Ja także mam poczucie że jestem nieudacznikiem. I nie piszcie mi tutaj, żebym się nie przejmował czy wyszedł do ludzi bo człowiek nie zmieni się po przeczytaniu kilku postów z pocieszeniami.
Tutaj opowiem jak dobre, ufne i śmiałe dziecko zmieniło się w zamkniętego w sobie, zgorzkniałego 21-latka.
Moją osobowość ukształtowały lata spędzone w szkole, gdzie szybko zostałem ,,namierzony'' jako frajer. W podstawówce z każdym rokiem było gorzej. Nie potrafiłem się postawić, bałem się że zrobię komuś krzywdę. Gimnazjum było koszmarem. Nie chcę opisywać szczegółów, ale tam zostałem całkowicie pozbawiony godności, chciałem uciec, marzyłem o śmierci. Wytrzymałem do końca, ale te trzy lata sprawiły, że zmieniłem się we wrak człowieka. Dzień w którym opuściłem to miejsce było dla mnie jak wyzwolenie z obozu koncentracyjnego. Nawet teraz, po ośmiu latach śnią mi się szkolni oprawcy. Postanowiłem na zawsze być sam i w samotności umrzeć. Nie chcę mieć dzieci i skazywać je na egzystencję i ryzyko że spotka je to samo. Przez lata zastanawiałem się, dlaczego za każdym razem kiedy wchodziłem w nowe środowisko, przyciągałem pogardę i gnębicieli. Przecież wyglądam normalnie, nie mam widocznych wad, które możnaby uczynić przedmiotem wyśmiewania. Stwierdziłem więc, że coś jest ze mną nie tak. To ciąży na człowieku niczym niewidzialna kartka z napisem ,,opluj mnie, jestem frajerem,,
Po tych doświadczeniach gardzę ludźmi a widok roześmíanej grupki albo przytulającej się pary doprowadza mnie do wściekłości, zaciskam wtedy zęby i idę dalej - sam. Nie umiem budować relacji z ludźmi i kilka razy dałem do zrozumienia moim ,,kolegom i koleżankom'' z roku że g**** mnie oni obchodzą. Okazuje się że jedynie zachowując odpowiedni dystans i trzymając ludzi za mordę, można wyegzekwować szacunek i respekt.