Skocz do zawartości
Nerwica.com

kochamkoty

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez kochamkoty

  1. Nie umiem sobie takich celów postawić, nie mówiąc już o wykonaniu tego, co sobie na dany dzień założyłam... Nie potrafię teraz planować, nie widzę jutra, w czarnej dziurze jestem i nawet kanapki sobie nie potrafię zrobić do tego jeszcze ta nienawiść ze strony rodziny, ja wiem jak wiele zmieniłoby we mnie jakieś jedno przyjazne słowo ze strony któregoś z nich Leczę się wenlafaksyną ale jeszcze za krótko, żeby dała efekty, na psychoterapię nie mam siły i zdrowia, od roku nie mam już psychoterapii bo jestem za słaba na takie "grzebanie w problemach" A do logopedy już chodziłam - to mnie wysłał do psychologa, psycholog też nic nie umiał na to poradzić, i tak chyba już zostanie co do zwierząt - kota ani psa nie mogę mieć, a konie nie wchodzą w grę - daleko i drogo... zresztą od wczoraj opłakuję stratę mojej Iskierki kochanej, nie jestem w tej chwili w stanie robić czegokolwiek innego czuję się tak strasznie słaba, bezradna i winna, nie wyobrażam sobie reszty mojego życia, coraz częściej myślę o śmierci, wydaje mi się to jedynym rozwiązaniem. Nie mam siły na tłumaczenie mojej wrzeszczącej i wyzywającej mnie najgorszymi przekleństwami matce czym jest depresja
  2. Leczę się na depresję (zaburzenia adaptacyjne), mam 24 lata, studiuję zaocznie, nie pracuję (żyję z renty po ojcu). Mam problemy z podjęciem jakiegokolwiek działania, przez co zostałam ochrzczona przez rodzinę mianem „parszywego lenia”. Nie mam żadnych znajomych, na studiach też już z nikim nie rozmawiam (jąkam się, przez co od dzieciństwa unikam ludzi, kontaktów, rozmów). Perspektywa zbliżającej się obrony pracy licencjackiej (której nawet nie napisałam jeszcze) przyprawia mnie o wymioty i omdlenia, to byłyby już drugie zawalone przeze mnie studia, rodzina mi tego nie daruje. Do dzisiejszego dnia miałam takie małe światełko w tunelu, powód, dla którego wstawałam rano i „coś” robiłam. To był mój kot. Byłam mu potrzebna choćby po to, żeby nakarmić czy zabrać do weterynarza. Dziś straciłam nawet jego – z powodu ujawnienia się alergii u mojej matki (po trzech latach) musiałam go oddać. Został mi wręcz siłą wyrwany z ramion, jęczał żałośnie… Zapewne brzmi to śmiesznie, bo to niby tylko kot, ale był on jednym z niewielu już bodźców mogących zmusić mnie chociażby do pójścia po jedzenie do sklepu. Boję się, że nie wytrzymam już tym razem (terapeuta mówił, że mam nieprzepracowany temat straty, jeszcze po ojcu, dlatego reaguję w tak histeryczny sposób – a przepracowanie tego będzie bolesne i nie mogę się zdobyć na ten krok). Nie widzę powodu, dla którego miałabym jutro wstać z łóżka, jutro, pojutrze, za miesiąc czy rok… Nie mam dla kogo ani po co żyć, dopuszczam myśl o popełnieniu samobójstwa, nie widzę dla siebie miejsca na świecie. Nie potrafię myśleć o przyszłości (skończyć studia, iść do pracy, wziąć kredyt na 30 lat i kupić kawalerkę i mieszkać sobie spokojnie w samotności, z dala od rodziny). Po prostu nie mam motywacji ani siły
×