Skocz do zawartości
Nerwica.com

hopelessness

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez hopelessness

  1. Och.. Nie pamiętam nic szczególnego poza tym, że dużo czasu spędzałam sama. Tylko jakie to teraz ma znaczenie? Zastanawiam się co robić...
  2. Dziękuję za odpowiedzi:). Fajnie, że istnieją psychiatrzy, którzy zawsze wiedzą co zaproponować i dadzą jakąś nadzieję:). Z powyższych leków brałam effectin. Bez jakichś szczególnych rezultatów. Bywa, że w życiu czuję się lepiej, ale nie potrafię się niczym naprawdę zainteresować. Ożywia mnie obecność drugiego człowieka, ale umiem tylko raczej przyjmować niż dawać. Czuję w sobie pustkę. Zmuszam się często do jakiejś aktywności, ale nie potrafię się naprawdę w nic zaangażować... Lubię działać w grupie, bo o ile we mnie samej w sobie nie ma entuzjazmu, o tyle mogę się zarazić nim od innych. Jestem w stanie robić coś konkretnego właściwie tylko wtedy, gdy widzę, że komuś (ale nie mnie) na tym zależy! Lubię ludzi dostępnych emocjonalnie. Potrafię pomóc komuś tylko w "konkretnych" problemach. Nie radzę sobie w kontakcie z osobami z problemami emocjonalnymi. Rozumiem ludzi, którzy mają problemy pod tym względem, ale wolę trzymać się od nich z daleka, bo z naszych relacji nie wynika nic dobrego. Czuje się przez większość czasu jak małe, zagubione dziecko:(. Zdecydowałabym się chętnie na jakieś konkretniejsze działania (odział dzienny w Krakowie chociażby), ale to mi bardzo "rozwali" życie. A może tego aż tak nie potrzebuję?. Czasem myślę sobie, że szkoda, że nie funkcjonuję gorzej w życiu, bo wtedy wiedziałabym chociaż co ze sobą zrobić. Dlaczego terapia ma boleć? Ja wiem, co mnie drażni i powoduję moje lęki... Nie wiem co mnie smuci... Może ten jeden wielki "brak" w mojej osobowości... Chyba tak. Ciągle mam wrażenie, że pomogłoby mi, gdybym fizycznie przekształciła się w małe dziecko i ktoś by mnie adoptował. Taka sytuacja nie jest potrzebna mi na zawsze. Tylko na parę lat. Odrobiłabym zaległości i byłabym gotowa na dorosłe życie. Ale to niemożliwe. Większość terapeutów mówi: "weź odpowiedzialność", "kreuj swoje życie". Wszystko fajnie tylko, że swojego rozwoju emocjonalnego jakoś już nie potrafię tak sobie "wykreować"!!! Staram się iść do przodu, ale jestem tak bardzo zagubiona. Osiągam czasem jakieś postawione przez siebie cele, tylko co mi z tego? Wiadomo, że jeśli nie wiesz dokąd idziesz to... wszystko jedno, którą drogę wybierzesz i jak szybko pójdziesz:(.
  3. Smutek. Towarzyszy mi odkąd pamiętam. Nie wiem dlaczego, nie umiem się cieszyć życiem. Głównie ze względu na zmęczenie i lęk przed jeszcze bardziej koszmarnym zmęczeniem. Nic mnie tak naprawdę nie interesuje. Nie bardzo mam co ze sobą zrobić. Owszem - ja mogę przeczytać książkę, posłuchać muzyki, pójść do kina - czasem się zmuszam, czasem wmawiam sobie, że będzie fajnie. Nie jest. Bo mi tak naprawdę na tym nie zależy. Wcale mi nie zależy. Często zależy mi tylko na tym, żeby już wrócić do domu, schować się pod kołdrą i popłakać. Czasem nie mogę płakać i wtedy jest gorzej:(. Kiedyś mi chyba jeszcze trochę zależało. Nie znałam wielu rzeczy w dzieciństwie. Myślałam, że może będzie fajnie. Nie jest. Życie nie sprawia mi radości ani satysfakcji. Funkcjonuję w miarę dobrze jak na takie stany. Psychiatra powiedział mi kiedyś, że zaskakująco dobrze. Hmmm.... Mam znajomych, przyjaciół i wspaniałego chłopaka. On wie, jak ja się czuję. Nie wie jak mi pomóc. Ja też nie wiem. Nikt nie wie. Mam dobrą sytuacją finansową. Nie przeżyłam nigdy śmierci ani odejścia nikogo bliskiego. Korzystałam już z paru psychoterapii. Z obecnej jestem w miarę zadowolona, bo ona mnie przynajmniej nie dołuje, choć zaczynam czasem wątpić w jej skuteczność (już 8 miesiąc terapii indywidualnej). Wcześniej było zawsze tak samo. Magiczne słowo. Opór. W mojej wersji - ja po prostu nie miałam nic do przekazania. Jest we mnie pustka. Tylko lęki. Mówiłam o lękach, ale dowiedziałam się, żebym nie skupiała się na samych objawach. Życie mnie przerasta! Przerażają mnie wymagania. Zmuszam się do studiowania, ale beznadziejnie się z tym czuję. Podejrzewam, że w pracy będzie jeszcze gorzej, więc już wolę nie przerywać studiów i zdobyć wykształcenie. Wiem, że nie jestem dobrą studentką, chociaż jakoś wiążę koniec z końcem. Brak we mnie pasji i nie mam ochoty nic robić. A do pełnego życia trzeba wykazania inicjatywy. Dania czegoś z siebie. Ja nie mam nic... I nic nie mogę znaleźć. Z kompletnej izolacji od otoczenia uratowało mnie chyba to, że szukam spokojnych ludzi i staram się być życzliwa. Mimo wszystko czegoś we mnie brakuje. Nie wiem, czy ja w ogóle potrafię kochać... Męczę się każdym dniem. Chcę żeby to się już skończyło. Od prawie 6 lat mam myśli samobójcze. Biorę paroksetynę. Testowałam już wiele leków. Mam ją odstawiać niedługo. Czy to w ogóle może być depresja??? Podobno mam zaburzenie osobowości, ale mi żadne nie pasuje osobiście. Zastanawiam się nad tym. Może ja cierpię na depresję endogenną lekooporną i nic po prostu nie da się zrobić?
×