Witam serdecznie wszystkich!
Co prawda sprawa nie dotyczy mnie, a mojej narzeczonej, ale proszę o poradę/diagnozę, czy to nerwica, hipochondria czy może rzeczywista choroba.
Wszystko zaczęło się parę miesięcy temu (stres związany z nową pracą - pierwszą pracą - w koroporacji). Sama praca jest w niewielkim, ale strasznie ambitnym zespole, gdzie wszyscy się wygryzają i nikt nikomu nie chce pomóc - wszelkie niepowodzenia są wyśmiewane w sposób mniej lub bardziej otwarty. Do tego dochodzi walka z klientami - wielu z nich "wyżywa" się na osobie najniżej w hierarchii, bo ją widzi jako pierwszą i tak najłatwiej.
Ale odszedłem od tematu - na początku pojawiły się bóle mięśni i stawów, do tego chudnięcie i brak apetytu.
Narzeczona stwierdziła, że ma zanik mięśni i stawów. Po pewnym czasie zmieniło się to na zanik mięśni lub kurczenie mięśni - co ciekawe cały czas czuła, że "mięśnie jej się ruszają".
Objawy powtarzały się - najgorzej było w niedzielę wieczorem - oraz w trakcie tygodnia - w sobotę gdy przyjeżdżałem (jestem z innego miasta) było zauważalnie lepiej.
Po wizycie u lekarza (rodzinny, neurolog) oraz po badaniach moczu i krwi dostała tydzień zwolnienia, jakieś leki na uspokojenie (coś jakby oxazepam i coś na "e") oraz na zapalenie stawów.
Po paru dniach objawy ustąpiły, dobre samopoczucie wróciło - no i po pewnym czasie znów się zaczęło - tym razem poczucie, że "nerwy są na wierzchu", że zanikają stawy i mięśnie się same ruszają i są stale twarde.
Postawiła sobie diagnozę, że ma stwardnienie rozsiane - wyprowadził ją z tego neurolog i literatura.
Niestety dalej "obmacuje" się po kościach, stawach - stwierdzając, że ma napięte mięśnie (dotykając kości), że robią się jej dziury w ciele (patrząc na dłonie od drugiej strony przy palcach są takie małe dołeczki) - do tego dochodzi jeszcze wiele innych objawów.
W czasie snu co jakiś czas przez jej ciało przebiega dreszcz - jakby przechodził prąd - to jeden z objawów, który zaobserwowałem w rzeczywistości. Dodatkowo widać, że te mięśnie zaczynają jej naprawdę drżeć - ale nie w takim rozmiarze jak opowiada.
Najgorsze jest to, że dopasowała sobie inną chorobę - i nikt nie jest w stanie przekonać jej, że to nie to - tą chorobą jest tzw. "pląsawica Huntingotna".
Mimo iż jest to choroba dziedziczna, ale jej to nie przekonuje. Nakręca się nią - w tym momencie dochodzi stres, że jest chora, umrze - więc poza pracą (przyczyną pierwotną) pojawiła się też przyczyna wtórna.
Była w związku z tym w szpitalu - tam miała się zarejestrować na szczegółowe badania neurologiczne, ale kiedy zobaczyła, kto tam jest stwierdziła, że "tam są ludzie naprawdę chorzy - ona tam nie pasuje".
Dodam jeszcze, że wyniki krwi, moczu i inne ma idealne - stanu zapalnego w organizmie nie ma (OB=1), wszystkie krwinki, płytki krwi etc. w normie. TSH (to coś od tarczycy) w normie, mocz w normie, według neurologa zaburzeń nerwowych nie ma - ale w razie czego posłał ją na badania.
Gdzie iść? - czy do szpitala na badania neurologiczne, czy do psychiatry czy do psychologa - chcę ją zabrać na wakacje, ale nie wiem, czy do końca sierpnia wytrzyma:( Jestem załamany, bo tak naprawdę jedynymi rzeczami, które jej dolegały była alergia (na którą od momentu rozpoczęcia choroby prawie nie narzeka - w okresie tzw. spokoju miała tylko katar alergiczny - a jak tylko zaczyna się spinać to alergia albo znika albo zostaje przytłumiona.
Obiecała, że pójdzie się zarejestrować do szpitala na badania neurologiczne, ale idzie tam z podejściem "tam są konowały, oni i tak mi nie znajdą Huntingtona, którego mam".
Proszę o pomoc i poradę !