Na początku chciałbym się przywitać, mam na imię Karol, 22 lata, mieszkam w Warszawie.
Zwracam się do Was z prośbą o radę...
Od dłuższego czasu doświadczam złych objawów, naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje, podejrzewam depresję, lecz tak naprawdę nie do końca wiem czym jest i czy można ją zidentyfikować u siebie samego. Opiszę po krótce moją sytuację:
Wszystko rozsypało się we mnie ponad półtora roku temu, gdy wiosną 2008 zostawiła mnie dziewczyna. Po trzech latach uznała, że nie pasuję do niej i powiedziała, że to koniec. Pierwsza, jedyna miłość. Bardzo ją kochałem (kocham?) i był to dla mnie ogromy cios. Przez jakieś dwa miesiące łudziłem się jeszcze, próbowałem o nią walczyć, głupia nadzieja kierowała mną... I wtedy już do końca rozpadłem się na kawałki... dowiedziałem się, że za tydzień po rozstaniu miała już innego. W dodatku był to jej przyjaciel, którego znała długo wcześniej i zawsze mnie zapewniała, że to tylko przyjaciel i nikt więcej. Nie potrafię opisać tego bólu, który przeżyłem. Jestem z natury wrażliwy i pewnie dlatego tak to na mnie zadziałało Chciałem się zabić, siedziałem na peronie i o każdym pociągu myślałem, żeby tylko rzucić się pod niego. Nie wiem co mnie powstrzymało. Na nerwy brałem Pramolan, ale nie był przepisany przez lekarza, ot tak sobie brałem od czasu do czasu (nie będę pisał w jaki sposób mam do niego dostęp). Oprócz usypiania i wprowadzania w uczucie "zawieszenia" nie pomagał.
Po kilku miesiącach objawy nieco minęły i było trochę lepiej. Chociaż rozbicie i uczucie bezsensu nie minęły od początku to kilka miesięcy zimowo-wiosennych na początku 2009-go było lepszych... Trochę.
Później jednak znów wszystko we mnie zaczęło się sypać. Znów pojawiły się myśli samobójcze. Od lata jest coraz gorzej, ta pustka we mnie rośnie, totalnie przytłacza mnie. Nie zależy mi już na niczym. Zdarza mi się robić głupie rzeczy, które są bardzo niebezpieczne dla mojego życia, ale tak jak mówię nie zależy mi już na nim. Odciąłem się od znajomych (nigdy nie miałem ich wielu, ale zawsze jacyś byli). Siedzę całe dnie przed komputerem nie robiąc w zasadzie nic. Rzeczy, które sprawiały mi radość już jej nie sprawiają.
Co jeszcze czuję? Lęk... głownie przed ludźmi, przed wszystkim co nowe, przed wszystkim co nie jest moim fotelem, komputerem lub łózkiem...
Problemy, które napotykam np. na studiach wydają się nie do przeskoczenia, boję się ich. Mam dość trudne studia, jeden z gorszych wydziałów politechniki, ale zawsze jakoś mi to do przodu szło, choć moja pewność siebie zawsze była mała. Teraz jest zerowa.
Najgorsze jest to, że ciągle myślę o Niej. Ciągle wracam do przeszłości, ciągle to co było wydaje mi się dobre i mam przeczucie, że już nigdy nic dobrego mnie nie spotka
Inne objawy jakie mnie dręczą to praktycznie ciągłe uczucie zdenerwowania z przyspieszonym tętnem. Czasem mierzę i mam kolo 100-105 nawet jak siedzę i nic nie robię. Kiedyś miałem tyle w czasie wysiłku np. na rowerze. Walenie serca często przeszkadza mi w spaniu. Czasem śpię po 2-4h na dobę. Nadal od czasu do czasu wspomagam się Pramolanem, ziołowe proszki bez recepty na mnie nie działają. Z drugiej strony inne dni mam takie, że przespałbym i 14h bez niczego.
Nigdy nie wierzyłem w psychologów, w to, że ktoś nie znający mnie może rozmową pomóc na moje problemy... Poza tym, bałbym się otworzyć. Jestem strasznie zamknięty w sobie. Nie potrafię dopuścić kogoś do mojego świata. W moim świecie jestem tylko ja i... Ona.
Wybaczcie długiego posta, rozpisałem się i nie wiem czy do końca składnie.
Pozdrawiam,
Karol