. W sumie to nawet nie wiem, kim na dobrą sprawę jestem. Samobójcze myśli? Pojawiają się, w sumie nawet dość często, ale równie szybko znikają zastępowane przez przeciwne uczucia... Proszę o wyrozumiałość, ale musiałem to z siebie wyrzucić.
×