Jak uniezależnić się emocjonalnie od człowieka, którego się kocha? Oczywiście, nie całkowicie, ale w taki sposób, bym umiała się cieszyć życiem, kiedy go nie ma w pobliżu?
Znamy się kilka lat. Nie wyszło nam, bo on wyjechał za granicę do pracy, ja musiałam zostać i zdecydowaliśmy, że to bez sensu. On był z kimś innym, ja także dość długo. Zerwałamz moim narzeczonym dla niego. Nie widziałam sensu tego związku, nie czułam się szczęśliwa, spełniona. Teraz jest zdecydowanie lepiej, ale: mamy zobowiązania zawodowe, których nie możemy rzucić z dnia na dzień, więc póki co funkcjonujemy na odległość, widujemy się nieregularnie. Czasem raz na dwa tygodnie, czasem raz na miesiąc. Wtedy nie mam mu nic do zarzucenia, prócz tego, że ja bym mogła tulić się cały czas, rozmawiać. On ma inny charakter, jest takim milczkiem. Uczę go bliskości, bo on sam mówi, że po doświadczeniach z innymi kobietami czasami nie wie, jak się zachować, co zrobić, żebym czuła się kochana. Ale wiem, że mnie kocha :) Dlatego jak mi źle, jeśli coś mnie drażni, czy boli w jego zachowaniu, to mu mówię wprost, bez pretensji - komunikuję po prostu, jak się czuję, keidy robi to, czy tamto (lub tego nie robi).
Zazwyczaj kontaktujemy się telefonicznie (nie codziennie, ale często - tak, to sms-y i maile i "sygnałki"), potrafimy gadać godzinami, z tym, że to ja głównie nawijam, bo on jest zmęczony do tego stopnia, że czasem przysypia. Pytam wtedy, po co w ogóle dzwoni, skoro wie, że ja się czuję podczas takiej "rozmowy" olana. On na to, że ma potrzebę słyszenia mnie, słuchania, co u mnie itp. A z drugiej strony nie potrafi rozplanować czasu tak, żeby miał energię normalnie ze mną porozmawiać. Po pracy spotyka się ze znajomymi, wykańcza i dopiero mnie zostawia sobie "na deser". Boli mnie to trochę, bo ja potrafię tak zaplanować kilka wieczorów, żeby móc mu poświęcić czas całkowicie. Zazwyczaj wtedy czekam :-] długo. A potem on dzwoni późno i sytuacja się powtarza. Kiedy mam cięższy okres, potrzebuję rozmowy z nim, komunikuję mu to, to też często się nie wyrabia, bo np. zasiedział się na imprezie, czy komuś coś tam jeszcze musiał załatwić. Kiedy mówię mu o tym wprost, to mowi, że przykro mu, że to tak wychodzi, bo on naprawdę ciągle o mnie myśli, tęskni i świadomość, że jestem, dodaje mu sił, uśmiechu i że nie wie, czemu tak głupio to wychodzi, czemu on robi to, co robi. Często też wcale nic nie mówi, kiedy go o to pytam. milczy i czuję się wtedy, jakbym robiła mu na złość, albo przykrość, albo jakbym ochrzaniała chłopca, który zrobił źle, ale nie chciał.
Mam do niego żal, że stawia mnie dość nisko w hierachii swoich codziennych zajęć, obowiązków, przyjemności - jak to tam określić. Zawsze był zabiegany i roztargniony, nie tworzył związku z kimś, kto autentycznie się nim interesował, dbal o niego, martwił, pytał. Nie chcę, by czuł się osaczony - on o tym wie. Ale nie chcę być na szarym końcu. Nie chcą nosić do niego urazy, a ona rodzi się sama i mnie drąży. Nic mnie tak do konca nie cieszy, kiedy taka nieprzyjemna akcja wisi nad nami, bo znów zrobił to, czy tamto, znów nawalił, znów czekałam, znów obiecał, a go nie było. Wiem, że mu przykro, że mu głupio wtedy, przeprasza, wie, że musi nad sobą pracować. Jesteśmy razem dosć krótko, więc się ciągle siebie uczymy - biorę to pod uwagę.
Nie wiem, z której strony to ugryźć. Czy ja źle postępuję z tym człowiekiem? Dodam, że zależy mi na nim strasznie. Kocham go i staram się szanować jego wolność, prywatność, cieszę się, że ma przyjaciół, że ludzie go lubią. Ale nie chcę być tak traktowana i nie wiem, jak to rozwiązać. Jak z nim rozmawiać.
Dziękuję z góry za każdą radę :)