Skocz do zawartości
Nerwica.com

elka.lublin

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez elka.lublin

  1. Shadow, dzięki za posta. Uparłam się ponad rok temu na psychiatrę, bo... neurolog stwierdziła, że neurologicznie jest ze mną OK. Rezonans bez zmian, a leków "poprawiających krążenie mózgowe" nawet nie przepisywała, bo to placebo. Pewnie źle się wyraziłam- chodziło mi o to, że "opisy psychologiczne" jakiegoś zjawiska (np. konflkty) nie trafiają do mnie zupełnie, natomiast przełożenie tego na poziom komórek, fizjologii, biochemii- jak najbardziej tak. No cóż, chyba dość już eksperymentów z psychotropami- depakine i asentrę odstawiam na półkę; zostawiam trittico, a do tego żelazo, B12 i tyroksyna na początek. Po niedzieli czeka mnie jeszcze USG tarczycy i wizyta u endokrynologa (nadnercza?). Dzięki za pomoc.
  2. Co Ci chce powiedzieć? Starą prawdę- że nie każdy nadaje się na kierownika zespołu, a skoro zostałam wybrana (nie przez kolesiostwo), to z powodu moich cech osobowości- m.in. silnej osobowości. Ja też czerpałam (i czerpię nadal, choć to jest mniej intensywne) satysfakcję z tego, co robimy, co nam wychodzi. O "jedynym wyjściu tabletkowym" juz pisałam. Nadal nie mam odpowiedzi, czy izolowane objawy, które podawałam od początku, poprawiły się komuś tutaj, na forum, pod wpływem terapii depresji... A jeśli chodzi o testy, to co w tym dziwnego? One były m.in. po tym, kiedy pierwszy terapeuta mi powiedział o tym, że mi się wydaje, że wraz z wiekiem powoli pogarszają się nasze funkcje poznawcze itp. No więc nie wydaje mi się, a dodatkowo dla mnie różnica jest miedzy powolnym pogarszaniem się w słusznym wieku, a bardzo gwałtownym procesem tuż po 30 r.ż. Chciałabym dowiedzieć się o moim krążeniu mózgowym, ale z tego, co wiem, na dziś takich możliwości nie ma w Polsce. A Ty w jaki sposób zapłaciłaś? Ciężko bez konkretów. Jestem z nauk ścisłych, więc przemawiają do mnie argumenty biochemiczno- fizjologiczne z poziomu komórki/ narządu/ układu, a nie wewnętrzne konflikty, których nie da się zmierzyć i opisać dowodowo itp.
  3. 1. Moje problemy wynikają z zaburzonego neuroprzekaźnictwa 2. Moje problemy nie są tylko subiektywne. To problemy były oceniane, a nie neuroprzekaźnictwo bezpośrednio. A były oceniane przez psychologów i neuropsychologów- testy oceniające pamięć, koncentrację uwagi, inteligencję i jeszcze coś tam, ale nie pamiętam. Problemy zaczęły narastać 8 lat temu (pierwsze testy), w ciągu ok. 4 lat doszło do etapu, w którym jestem do dzisiaj (testy ostatnie sprzed 4 lat- znaczne pogorszenie wyników w stosunku do pierwszych).
  4. A gdzie napisałam o tym, że badania dotyczyły oznaczenia neuroprzekaźników? Odczuwam szczęście, strach, rozpacz, ale jest to wszystko bardzo spłycone! Takie na pół gwizdka! To się nie zmienia na lepsze, to trwa od lat! Nie skaczę z radości, szczęścia, nie leję łez przy nieszczęściu- nie mam na to sił! Tak jest normalnie, u mnie tak nie jest. Co do tabletek i tego, że niby mam wiarę, że tylko one pomogą. Otóż w błędzie jesteś. Gdybym tak twierdziła, to dalej posłusznie chodziłabym do lekarza, po kolejne recepty na kolejne leki- cud. A tak nie jest! Przecież się zastanawiam, co dalej, bo wątpię w leki- po ponad rocznych eksperymentach. Stąd mogę podejrzewać, że to nie sprawka poziomu neuroprzekaźników, tylko np. niewrażliwości/ zaniku receptorów. To TEŻ wpływa na "chemię mózgu". I przyczyn może być jeszcze sto tysięcy- np. upośledzenie krążenia mózgowego, które nie jest w stanie odżywić moich szarych komórek, a bez tego nie funkcjonują one prawidłowo. A gdyby tak było, to leki tez guzik dadzą, bo ich poziom w mózgu też nie będzie wystarczający.
  5. Monika, ale co ma silna osobowość do silnej osoby, którą trudno złamać? Mam silną osobowość, tzn., wiem, czego chcę, co mi przeszkadza, nie przyjmę niczego na wiarę, potrafię kierować grupą, stawiać im zadania, rozliczać, oceniać. Od wielu lat jestem kierownikiem zespołu kilkunastu osób, wybrano mnie własnie ze względu na silną osobowość. Co nie znaczy, że nie było chwil załamania, stresu itp. Jestem bardzo wymagająca w stosunku do siebie i innych- terapeuta, który chciałby mnie zaszufladkować jak np. Ty (poczucie winy czy kontrola nad finansami), taki, który lekceważyłby moje problemy (z wiekiem pamięć słabnie itp.) idzie od razu w odstawkę. Ja jestem osobą bardzo konkretną i ciągle pytam "dlaczego?", co terapeutom bardzo przeszkadza. "Kontrola nad finansami"- no widzisz, to przykład jechania szablonem. Chodziło o firmę męża (jego działalność), od której w głównej mierze zależy poziom naszego życia. Jesteśmy małżeństwem 19 lat i przez większość tego czasu razem decydowaliśmy o sprawach finansowych- kredyty, przeznaczenie zysków itp. Nie wnikałam i nie wnikam w to, ile kto w tej firmie zarabia. Tylko widzisz, kiedy zachorowałam (?), zaczęłam bardzo źle znosić stresy- próg się znacznie obniżył, a skutki odczuwam bardziej dotkliwie i są bardziej długotrwałe--> mam jeszcze mniej siły, w związku z czym np. muszę rezygnować ze wspólnego wypadu na weekend. Dlatego mąż chroni mnie przed tym, aby dotarły do mnie niezbyt dobre informacje. Ostatnio byliśmy na 2-tyg. wczasach, które zaplanowaliśmy jeszcze w styczniu (ale wykupione tuż przed wyjazdem). Tylko, że w tzw. międzyczasie pojawiły się problemy z finansami u męża w firmie i normalnie albo zrezygnowalibyśmy z tego wyjazdu, albo zmienili miejsce na znacznie tańsze. Tyle tylko, że mąż wiedział, jak bardzo się cieszylam na ten wyjazd, jak bardzo go potrzebowałam. Owszem, odpoczęłam super, rozumiem intencje męża, ale nie chcę, aby mnie pomijał w takich sprawach. Chcę być żoną jak dawniej, kiedy mieliśmy wspólne sprawy do omówienia i nie było żadnego tabu, bo na tym polega związek dwojga ludzi. To tyle ad "kontroli". Dlaczego bronię się przed sesjami? Po pierwsze- jestem zbyt trudna we współpracy, po drugie- moje problemy wynikają z zakłócenia neuroprzekaźnictwa w mózgu i nie są tylko subiektywne (mam wykonane testy, które to potwierdzają) i żadna sesja nie zmieni chemii w mózgu. Radykalne zmiany- nie jestem w stanie ich zaakceptować, bo jeśli miałabym żyć tak, aby nie odczuwać skutków moich "ułomności", to byłby to tryb zupełnie odpoczynkowy (jak na wczasach), a to by oznaczało koniec pracy zawodowej, którą lubię i z której odczuwam satysfakcję (chociaż coraz bardziej mi na ciąży, bo przez powstające zaległości pogarsza się moje samopoczucie). Na razie nikt w tym wątku nie odpowiedział na pytanie, czy ktoś miał objawy, jak moje i czy one ustąpiły pod wpływem leczenia. Jak więc mniemam, takich osób tu nie ma. A to z kolei oznacza dla mnie, abym przy rozpoznaniu depresji i proponowanym mi ostatnio leczeniu postawiła duży znak zapytania i nim zmienię lekarza/ zestaw leków, spróbowała wziąć trochę żelaza, witaminy B12 i tyroksyny mimo, że moje wyniki mieszczą się (jeszcze) w normie. Taki eksperyment potrwa zdecydowanie krócej, niż ostatni rok na antydepresantach, no i nie ma takich nieprzyjemnych objawów, które wyłączyłyby mnie z życia na kilka- kilkanaście dni. Eh!
  6. Monika, dzięki za posta. Poczucie winy? Bo wiem, że dziecko potrzebuje matki, na której może polegać, na która może liczyć, a ja nie jestem zawsze w stanie wyjść z nim np. do kina czy pójść na jego zawody. Ja tez potrzebuję kontaktu z moim dzieckiem- abyśmy się nie oddalali od siebie zbyt szybko. Co do bycia żoną- uważam, że w związku obydwoje mają byc dla siebie oparciem, a wiem, że np. mąż wiele rzeczy zataja przede mną, abym się nie martwiła, a to sa np. problemy finansowe w jego firmie. Ja po prostu chce być pełnoprawną, zadowoloną i biorącą udział w życiu rodzinnym- matką i żoną. Zapytałam o psychoterapię przewrotnie. Wiem, że akurat na moje dokuczliwe objawy psychoterapia mi nie pomoże. Tzn. pomogłaby mi zaakceptować mój stan wegetacji; musiałabym wtedy odejśc z pracy, zrezygnować z zawodu i zajęcia, które dawało mi satysfakcję. Jestem zbyt silna osobowością, abym mogła odnieść korzyści z psychoterapii...
  7. Nie napisałam nigdzie, że nie jestem zdolna do odczuwania szczęścia. Czy psychoterapia poprawi mi pamięć, koncentrację uwagi i przywróci zdolność twórczej pracy umysłowej?
  8. Agusia, ja nie leżę i nie jojczę- pracuję zawodowo. Od miesiąca mam zwolnienie, bo już nie dawałam rady zupełnie. Mam odpocząć, odstresować się, poczytać książkę itp. Czy mam wymówki? raczej poczucie winy- że nie jestem matką taką, na jaką zasługuje mój syn, że nie jestem taką żoną, w którym miałby oparcie mój mąż. No widzisz- Ty masz motywację do dalszego leczenia, bo u Ciebie są efekty. U mnie nie ma żadnych. Dlatego zaczęłam wątpić w to, że mam depresję.
  9. Agusiuuu, sorryyy, ale czy kogoś, kto ma złamaną nogę zmusisz do spaceru czy włożysz go w gips? A osobie z myslami samobójczymi zaproponujesz, by wyszła na świat i zobaczyła, jak jest pieknie? No sorry, chyba nie wiesz, co to znaczy czuć się zmęczona non stop. To jest tak, jakbyś właśnie przeszła 40 km. Podejmowałam próby wyjścia na rower i nastepnego dnia byłam na zwolnieniu, bo nie dałam rady wstać. Nie mogę podbiec do autobusu, a Ty mi ćwiczenia proponujesz... Co do lekarza to waham się, bo kolejny raz komus mówić o tym, jak się czuję, dodatkowo mówić o leczeniu, które miałam i reakcjach, skoro połowy nie pamiętam. Czy komuś leczenie depresji pomogło na objawy, które mam? Chodzi o funkcje mózgu...
  10. Agusiu, dzięki za posta. Tak własnie- mam wrażenie, że moją bezsenność wyindukowała ciąża, a resztę objawów- trwająca lata bezsenność. Odrealnienie, uścisk w głowie mam tylko po lekach- jak zaczynam brać coś nowego. Ale, ale... gdybym była w stanie jeździć na rowerze czy uprawiać jakiś sport, to nie pisałabym, że mam przewlekłe zmęczenie. To jest takie uczucie, że nie ejsteś w stanie podjąć żadnego wysiłku, a gdybym się zmusiła, to kilka dni po takich ekscesach byłabym zdolna tylko do leżenia w łóżku. Moje dziecko nie jest malutkie- ma skończone 12 lat; od tylu lat cierpię na bezsenność, a od ośmiu dołączyły kolejne objawy. Co radzisz- próbować to, co mam zalecone (depakine i asentrę) czy zmienić lekarza? melisa, melatonina i inne bez recepty- no sorry, ale to wypróbowałam, nim pierwszy raz poszłam do lekarza. Przekwitanie- hormony mam idealne i cykle też.
  11. Witam, trafiłam tu po ponad rocznym leczeniu i kolejnych zmianach leków, które zupełnie nie poprawiły mojego stanu. Zaczęłam wątpić- w diagnozę, w leczenie. Ale po kolei. mam prawie 40 lat, nie jestem jednak jeszcze w okresie przekwitania. Kilkanaście lat temu zaczęły się u mnie okresy bezsenności- była to ciąża. Nie miałam lęków, trudnej sytuacji etc., abym mogła nie spać. No ale miałam trudności, aby zasnąć, często wybudzałam się w nocy, a po jakims czasie nie spałam już od świtu. Opieka nad dzieckiem- bardzo męcząca- dzieciak nie przesypiał nocy w zasadzie przez pierwsze 3 lata, a ja z nim. Do tego praca zawodowa, dom na głowie- i brak pomocy ze strony męża (taka praca). Mimo nieprzespanych nocy, sił miałam zawsze dużo; pojawiło się natomiast nadciśnienie, w stosowane betablokery bezsenność pogłębiały, a wraz z nią- problemy z nadciśnieniem. Osiem lat temu zaczęłam się czuć coraz słabiej, oganiała mnie niemoc, kompletny brak sił fizycznie. Z czasem zaczęły dołączać problemy z pamięcią, koncentracją uwagi, znacznie pogorszyła się moja możliwość "tworzenia"- mam pracę umysłową twórczą (naukowiec). Znacznie przybrałam na wadze. No i do tego nadal problemy ze snem- zazwyczaj bez problemu mogłam zasnąć, natomiast wybudzałam się wielokrotnie w ciągu nocy, no i nad ranem już nie zasypiałam. Zaznaczam, że moje życie było szczęśliwe, pełne planów i możliwości ich realizacji, nie miałam problemów, które mogłyby spędzać mi sen z oczu. Jednak- o dziwo- w tym czasie moje ciśnienie cudownie się uregulowało i już nie potrzebowałam tabletek, aby je obniżyć. W tym czasie odwiedziłam psychiatrę, który próbowal mi dobrać leki na sen- stilnox, imovane (działały, ale brane krótko), potem zmiana na takie, które miały być docelowe- lerivon (dawka minimalna wyłączała mnie z życia na 2 dni), chlorprotixen, tisercin - tak samo. poddałam sie po paru miesiącach takich eksperymentów, gdyż skutki uboczne tych leków były dla mnie o wiele gorsze, niż bezsenność. Niestety, powoli zaczęły się narastać zaległości - w pracy, w domu, wśród znajomych. Nie miałam na nic siły, przestałam pracować twórczo, co zaczęło zagrażać mojej pracy zawodowej. Tak naprawdę to marzyłam tylko o tym, aby położyć się, zasnąć, przespać kilka dni mocnym, twardym snem i... wstać ze starym samopoczuciem któregoś ranka. Ale te marzenia się nie spełniały, a ponieważ przez lata takiej wegetacji już dawno straciłam nadzieję, że to minie, więc ponad rok temu postanowiłam pójść do psychiatry drugi raz- tym razem jednak nie był to wybór przypadkowy, tylko polecany. Wcześniej wraz z moją lekarka rodzinną sprawdziłyśmy podstawowe badania- wszystko w normie, nie ma się czego czepiać. Lekarz stwierdził początkowo, że to nie depresja, ale dał mi mirtazapinę- rezygnacja po miesiącu, bo dopołudniowej senności, ogólnego rozbicia i 3 kg do przodu nie dało się znieść. Cital- ból głowy okropny, brak snu zupełny- rezygnacja po 3 tygodniach. Coaxil- brak jakiejkolwiek poprawy, zero snu- rezygnacja po 8 tygodniach. Vellafax- w sumie brałam 5 miesięcy, stopniowo zwiększając dawkę do docelowej, plus Trittico CR. Jedyna poprawa to sen- 5-6 godz., nieprzerywany, ale i tak budziłam się zmęczona, bez siły, bez życia. Ponieważ w pozostałych objawach nic się nie zmieniło na plus, lekarz stwierdził, że zmieniamy cały zestaw- asentra plus depakine chrono. Ponoć takie nietypowe połączenia leków czasami coś uruchamiają w mózgu z połączeniami i odzyskuje się dawne możliwości, tj. pamięć, koncentracja, mozliwośc pracy twórczej... Po prawie roku leczenia jednak nadzieja na poprawę już gdzieś znikła, pojawił się za to lęk przed powrotem bezsennych nocy. Mimo tego postanowiłam zestaw wypróbować, odstawiając powoli Vellafax... Bezsennośc powróciła pierwszej nocy bez trittico, a do tego doszły nowe objawy- jak przy każdym innym leku, który do tej pory zdążyłam wypróbować- uczucie ściśniętej głowy, jakby odrealnienia, opóźnienia w reakcji, uczucie, że nie jest się sobą. Po 10 dniach koszmaru, głównie przez bezsenność, postanowiłam odstawić zestaw i wrócić do trittico CR... Znowu śpię po 5-6 godz., ale nadal nic nie zmieniło się na plus w pozostałych objawach. Do tego zupełnie straciłam nadzieje na lepsze, gdyż przez rok ani razu nie poczułam się choćby w 50% tego, co było jeszcze 5-6 lat temu. Przestudiowałam ulotki wszystkich leków, które do tej pory miałam zapisane przez psychiatrów i jednego nie mogę zrozumieć- leki miały mi pomóc z przewlekłym zmęczeniem, z zaburzoną koncentracją uwagi, z pustką w głowie, a one wszystkie mają to w działaniach ubocznych... Co więc chce u mnie leczyć lekarz? Nie mam myśli samobójczych, poczucia małej wartości etc. Do niedawna, mimo narastających problemów w pracy, byłam optymistycznie nastawiona do wszystkiego, bo wierzyłam, iż w końcu lekarz dobierze mi leki i wrócę do dawnej "świetności". Po roku o wiarę już trudno, zaczęły się huśtawki nastroju, płaczliwość. Ostatnio z lekarzem rozmawiałam na temat Valdoxanu- chciałam go wypróbować, ale lekarz nie miał z tym lekiem jeszcze do czynienia, więc mi go nie przepisał. Mam wrócić na dłużej do Asentry i depakiny chrono (wg lekarza nie jest to zestaw na dwubiegunówkę, bo jej nie mam). Ale ja już nie mam siły. Ostatnio naszła mnie taka myśl, aby wypróbować dopalacza albo coś innego- zabronionego, aby się przekonać, czy w ogóle jestem w stanie funkcjonować jak dawniej. Ta myśl mnie przeraziła, ale odzwierciedla mój stopień desperacji. Tak się żyć nie da, bo to wegetacja. Moje pytanie do Was- co dalej? Czy powinnam zmienić lekarza? Czy brnąć na depakine i asentrze w nadziei, że kilka kolejnych tygodni stracę na działania niepożądane, ale później będzie już lepiej? Ja w to już nie wierzę, szkoda mi kolejnych tygodni na kolejne doświadczenia, bo do tej pory nic nowego w mój stan zdrowia to nie wniosło. Moje narastające od lat problemy to: - bezsenność (bez trittico) - przewlekłe zmęczenie- kazdy ruch, wyjście na spacer to wysiłek nie lada, wstaję z rana już zmęczona - dziura w głowie, pustka, trudno napisać sensownie kilka zdań (ten post pisze w WORDZIE, po kawałku, od kilku godzin), mimo, że wiem, o czym i co chce napisać, ale trudno sformułowac mysli - wszystko jest wysiłkiem- odpisanie na maila, zrobienie przelewu przez internet, telefon do rodziców, przygotowanie posiłku (o gotowaniu nie ma mowy- od lat kupuje garmażerkę) - zaburzenia pamięci świeżej (nie jestem w stanie uczyć się j. obcych- nie zapamiętuję nowych wyrazów!), zaburzenia koncentracji uwagi (trudno mi sie skupić przez dłuższy czas np. na rozmowie telefonicznej) Czy ktoś miał coś podobnego i czy była to depresja? Czy komuś leczenie depresji pomogło na te objawy? Co mam robić?? HELP!
×