Skocz do zawartości
Nerwica.com

Middle_Of_Night

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Middle_Of_Night

  1. Magdo, do całkowitego zdrowia psychicznego, to ja jeszcze nie powróciłem. Nadal zauważam u siebie pewne mechanizmy nerwicowe, a zapewne są jeszcze procesy, których wogóle nie jestem świadom! Ataki lęku zniknęły u mnie niemal całkowicie, ale jest to tylko objaw nerwicy, a nie jej jądro. Pytasz jak rozpoznać, że zmiany w procesie autoterapeutycznym (tak to nazywam) idą w dobrym kierunku. ciężkie pytanie, bo to kwestia indywidualna. myślę, że sama świadomość pewnych nerwicowych pułapek to już duży postęp, ale rzecz jasna sama świadomość nie zmienia rzeczywistości. potrzeba konsekwentnej pracy. dajmy na to, (mówię czysto hipotetycznie), że Twoja nerwica nałożyła na Ciebie wszelkie tabu na okazywanie uczuć, ten odruch jest u Ciebie niemal całkowicie stłamszony; jeśli rozpoznasz u siebie ten proces, uświadomisz sobie jego korzenie to już dużo, ale to nie wystarczy. Konsekwentnie powinnaś ,,uwalniać'' emocje, które kryją się pod twardą skorupą nerwicowego nakazu: ,,nie powinnaś okazywać swoich uczuć, bo tak robią tylko słabi ludzie''. Czy to koniec??? niestety nie, w zależności od powagi zaburzeń, może Cię napotkać wewnętrzny opór, lub zaczniesz siebie potępiać za każdą ,,niekonsekwencję'' w realizacji powyższego planu. Nerwica wszak jest systemem błędnych kół. Może właśnie wtedy potrzebna będzie pomoc psychoanalityka? Oczywiście to tylko teoretyczne rozważanie, mogące mieć niewiele wspólnego z Twoim problemem, ale w stopniu dość jasnym obrazuje, jak trudna jest droga do wyzdrowienia. Każdy nasz świadomy wysiłek w kierunku wyzdrowienia będzie napotykał wewnętrzne opory. Mechanizmy, które nami kierują nie powstały z dnia na dzień, co więcej, gdy jeden osłabnie i wydaje się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, to może się zdarzyć, że zastępuje go inny, to taka wewnętrzna wymiana: mój brak pewności siebie nie ma rzeczywistych podstaw - postanawiam zatem jak najczęściej okazywać swą pewność siebie - czy nie jestem osobą zbyt zadufaną w sobie, by mieć o sobie tak dobre mniemanie? - muszę jednak być nieco bardziej uległy, żeby nie zrazić do siebie otoczenia - znowu zawiodłem, nie okazałem się dość pewny siebie. Droga do wolności to moim zdaniem zauważenie u siebie tych błędnych kół, i takie zdecydowane osłabianie ich ogniw aż do całkowitego ich zerwania. Nic jednak nie uda się bez naszej świadomej woli powrotu do swojego PRAWDZIWEGO JA. Pozdrawiam Ps. tak jak Remigiusz napisał w swoim poście (pierwszym w tym temacie): ,, (...) bo nigdy w zyciu tak byś sie nie poznał gdyby nie fobia! to ona powoduje, że musisz zagłębić się w siebie i poznać i rozszyfrować swoje zagadki w podświadomosci.''
  2. Magdo, to nieprawda, że wszystko mnie cieszy. Myślę, że postęp terapeutyczny jest wtedy, gdy emocje, które z nas ,,wychodzą'' (pozytywne czy negatywne) są przejawem naszych AUTENTYCZNYCH uczuć, a nie nerwicowych nakazów. To co łączy wszystkich neurotyków to sztywność reakcji, brak spontanicznych odruchów. Uświadomienie sobie tego to dopiero początek, potem długa droga pracy nad sobą, ale nie jest to droga stricte do celu, ale pewna wędrówka w głąb siebie, gdzie powoli krok po kroku powinno odkrywać się siebie PRAWDZIWEGO, bo nerwica trwa tak długo, jak długo jesteśmy wyobcowani od swojego prawdziwego ja.
  3. Ja również pragnę dołączyć się do tego optymistycznego tonu. Gdy u mnie pojawiały się pierwsze ataki lęku (zdiagnozowano, że serce i wgl. wszystko mam zdrowe), myślałem że tak już będzie zawsze; wpadłem w agorafobię, a później w depresję, trwało to wszystko dobre 3-4 miesiące; lekarz zapisał mi Zomiren (lek z grupy benzodiazepin), który jeszcze bardziej mnie zmulił. Totalna beznadzieja. Z domu wychodziłem tylko w razie największej konieczności. udałem się do psychologa, byłem na 3-4 spotkaniach, ale padło na nich jedno zdanie, które mnie uderzyło; mianowicie pani psycholog zasugerowała mi, żebym LĘK TRAKTOWAŁ RACZEJ JAKO PRZYJACIELA. Pomyślałem sobie: jak to? te wszystkie zawroty głowy, szarpnięcia serca, duszności itd. mam traktować jako coś przyjaznego. Postanowiłem powalczyć. odstawiłem benzo. zrobiłem kilka kroków: 1. zacząłem akceptować to, że mam takie zaburzenia. wyszedłem między ludzi (na początku tłumaczyłem sobie, że jeśli coś mi się stanie, to nawet lepiej żebym był miedzy ludźmi - oczywiście nic takiego nie miało miejsca, mimo ciągłej wizji swojej śmierci nawet nigdy nie zemdlałem). 2. gdy przychodzi atak, skupiam się tylko na głębokim oddechu; nie ,,odganiam go'' ani niecierpliwię się, że coś jeszcze mnie kłuje albo mnie boli; myślę sobie: no tak, mam atak lęku, ale on przejdzie tak samo jak poprzednie 150 ataków (wiecie co, częstość tych napadów i ich natężenie znacznie się zmniejszyły w bardzo krótkim okresie czasu) 3. biorę Magnez i Betaloc 25mg (porozmawiajcie ze swoim lekarzem na temat leków które nie uzależniają; Betaloc niemalże zniwelował u mnie sensacje sercowe, a nie uzależnił mnie, czasem zapominam go brać, a przy tej dawce to raczej placebo) 4. zgłębiłem swoją wiedzę na temat nerwicy (wspaniała książka Karen Horney ,,Nerwica i rozwój człowieka'') 5. zacząłem lęki traktować jako BŁOGOSŁAWIEŃSTWO (tak, dobrze czytacie): tak, to dzięki nim dowiedziałem się, że mój stosunek do otoczenia i do siebie samego jest niezdrowy; bo właśnie z takich problemów owe zaburzenia wyrastają; tak więc gdyby nie one, to nadal trwałbym w swoim niezdrowym, nerwicowym podejściu do życia. 6. śmieję się, wygłupiam, słucham innych, po prostu żyję; dzięki lękom, które pojawiły się nagle i przewróciły moje życie do góry nogami, pękła jakaś gruba skorupa, w której byłem uwięziony; zaczynam żyć, płakać, śmiać się (wszystko jest prawdziwsze) i choć wiem, że będzie bardzo, bardzo trudno, to coraz mniej się boję. Pozdrawiam! Gdyby ktoś miał jakieś pytania to oto proszę to mój nr GG: 2610974 [Dodane po edycji:] Ja również pragnę dołączyć się do tego optymistycznego tonu. Gdy u mnie pojawiały się pierwsze ataki lęku (zdiagnozowano, że serce i wgl. wszystko mam zdrowe), myślałem że tak już będzie zawsze; wpadłem w agorafobię, a później w depresję, trwało to wszystko dobre 3-4 miesiące; lekarz zapisał mi Zomiren (lek z grupy benzodiazepin), który jeszcze bardziej mnie zmulił. Totalna beznadzieja. Z domu wychodziłem tylko w razie największej konieczności. udałem się do psychologa, byłem na 3-4 spotkaniach, ale padło na nich jedno zdanie, które mnie uderzyło; mianowicie pani psycholog zasugerowała mi, żebym LĘK TRAKTOWAŁ RACZEJ JAKO PRZYJACIELA. Pomyślałem sobie: jak to? te wszystkie zawroty głowy, szarpnięcia serca, duszności itd. mam traktować jako coś przyjaznego. Postanowiłem powalczyć. odstawiłem benzo. zrobiłem kilka kroków: 1. zacząłem akceptować to, że mam takie zaburzenia. wyszedłem między ludzi (na początku tłumaczyłem sobie, że jeśli coś mi się stanie, to nawet lepiej żebym był miedzy ludźmi - oczywiście nic takiego nie miało miejsca, mimo ciągłej wizji swojej śmierci nawet nigdy nie zemdlałem). 2. gdy przychodzi atak, skupiam się tylko na głębokim oddechu; nie ,,odganiam go'' ani niecierpliwię się, że coś jeszcze mnie kłuje albo mnie boli; myślę sobie: no tak, mam atak lęku, ale on przejdzie tak samo jak poprzednie 150 ataków (wiecie co, częstość tych napadów i ich natężenie znacznie się zmniejszyły w bardzo krótkim okresie czasu) 3. biorę Magnez i Betaloc 25mg (porozmawiajcie ze swoim lekarzem na temat leków które nie uzależniają; Betaloc niemalże zniwelował u mnie sensacje sercowe, a nie uzależnił mnie, czasem zapominam go brać, a przy tej dawce to raczej placebo) 4. zgłębiłem swoją wiedzę na temat nerwicy (wspaniała książka Karen Horney ,,Nerwica i rozwój człowieka'') 5. zacząłem lęki traktować jako BŁOGOSŁAWIEŃSTWO (tak, dobrze czytacie): tak, to dzięki nim dowiedziałem się, że mój stosunek do otoczenia i do siebie samego jest niezdrowy; bo właśnie z takich problemów owe zaburzenia wyrastają; tak więc gdyby nie one, to nadal trwałbym w swoim niezdrowym, nerwicowym podejściu do życia. 6. śmieję się, wygłupiam, słucham innych, po prostu żyję; dzięki lękom, które pojawiły się nagle i przewróciły moje życie do góry nogami, pękła jakaś gruba skorupa, w której byłem uwięziony; zaczynam żyć, płakać, śmiać się (wszystko jest prawdziwsze) i choć wiem, że będzie bardzo, bardzo trudno, to coraz mniej się boję. Pozdrawiam! Gdyby ktoś miał jakieś pytania to oto proszę to mój nr GG: 2610974
  4. Middle_Of_Night

    Witam!

    Witam! Mam na imię Michał, na zdiagnozowaną nerwicę cierpię od pół roku. Chętnie podzielę się swoimi doświadczeniami i wysłucham doświadczeń innych. Pozdrawiam!
×