Ja również pragnę dołączyć się do tego optymistycznego tonu. Gdy u mnie pojawiały się pierwsze ataki lęku (zdiagnozowano, że serce i wgl. wszystko mam zdrowe), myślałem że tak już będzie zawsze; wpadłem w agorafobię, a później w depresję, trwało to wszystko dobre 3-4 miesiące; lekarz zapisał mi Zomiren (lek z grupy benzodiazepin), który jeszcze bardziej mnie zmulił. Totalna beznadzieja. Z domu wychodziłem tylko w razie największej konieczności. udałem się do psychologa, byłem na 3-4 spotkaniach, ale padło na nich jedno zdanie, które mnie uderzyło; mianowicie pani psycholog zasugerowała mi, żebym LĘK TRAKTOWAŁ RACZEJ JAKO PRZYJACIELA. Pomyślałem sobie: jak to? te wszystkie zawroty głowy, szarpnięcia serca, duszności itd. mam traktować jako coś przyjaznego. Postanowiłem powalczyć. odstawiłem benzo. zrobiłem kilka kroków:
1. zacząłem akceptować to, że mam takie zaburzenia. wyszedłem między ludzi (na początku tłumaczyłem sobie, że jeśli coś mi się stanie, to nawet lepiej żebym był miedzy ludźmi - oczywiście nic takiego nie miało miejsca, mimo ciągłej wizji swojej śmierci nawet nigdy nie zemdlałem).
2. gdy przychodzi atak, skupiam się tylko na głębokim oddechu; nie ,,odganiam go'' ani niecierpliwię się, że coś jeszcze mnie kłuje albo mnie boli; myślę sobie: no tak, mam atak lęku, ale on przejdzie tak samo jak poprzednie 150 ataków (wiecie co, częstość tych napadów i ich natężenie znacznie się zmniejszyły w bardzo krótkim okresie czasu)
3. biorę Magnez i Betaloc 25mg (porozmawiajcie ze swoim lekarzem na temat leków które nie uzależniają; Betaloc niemalże zniwelował u mnie sensacje sercowe, a nie uzależnił mnie, czasem zapominam go brać, a przy tej dawce to raczej placebo)
4. zgłębiłem swoją wiedzę na temat nerwicy (wspaniała książka Karen Horney ,,Nerwica i rozwój człowieka'')
5. zacząłem lęki traktować jako BŁOGOSŁAWIEŃSTWO (tak, dobrze czytacie): tak, to dzięki nim dowiedziałem się, że mój stosunek do otoczenia i do siebie samego jest niezdrowy; bo właśnie z takich problemów owe zaburzenia wyrastają; tak więc gdyby nie one, to nadal trwałbym w swoim niezdrowym, nerwicowym podejściu do życia.
6. śmieję się, wygłupiam, słucham innych, po prostu żyję; dzięki lękom, które pojawiły się nagle i przewróciły moje życie do góry nogami, pękła jakaś gruba skorupa, w której byłem uwięziony; zaczynam żyć, płakać, śmiać się (wszystko jest prawdziwsze) i choć wiem, że będzie bardzo, bardzo trudno, to coraz mniej się boję.
Pozdrawiam! Gdyby ktoś miał jakieś pytania to oto proszę to mój nr GG: 2610974
[Dodane po edycji:]
Ja również pragnę dołączyć się do tego optymistycznego tonu. Gdy u mnie pojawiały się pierwsze ataki lęku (zdiagnozowano, że serce i wgl. wszystko mam zdrowe), myślałem że tak już będzie zawsze; wpadłem w agorafobię, a później w depresję, trwało to wszystko dobre 3-4 miesiące; lekarz zapisał mi Zomiren (lek z grupy benzodiazepin), który jeszcze bardziej mnie zmulił. Totalna beznadzieja. Z domu wychodziłem tylko w razie największej konieczności. udałem się do psychologa, byłem na 3-4 spotkaniach, ale padło na nich jedno zdanie, które mnie uderzyło; mianowicie pani psycholog zasugerowała mi, żebym LĘK TRAKTOWAŁ RACZEJ JAKO PRZYJACIELA. Pomyślałem sobie: jak to? te wszystkie zawroty głowy, szarpnięcia serca, duszności itd. mam traktować jako coś przyjaznego. Postanowiłem powalczyć. odstawiłem benzo. zrobiłem kilka kroków:
1. zacząłem akceptować to, że mam takie zaburzenia. wyszedłem między ludzi (na początku tłumaczyłem sobie, że jeśli coś mi się stanie, to nawet lepiej żebym był miedzy ludźmi - oczywiście nic takiego nie miało miejsca, mimo ciągłej wizji swojej śmierci nawet nigdy nie zemdlałem).
2. gdy przychodzi atak, skupiam się tylko na głębokim oddechu; nie ,,odganiam go'' ani niecierpliwię się, że coś jeszcze mnie kłuje albo mnie boli; myślę sobie: no tak, mam atak lęku, ale on przejdzie tak samo jak poprzednie 150 ataków (wiecie co, częstość tych napadów i ich natężenie znacznie się zmniejszyły w bardzo krótkim okresie czasu)
3. biorę Magnez i Betaloc 25mg (porozmawiajcie ze swoim lekarzem na temat leków które nie uzależniają; Betaloc niemalże zniwelował u mnie sensacje sercowe, a nie uzależnił mnie, czasem zapominam go brać, a przy tej dawce to raczej placebo)
4. zgłębiłem swoją wiedzę na temat nerwicy (wspaniała książka Karen Horney ,,Nerwica i rozwój człowieka'')
5. zacząłem lęki traktować jako BŁOGOSŁAWIEŃSTWO (tak, dobrze czytacie): tak, to dzięki nim dowiedziałem się, że mój stosunek do otoczenia i do siebie samego jest niezdrowy; bo właśnie z takich problemów owe zaburzenia wyrastają; tak więc gdyby nie one, to nadal trwałbym w swoim niezdrowym, nerwicowym podejściu do życia.
6. śmieję się, wygłupiam, słucham innych, po prostu żyję; dzięki lękom, które pojawiły się nagle i przewróciły moje życie do góry nogami, pękła jakaś gruba skorupa, w której byłem uwięziony; zaczynam żyć, płakać, śmiać się (wszystko jest prawdziwsze) i choć wiem, że będzie bardzo, bardzo trudno, to coraz mniej się boję.
Pozdrawiam! Gdyby ktoś miał jakieś pytania to oto proszę to mój nr GG: 2610974