no tak masz racje...
nie wiem od czego mam zaczac...u mnie wszystko zaczelo sie 3,5 roku temu gdy zginal moj tato....
mam piatke rodzenstwa i ciezko bylo moim rodzica zadbac o taka rodzine.tato wyjechal za granice by zarobic troche pieniazkow.niestety.nie wrocil...porazil Go prad,lezal trzy tyg w spiaczce...
zawsze bylam pilna uczennica ale od tamtej pory jakos przestalo chciec mi sie uczyc...
po roku zwiazalam sie z chlopakiem no i.... ciaza.Mialam wtedy troche ponad 18 lat...zdalam mature i wyprowadzilam sie 430 km pod rozinnego domu....
tutaj [przezylam koszmar.wielka odpowiedzialnosc za dziecko,wiele obowiazkow w domu...bycie zona,mama i kura domowa poprostu mnie porzeroslo...
w pazdzierniku zeszlego roku poszlam do pracy.obowiazki w domu.przy dziecku i praca poprostu daly mi w kosc.jeszcze facet ktory nic nie rozumial...a ja sie na prawde staram...
w styczniu tego roku stalo sie cos czegos balaam sie od ostatnich trzech lat...moja nieuleczalnei chora przyjaciolka zmarla...odeszla...zostawila mnie...
byla jedyna osoba ktora mnie rozumiala,potrafila z emna sie smiac,rozmawiac...
caly ten przebieg zdazen sprawil ze dzis nie wiem kim jestem i czego oczekuje od zycia...oszukuje sama siebie ze jestem szczesliwa a tak nie jest...mam okropnie niska samoocene,co jest powodem naszych klotni malzenskich bo jestem chorobliwie zazdrosna...
nie widze sensu swojego zycia,czuje sie nie potrzebna,niekochana.Na nic nie mam sily,czuje ze przez moje cialo przebrnal jakis huragan i wymiutl ze mnie wszystko co sprawialo ze sie smialam i ze mialam wiele checi do zycia...
moze komus z Was uda sie mnie zrozumiec i a w jakis sposob pomoc...