Skocz do zawartości
Nerwica.com

offieczka

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez offieczka

  1. Jak uniezależnić się emocjonalnie od człowieka, którego się kocha? Oczywiście, nie całkowicie, ale w taki sposób, bym umiała się cieszyć życiem, kiedy go nie ma w pobliżu? Znamy się kilka lat. Nie wyszło nam, bo on wyjechał za granicę do pracy, ja musiałam zostać i zdecydowaliśmy, że to bez sensu. On był z kimś innym, ja także dość długo. Zerwałamz moim narzeczonym dla niego. Nie widziałam sensu tego związku, nie czułam się szczęśliwa, spełniona. Teraz jest zdecydowanie lepiej, ale: mamy zobowiązania zawodowe, których nie możemy rzucić z dnia na dzień, więc póki co funkcjonujemy na odległość, widujemy się nieregularnie. Czasem raz na dwa tygodnie, czasem raz na miesiąc. Wtedy nie mam mu nic do zarzucenia, prócz tego, że ja bym mogła tulić się cały czas, rozmawiać. On ma inny charakter, jest takim milczkiem. Uczę go bliskości, bo on sam mówi, że po doświadczeniach z innymi kobietami czasami nie wie, jak się zachować, co zrobić, żebym czuła się kochana. Ale wiem, że mnie kocha :) Dlatego jak mi źle, jeśli coś mnie drażni, czy boli w jego zachowaniu, to mu mówię wprost, bez pretensji - komunikuję po prostu, jak się czuję, keidy robi to, czy tamto (lub tego nie robi). Zazwyczaj kontaktujemy się telefonicznie (nie codziennie, ale często - tak, to sms-y i maile i "sygnałki"), potrafimy gadać godzinami, z tym, że to ja głównie nawijam, bo on jest zmęczony do tego stopnia, że czasem przysypia. Pytam wtedy, po co w ogóle dzwoni, skoro wie, że ja się czuję podczas takiej "rozmowy" olana. On na to, że ma potrzebę słyszenia mnie, słuchania, co u mnie itp. A z drugiej strony nie potrafi rozplanować czasu tak, żeby miał energię normalnie ze mną porozmawiać. Po pracy spotyka się ze znajomymi, wykańcza i dopiero mnie zostawia sobie "na deser". Boli mnie to trochę, bo ja potrafię tak zaplanować kilka wieczorów, żeby móc mu poświęcić czas całkowicie. Zazwyczaj wtedy czekam :-] długo. A potem on dzwoni późno i sytuacja się powtarza. Kiedy mam cięższy okres, potrzebuję rozmowy z nim, komunikuję mu to, to też często się nie wyrabia, bo np. zasiedział się na imprezie, czy komuś coś tam jeszcze musiał załatwić. Kiedy mówię mu o tym wprost, to mowi, że przykro mu, że to tak wychodzi, bo on naprawdę ciągle o mnie myśli, tęskni i świadomość, że jestem, dodaje mu sił, uśmiechu i że nie wie, czemu tak głupio to wychodzi, czemu on robi to, co robi. Często też wcale nic nie mówi, kiedy go o to pytam. milczy i czuję się wtedy, jakbym robiła mu na złość, albo przykrość, albo jakbym ochrzaniała chłopca, który zrobił źle, ale nie chciał. Mam do niego żal, że stawia mnie dość nisko w hierachii swoich codziennych zajęć, obowiązków, przyjemności - jak to tam określić. Zawsze był zabiegany i roztargniony, nie tworzył związku z kimś, kto autentycznie się nim interesował, dbal o niego, martwił, pytał. Nie chcę, by czuł się osaczony - on o tym wie. Ale nie chcę być na szarym końcu. Nie chcą nosić do niego urazy, a ona rodzi się sama i mnie drąży. Nic mnie tak do konca nie cieszy, kiedy taka nieprzyjemna akcja wisi nad nami, bo znów zrobił to, czy tamto, znów nawalił, znów czekałam, znów obiecał, a go nie było. Wiem, że mu przykro, że mu głupio wtedy, przeprasza, wie, że musi nad sobą pracować. Jesteśmy razem dosć krótko, więc się ciągle siebie uczymy - biorę to pod uwagę. Nie wiem, z której strony to ugryźć. Czy ja źle postępuję z tym człowiekiem? Dodam, że zależy mi na nim strasznie. Kocham go i staram się szanować jego wolność, prywatność, cieszę się, że ma przyjaciół, że ludzie go lubią. Ale nie chcę być tak traktowana i nie wiem, jak to rozwiązać. Jak z nim rozmawiać. Dziękuję z góry za każdą radę :)
  2. Kochani - bardzo dziękuję za odpowiedzi. Wydarzenia poszły do przodu: zerwaliśmy. Po pierwszym szoku, smutku, łzach, etraz po kilku dniach czujemy następująco: ja poczułam ulgę, zupełnie, jakby mi ktoś zdjął ciężar. On - powiedział, że nie czuje rozpaczy, że czuje, że zrobiliśmy dobrze, choć w zyciu by tego nie powiedział, gdyby nie doświadczył. Nie mam zamiaru rzucać się w ramiona innego faceta. Teraz widzę wyraźnie, że nie dlatego zakończyłam tamten związek. Co do mojego byłego... ten człowiek kocha mnie nieprzerwanie od 6 lat. Mówili mi o tym ludzie, którzy z nim żyją, mieszkają. Wtedy nam nie wyszło, bo stchórzyłam. Kazałam mu wyjechać, powiedziałam, że nie kocham i dlatego wyjechał. A ja nie miałam odwagi się przyznać, że czuję, że to ten człowiek. Nawet przed sobą. Trudno mi było przyznać się.. do jakiejś osobistej potrażki, złej decyzji, do tego, że zawiodłam. Teraz daję czas: jemu, sobie, wszystkim wokół. Niech się dzieje, co się ma dziać. Chce mi się żyć, mam zastrzyk energii i zaczynam nadrabiać zaległości na płaszczyźnie "JA". :):)
  3. Starałam się analizować, myśleć logicznie i w miarę racjonalnie o tym, co się we mnie dzieje. Uczucia zagłuszają wszystko: tęsknię, chce mi się wyć, czuję, że się duszę tu i teraz, mam zmiany nastroju, dmiametralne i nic mnie nie cieszy. Reaguję... dziwnie, gdy mój partner chce mnie przytulić, pocałować, chwycić za rękę. Takim... wewnętrznym chłodem. Kiedyś sprawiało mi to ogromną przyjemność... dlatego czuję się taka zagubiona. Nie umiem zupełnie myśleć, nabrać dystansu. W obecnej sytuacji nie mam na to szansy, dlatego tutaj napisałam. Szczerze liczę na Waszą pomoc, nakierowanie i bardzo dziękuję za odpowiedzi.
  4. Witam Was serdecznie. Nie chciałam tego tematu umieszczać w wątku "toksyczne związki", więc zakładam nowy. Mój problem wygląda następująco: Ponad 6 lat temu poznałam chłopaka. Zakochaliśmy się w sobie straszliwie, ale musiał wyjechać za granicę do pracy. Ja się bałam, byłam nastolatką, więc związek się rozpadł szybko, ale pozostaliśmy w kontakcie (maile, telefony, gg...). Mogę śmiało powiedzieć, że jest to mój najlepszy przyjaciel, jedna z najbliższych osób na ziemi. Żyliśmy dalej. On poznał kobietą - już się rozstali, ja 4 lata temu poznałam mężczyznę, z któym dość szybko weszłam w poważny związek pt. wspólne mieszkanie, życie, jego rodzina na głowie, wspólne sprzęty itp. Kochaliśmy się mocno. Jest to niezwykle ciepły, rodzinny, dobry, empatyczny człowiek. Zauważyłam już jakiś czas temu, że ja nie jestem szczęśliwa w tym związku. Szanuję go, przyzwyczaiłam się, daje mi poczucie bezpieczeństwa i kocha i akcpetuje całkowicie. A ja nie umiem tak samo. Zaczynam się męczyć. Punktem zapalnym decyzji o rozstaniu było ponowne spotkanie z tamtym mężczyzną. Okazało się, że nadal się kochamy. Nie motyle w brzuchu, nie szalejące hormony, ale ogromna chęć bycia razem, wspólnego życia, dzielenia wszystkiego, a teraz ogromna tęsknota. Powiedziałam o wszystkim mojemu aktualnemu mężczyźnie, ale on nie chce się rozstawać. Prosi o czas, byśmy powalczyli. Zgodziłam się, ale nie umiem... ciągle mi się chce płakać, czuję się rozbita, tęsknię za tamtym i.. boję się. nie chce mi się rano wstawać z łóżka, nie mogę jeść. Boję się powiedzieć mu, że chcę odejść, bo nie mogę patrzeć na smutek i łzy, na to, jak bardzo się stara. jest też uzależniony ode mnie w sensie innym - mieszkamy u moich rodziców, zatrudnia go moja rodzina, a miejsce pracy ma zaraz koło domu. Pracujemy razem. Czuję się , jak gdyby mnie ktoś zamknął w pudełku i nie chciał wypuścić. Nie mam o tym z kim porozmawiać. Obawiam się, że moja rodzina mnie potępi za decyzję o rozstaniu. Boję się, płaczę, męczę, mam wyrzuty sumienia. Żal mi tego, co było między nami, ale kołacze mi się po głowie świadomość, że nie będzie lepiej. Nie wyobrażam sobie stworzenia rodziny z tym człowiekiem, dzieci, życia po grób. Ale z drugiej strony czuję się winna.. bo on jest dobry dla mnie, kocha mnie. Jak mam go zostawić? Co powiedzieć? Czy w ogóle powinnam się decydować na taki krok? jak poradzić sobie z wyrzutami sumienia, że zostawiam takiego człowieka i komplikuję mu życie?
×