
sylwutek
Użytkownik-
Postów
14 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez sylwutek
-
w terapii jestem od półtora roku, ale przez ładnych kilka miesięcy byłam oporną pacjentką - opuszczałam prawie co drugą sesję, chociaż regułą stała się płatność nawet za nieobecności. fascynacja towarzyszyła mi chyba od początku, tyle że nie damsko-męska. było to raczej zauroczenie władzą i intelektem. zakochałam się na maksa jakieś cztery-pięć miesięcy temu (zakładając, że taki popaprany neurotyk, jak ja jest w stanie cokolwiek "prawdziwego" powiedzieć o swoich uczuciach)...
-
ja dopiero po roku zaczęłam się pozbywać potrzeby zachowania wizerunku i mam ten problem nadal. ale rzadko przechodzi w krótszym czasie - bardzo to ściśle związane z osobniczym przypadkiem... dla mnie kwestia "oceny" to jeden z najważniejszych problemów wpływający na moje życie od ponad trzydziestu lat - nie da się go wykosić w kilka miesięcy... a jakiego rodzaju terapię wybrałaś teraz i wcześniej?
-
zrobisz, jak zechcesz - wg znanej maksymy psychoanalitycznej - wszystko, co robimy jest naszą osobistą decyzją. świadomą lub nie. skoro już zdecydowałaś się na zmiany (nie mówisz dlaczego), to po prostu odejdź, albo powiedz mu, co się dzieje i jak to widzisz. zakochanie najlepiej jest przepracować z obiektem, ale można też z innym terapeutą. tak czy siak, bez otwartości nie ma pracy. sama rozmowa pomoże, wesprze, podtrzyma na duchu, ale nie doprowadzi do głębokich zmian, do zdrowia... to, co myśli o tobie analityk nie ma żadnego znaczenia. tak jak to, co myśli o tobie kardiolog lub internista... mogę sobie pisać "doświadczone" zdania a sama przed wyjściem na sesję zakładam najładniejsze stringi pod obcisłe spodnie, maluję się uważnie, wkładam seksowne buty - potem o tym rozmawiamy...
-
jest cała masa ludzi, którzy przeżywają to, co my, tylko wstydzą się do tego przyznać czasem nawet przed sobą. ja też jestem bi z odwrotnym ukierunkowaniem, ale do kobiety na terapię iść nie mogłam, bo jakoś żadna mnie nie przekonała (zatem nie wiem, jak to by u mnie zadziałało). widzisz, ty wiesz, co czujesz i piszesz nam otwarcie, więc czemu nie porozmawiasz o tym z analitykiem? szczerość i ból to cholerna baza, bez zaufania i otwartości lepiej sobie darować. wiele tu zależy od terapeuty - jeśli nie potrafi do ciebie dotrzeć, to sam powinien zrezygnować. poza karalnymi odstępstwami nigdy nie słyszałam o wypadku wzajemności uczuć - kiedy pojawia się coś takiego w psychodynamicznej, to analityk pasuje i oddaje cię komuś innemu. a i to się prawie nie zdarza (to nie holywood:)))
-
chyba powinnam ci podziękować, już, sprowadziłeś mnie do parteru. jestem w terapii od ponad roku a czasem wciąż zapominam, że każda ludzka aktywność ma jakiś cel, w przypadku neurotyka cel najczęściej ukryty... chyba nie wystarczy tu powiedzieć, że czuję się potwornie samotna i poczuciu tej samotności chciałam ulżyć pisząc...
-
oczytanie? doświadczenie czy umiłowanie krytyki?
-
czy ja dobrze rozumiem, didol, opuściłaś terapeutę, za którym wciąż tęsknisz? nie masz innego ukochanego? przykro mi potwornie, bo, z neurotycznego czyli egoistycznego punktu widzenia, nie ma na to leku... tak bardzo mi smutno... ale nie mogę tu zakończyć, choć smutek mam absolutny... mój ukochany wie o mnie wszystko i wiem, że pomoże mi wyjść nawet z zakochania... szukam tylko potwierdzenia, że komuś się udało, bo moja miłość to czyste szaleństwo odbierające mi świat...
-
to trochę nie tak... albo bardzo "na miejscu". jednym z moich najistotniejszych problemów jest podporządkowanie sobie świata za pomocą erotyzmu. ja to wiem i on to wie... w niczym nie umniejsza to mego cierpienia/kochania... pisałam, że to nie reguła. w terapię wnosimy to, co nas nieświadomie kreuje... wybacz, jeśli byłam nieścisła...
-
on jest mnichem i moim popędom nie daje szans. rozważa je, rozpytuje, rozmyśla, docieka, łączy ze snami i przeszłością... koniecznie mi zaraz opowiedz, co zrobiłaś ze swoją miłością? przeszło ci? zakochałaś się w innym/w innej? jak sobie poradziłaś? bo mi z otwartością jest potwornie źle z poczuciem bezsensu ku realizacji... jestem krok od szaleństwa [Dodane po edycji:] on jest mnichem i moim popędom nie daje szans. rozważa je, rozpytuje, rozmyśla, docieka, łączy ze snami i przeszłością... koniecznie mi zaraz opowiedz, co zrobiłaś ze swoją miłością? przeszło ci? zakochałaś się w innym/w innej? jak sobie poradziłaś? bo mi z otwartością jest potwornie źle z poczuciem bezsensu ku realizacji... jestem krok od szaleństwa oczywiście "mnich" to tylko alegoria opisująca jego oddalenie od moich "ziemskich" namiętności. ON jest facetem, analitykiem, filozofem... moim ukochanym...
-
nie bardzo rozumiem... zrezygnowałaś z terapii? bo ja gram i poddaję się jednocześnie. jestem skryta i otwarta. on mnie zmusza do mówienia o miłości i pożądaniu i, jakkolwiek jest mi wstyd, to wstyd mi wstydem a mówię... szczerze. on pyta: o czym pani myśli, kiedy chowa pani oczy pod powiekami? ja mówię: chcę pana pocałować... ja wyję a on analizuje... tego nie jestem jeszcze w stanie znieść...
-
I'll hope I will be... thanks... my topic now is "psychoterapy - problems" SU [Dodane po edycji:] w środku nocy dla mnie dzień nastaje. ciebie omijać powinien. są na to leki. nie bierzesz?
-
nie każdy. to zależy od schematu, którym posługuje się twoje nieświadome JA. moje lubi wykorzystywać miłość i erotyzm. inne może ulec miłości "ojcowskiej", "matczynej" lub atawistycznej wizji bliskości... ale nie musi. to jest terapia. wszystko się może zdarzyć... miłość do terapeuty nie jest normą. jest częstym elementem. jak w życiu... moja prośba jest wielka: powiedzcie, czy ktoś z was sobie z tym poradził i w jaki sposób... ja odłożyłam na bok całe moje życie by myśleć tylko o NIM... horror - groza, za eliotem. the end of the night... za morrisonem
-
gdzieś w pobocznym, ukrytym, wątku znalazłam intrygujący temat: miłość do analityka. to niemal endemiczny etap w psychoterapii. przygotujcie się nań, bo jest cholernie bolesny, szczególnie jeśli jesteście biseksualistami albo hetero czy homo widzącymi w terapeucie drugą połówkę. nikt was tak wcześniej nie słuchał, nikt o was nie walczył w tak delikatny i porywający sposób. to się dzieje, jak święto wiosny strawińskiego i jak wiosna musi zimy doświadczyć. wieczny powrót w terapii bywa częstym. współczuję wam, jak i sobie, absolutnego zauroczenia, które musi umrzeć... kiedyś piszcie o tym. proszę... będę mniej samotna wobec niego i mojej miłości...
-
dla mnie zawsze wieczory, rzadko poranki. "nie, nie żałuję, przeciwnie, bardzo ci dziękuję, kochana"... jestem niesympatyczną, zarozumiałą, apetyczną babką, która od lat wielu "przeleciała przez" wielu psychiatrów i psychoterapeutów. obecnie w terapii psychodynamicznej, obecnie w miłości do terapeuty. absolutnej miłości i poddaniu... czasem będę do was pisać, z racji przygotowania psychologicznego i z racji doświadczenia sporego... krytykujcie, ile wlezie. nie ma nic bardziej oczyszczającego.