
indianer
Użytkownik-
Postów
65 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Osiągnięcia indianer
-
Związek autyka z osobą z małą mocą sprawczą
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Dziękuję za poradę. Może coś w tym jest. -
Związek autyka z osobą z małą mocą sprawczą
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Dziennika nie prowadzi ale, kto wie, może jest to jakaś myśl. Mam wrażenie, że głównym winowajcą jest u niej w tym momencie przemęczenie/wypalenie. Kiedyś była bardzo aktywna a ostatnio, po zakupach lub po spacerze pada na twarz. Poza tym zdarzają się jej nagłe, kilkuminutowe, "resety systemu," podczas których nie jest w stanie nic zrobić ani pomyśleć. Mówi, że nie jest to spowodowane żadnymi negatywnymi myślami. Byłem świadkiem jednego jakieś dwa miesiące temu (jescze zanim wyszło te całe wypalenie). Byliśmy na urlopie w Anglii, chodziliśmy po ulicach, zwiedzaliśmy, poszliśmy do metra a ona do mnie nagle "niedobrze mi, zaraz chyba zemdleję. Chyba będę wymiotować." Posiedzieliśmy jakieś 30 minut na ławce i trochę się jej poprawiło. Następnego dnia wszystko zdawało się być w miarę normalnie. Była zmęczona, ale dalej zwiedzaliśmy i się jej podobało. Potem niestety, po powrocie, coś takiego zdarzyło się jej jeszcze ze 3 razy, w drodze z praktyk oraz raz na samych praktykach. W tamtym czasie jeszcze próbowała to ignorować. Na szczęście, po tych dwóch tygodniach przerwy które teraz miała, te ataki nie są już tak częste. Uprzedzam pytanie - przebadała już krew i wyniki były dobre. -
Związek autyka z osobą z małą mocą sprawczą
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
@emikado Na szczęście, nie muszę jej jako tako wychowywać. Tak jak pisałem, jest świadoma wad swojego środowiska. Czasem, w różnych sytuacjach, mówi mi "...jeśli postąpię w sposób A, to będę taka jak moi rodzice. Dlatego zrobię to na sposób B." Niestety, chyba każdy z nas, popada czasami we wzorce zachowań które są nam najlepiej znane - nawet bezwiednie i niekoniecznie celowo. Jeśli chodzi o samozaparcie, to ma go momentami więcej ode mnie. Ja miałem te szczęście, że rzeczy przychodzą mi łatwo jeśli się za coś naprawdę wezmę. U niej, mimo wysiłków, czasami nie widać rezultatów. Jedyne co tak naprawdę nas różni to to, że ja (będąc paradokslanie dużym pesymistą) mogę płakać i rwać włosy z głowy ale koniec końców, jakoś sobie jednak radzę i potrafię zwolnić/przystopować jak czuję, że coś nie gra. Parę dni przerwy a potem wracam do obowiązków z nowąenergią. Moja dziewczyna, natomiast, nie pokazuje żadnych emocji, prze do przodu jak lodołamacz bez przerwy i zastanowienia...a potem kończy się paliwo i silnik staje. No ale na szczęście już nad tym pracuje, aby polepszyć sytuację. Raz jeszcze bardzo dziękuję za odpowiedź :) @neon Jeszcze nie. W przyszłym tygodniu idzie jednak do psychologa i sama się już zaczyna wczytywać w te sprawy. Poza tym, studiuje ona kierunek związany ściśle z psychologią więc te wszystkie terapie są jej z grubsza znane. Ja też w zeszłym roku przeszedłem terapię poznawczo-behawioralną. Nasze rozmowy teraz w dużej mierze polegają na tym, że staram się ją zmusić do opisywania tego co czuje i co powoduje u niej problemy, a potem zadaję jej pytanie "a właściwie dlaczego tak czujesz?" Sam tak musiałem robić rok temu z psychologiem i baaaardzo mi to pomogło. -
Związek autyka z osobą z małą mocą sprawczą
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Droga/drogi Emikado, Bardzo dziękuję za tę rzeczową odpowiedź (oraz za komplement na temat mojej pisaniny. Temat nie jest łatwy więc postanowiłem przemyśleć kolejność oraz sposób opisywania poszczególnych wydarzeń, aby ewentualnemu czytelnikowi było łatwiej. Cieszę się, że odniosło to skutek.) Przepraszam jednocześnie za tak opóźnioną odpowiedź z mojej strony. Od czasu napisania mojego oryginalnego postu sytuacja zdążyła się trochę rozwinąć. Oczywiście, przeprowadziłem z moją dziewczyną kilka poważnych rozmów, podczas których padało wiele pytań i odpowiedzi. Tak się złożyło, że padło również bardzo wiele pytań które zaproponowałaś/eś. Moja dziewczyna jest w tej chwili rzeczywiście zablokowana. Nawet wizyta w sklepie przyprawia ją dosłownie o zawroty głowy z powodu hałasów, nadmiaru ludzi i kolorów (czego wcześniej nigdy nie miała - z nas obojga, ona zawsze była tą aktywną osobą która chciała spacerować, jeździć i spotykać ludzi). Mówi mi, że w tej chwili nie ma siły na nic co wymaga wysiłku...Jednakże, gdy mówię jej że sam pójdę do sklepu i że ona nie musi to od razu odpowiada "idę z tobą, bo nie mam zamiaru unikać tych trudnych sytuacji. Muszę im stawić czoła." Jej głównym problemem jest to, że często ma problem z rozwiązywaniem problemów dnia codziennego (czego nie rozumiem, bo widziałem wiele razy jak w 3 minuty potrafi dograć jakąś ważną sprawę w szkole. W zeszłym roku musiała nagle napisać pracę badawczą na ponad 100 stron w ciągu 2 tygodni, bo szkoła zmieniła zdanie co do ostatecznego terminu oddania pracy. Jak się o tym dowiedziała to płakała cały dzień...a potem kolejne 14 dni spędziła od rana do nocy na pisaniu. Pracę oddała na czas i dostała 4- . Z drugiej jednak strony, weźmy np. muzykę na odtwarzaczu MP3. Ja mam wszystko posegregowane w folderach, z podziałem na zespoły i/lub nastrój muzyki. Jeśli chcę słuchać muzyki japońskiej - mam folder, chcę posłuchać Dżemu - mam folder, chcę posłuchać dźwięków ptaków i szumu lasu - mam cały folder. U niej natomiast wszystko jest wrzucone do jednego worka. W jednej chwili leci Mozart, w drugiej chwili Green Day a potem znowu coś innego. Ostatnio powiedziała mi, że zamierza te utwory posegregować w folderach. Brawo, w końcu wpadła na ten pomysł...ale najpierw męczyła się przez ponad 5 lat w tym chaosie i nigdy nie zrobiła nic żeby to zmienić, mimo, że ją to wkurzało od dłuższego czasu. To tylko taki przykład. Wiele energii traci właśnie przez ten brak porządku głowie. Czy otoczenie w którym żyje jest dla niej dobre? Odpowiedź brzmi "Nie!" Jej rodzice to dobrzy ludzie, bardzo życzliwi...ale z jeszcze mniejszą mocą sprawczą. Pomijając ich inwalidztwo, są to ludzie którzy dużo marzą i mało robią. Liczy się przyjemność a jak coś jest trudne to rzucają to w kąt. Moja dziewczyna wyrosła w takim właśnie środowisku. Jest tego świadoma, próbuje z tym walczyć. Często się jej udaje ale czasem też nie. No ale próbuje, i chwała jej za to. Nawet teraz, to ona wyciąga mnie na spacery "bo to dobre na psychikę." Więc wola walki jest. Ostatnio powiedziała mi, że wszystko to co robiła w życiu, co osiągnęła, było dlatego, że ktoś jej kiedyś powiedział "to czy tamto ci się nie uda." I na przekór, starała się udowodnić, że jednak umie. Kiedyś nauczyciel jej powiedział w gimnazjum, że się do zawodówki tylko nadaje...Wzięła to na ambicję, poszła do liceum, zaliczyła pierwszy rok z dobrymi ocenami i zaniosła te świadectwo tamtemu nauczycielowi aby się nim wypchał. Czy jest szczera za samą sobą. Od jakiegoś czasu chyba coraz bardziej tak. Już rok temu nauczyciele na studiach namawiali ją do wzięcia przerwy bo była zestresowana. Odmówiła jednak i parła do przodu. Dzięki temu zaliczyła drugi rok...ale teraz i tak musi za to zapłacić. Ponadto, profil jej studiów to coś co faktycznie chce robić w przyszłości więc motywacja jest. Jedyne co mnie zastanawia to to, że ta motywacja zostaje spacyfikowana przez częste negatywne myślenie. No ale każdy z nas czasami myśli negatywnie. Ja również. Co do perfekcjonizmu, to też tego nie rozumiem. Nieraz pisała jakieś wypracowanie, e-mail itp. Ja to potem czytałem - bezbłędnie, logicznie, treściwie...a ona potem to brała, kasowała i zaczynała od nowa. Mimo, że stara wersja była dobra. Czasami aż krzyczałem "Nie patrz na litość boską już na tę poprzednią stronę bo jest dobrze jak jest. Dobrze to napisałaś. Teraz pisz dalej. Poprawki zrobisz potem." Było wiele takich chwil. Piszesz: "Rozmawiajcie i poprzez rozmowę odkrywajcie siebie na nowo. Ludzie zwykle tylko ułamek siebie przekazują innym, a reszta jest skryta, gdzieś głęboko w wewnętrznej otchłani." Nie robiliśmy nic innego w czasie ostatnich dwóch tygodni. Dzięki tym rozmowom jest mi teraz trochę łatwiej mierzyć się z tym wszystkim. Ona też miewa teraz lepsze i gorsze dni. Za tydzień będzie mieć wizytę u psychologa. Póki co, lekarz zalecił jej robienie tych rzeczy na które nie miała czasu przez szkołę. Tak więc w tej chwili siedzi w domu i maluje oraz słucha muzyki...ale widziałem też wczoraj że czytała książkę na temat wypalenia/medytacji, więc widzę, że nie ucieka od tematu i stara się zmienić sytuację. Ja też zacząłem o wiele więcej robić w domu aby jej pomóc (o wiele częściej gotuję i sprzątam) i zapowiedziałem jej, że tak już zostanie - nawet gdy wróci do szkoły i poczuje się lepiej. Jej szkoła jest o wiele bardziej wymagająca od mojej pracy więc nie mam nic przeciwko dodatkowym obowiązkom. -
Związek autyka z osobą z małą mocą sprawczą
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Aby jeszcze bardziej uściślić, chciałbym dodać, że mojej dziewczyny nie cierpię z powodu tych jej ciągłych upadków (to tak jakby ciągle musieć zmieniać w samochodzie te same koło, każdego poranka i każdego wieczoru wiedzieć, że "jutro rano znowu te pieprzone koło trzeba będzie zmienić") ale z drugiej strony chciałbym jej jakoś pomóc bo żal mi jej gdyż widzę w niej elementy perfekcjonizmu połączonego z pracoholizmem. Wiele wieczorów ze mną poświęciła bo chciała nadrobić zaległości w szkole i do tej pory się jej to udawało. Nie cierpię jej za te wieczne narzekanie i czasami bezradność ale ogromnie ją szanuję za to, że tak się poświęcała. -
Związek autyka z osobą z małą mocą sprawczą
indianer opublikował(a) temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Witam. Zacznę od tego, że to ja jestem ten autyk (osoba z autyzmem) a moja dziewczyna jest tą osobą z małą mocą sprawczą. Ja mam 32 lata, ona 27. Ostrzegam, że ten post jest bardzo długi. Uważam, że powinienem najpierw przedstawić całokształt aby przejść do sedna sprawy. Tak więc, poznaliśmy się w 2011, zaiskrzyło i od tamtej pory jesteśmy razem. Nie jest to jednak łatwy związek i nigdy nie był. Zacznijmy od rodziców. Moi rodzice jej nie akceptują z powodu niskiej mocy sprawczej (zaraz to wyjaśnię) a z kolei jej rodzice też nie mogą jej pomóc lub zaoferować wsparcia (oboje mają rentę inwalidzką, nie pracują i jeszcze jako potrafią się prawie samodzielnie sobą zająć...jeszcze). Tak więc zarówno ja jak i ona, jesteśmy skazani na samych siebie. O co chodzi z tą niską mocą sprawczą u mojej dziewczyny? Otóż, wszystko co robi zdaje się być wymuszone i idzie jak krew z nosa. Od mniej więcej 2012 roku mówiłem jej, że może nadszedł czas aby pójść na studia (bała się tego ze strachu przed kosztami – bo w końcu rodzice jej nie pomogą, tak jak innym). Pracowała w tamtym czasie jako sprzątaczka przy osobach starszych. Praca jak najbardziej godna szacunku i podziwu, jednak nie jest to praca którą można wykonywać kiedy samemu ma się te 40,50, 60 lat. W pewnej chwili zabraknie fizycznych sił i trzeba będzie robić coś innego. Tak jej to tłumaczyłem i niby mówiła „Tak, masz rację. Zobaczę co i jak” ale w gruncie rzeczy nic z tym nie robiła, ze strachu przed kosztami i porażką na studiach. Potem pracowała (więc lenistwa nie można jej zarzucić) w fabryce...ale po 3 miesiącach nabawiła się zespołu cieśni nadgarstka w obydwu nadgarstkach. Skończyło się operacjami i przerwą w jakichkolwiek przedsięwzięciach na ponad rok. Było to gdzieś w połowie 2014 roku. W 2015 roku przyszedł w końcu wielki moment, zdecydowała się pójść do szkoły. Niemalże natychmiast zaczęły się problemy. Niby robiła wszystko jak trzeba (z bardzo dobrymi wręcz wynikami) ale zawsze miała nos na kwintę, wszystko było wymuszone. Coś wydrukować – ciężko, coś napisać (choćby jakiś e-mail) – ciężko. Wszystko – ciężko. Jeszcze mogę zrozumieć, że ręce ją jeszcze bolą po tych operacjach i nie może pisać długich wypracowań na komputerze ale czasami mówiła mi, że musi napisać 4 maile i że to bardzo ciężkie zadanie. Potem patrzyłem na te maile i się czasami okazywało, że każdy z nich składa się z powiedzmy maksymalnie 6 w miarę prostych zdań. Czy to aż tak ciężko napisać coś takiego w ciągu, powiedzmy, godzinki? A dla niej to było zadanie na cały wieczór. Jej koledzy/koleżanki ze szkoły pracowali/ły, uczyli się, jeździli na wyjazdy a ona miała tylko szkołę i wszystko było ciężko, ciężko, ciężko i wiecznie nos na kwintę i zmęczona. I cały czas te momenty „być albo nie być” z cyklu „muszę napisać takie a takie wypracowanie bo inaczej mnie nie dopuszczą.../nie będę mogła... itd.” I wyścig z czasem bo zbliżał siętermin oddania tej czy innej pracy. A ja nie mogłem jej pomóc i siedziałem tylko i gryzłem się ze stresu i niemocy czy sobie da radę czy nie. Oczywiście wszystkie te wypracowania musiałem osobiście sprawdzić w kontekście błędów, bo ona sobie nie ufa więc lepiej jak ktoś inny sprawdzi dla pewności. Rok temu poszła na prawo jazdy. Teorię zdała bezbłędnie po jednym dniu nauki (ale oczywiście krzyczała „nie dam rady, ale to ciężkie” dzień przed). Z praktyką już jest gorzej. Mówi, że jej brak koordynacji i że jest tak zmęczona szkołą że się nie może skupić na jeździe. Tak więc prawo jazdy idzie w odstawkę (pomijam fakt, że wiele jej koleżanek i kolegów z roku też zdawało na prawo jazdy i wcześniej czy później się to im udawało). Pierwszy rok zaliczyła z trzytygodniowym poślizgiem i z dobrymi ocenami. Drugi rok zaliczyła z dwumiesięcznym poślizgiem mimo, że cały rok straszyła że będzie miała poślizg roczny bo się ze wszystkim nie wyrobi (więc był to dowód jej siły oraz miła niespodzianka, bo stresowałem się i spodziewałem się czarnego scenariusza przez cały rok a wyszło nienajgorzej). Teraz natomiast, na trzecim roku, jest tak zmęczona że tydzień temu postanowiła wziąć dziekankę z objawami wypalenia i napadami lękowymi. Tak więc znowu rok czekania na kolejny rozwój wypadków oraz walka o przetrwanie w szarej codzienności. Ten cały stres tłumaczy mi tym, że zawsze musiała się opiekować swoimi rodzicami oraz tym, że już jako nastolatka wiedziała, że jej rodzice jej w niczym nie pomogą i że to wykształciło w niej z jednej strony samodzielność ale z drugiej strony nabawiła się przez to chorobliwego perfekcjonizmu i lęku przed porażką - że jak coś zawali to nie będzie nikogo, żeby ją wyciągnąć z problemów. Ponadto ja też nie jestem typowym chłopakiem z typowym charakterem i problemami – mimo tego, że potrafię funkcjonować normalnie, to nie przychodiz mi to łatwo i ona pada tego czasami ofiarą. Po części te wszystkie powody rozumiem i mogę sobie wyobrazić, że ją to stresuje. A teraz o mnie. Mam (niedawno zdiagnozowany) wysokofunkcjonujący autyzm. Znaczy to, że potrafię funkcjonować w społeczeństwie ale kosztuje mnie to więcej energii niż innych. Mam też problem z radzeniem sobie z silnymi emocjami. Druga sprawa, że nawet jak nie jestem tego w danej chwili świadomy, to potrzebuję struktury i stabilizacji w moim życiu. W domu miałem spokój, koncentrowałem się na moich studiach które skończyłem w 2010 roku, potem praca i jakoś to poszło. Potem poznałem moją dziewczynę i sobie pomyślałem „no to teraz będziemy razem pracować na naszą fajną, wspólną przyszłość.” Jednak ostatnie 7 lat spędziłem na czekaniu aż ona wykona jakikolwiek krok a potem na stresie czy się z tego kroku przypadkiem nie wycofa, cały czas brak stabilizacji i silne emocje na porządku dziennym – bez chwili wytchnienia. Stagnację w latach 2012-2013 przeżyłem, stagnację związaną z operacjami też przeżyłem (w końcu każdy kiedyś choruje). Potem nadszedł stres związany ze szkołą w 2015 i trwa do dnia dzisiejszego. W 2017 roku tak się tym przejmowałem, że sam wylądowałem u psychologa bo sobie z tym nie radziłem (wtedy to przy okazji wyszedł u mnie ten cały autyzm). Wiem też, że nie jestem najlepszą partią jeśli chodzi o charakter. Zawsze staram się aby wszystko było dobrze ale jak coś nie idzie według planu to wpadam w czarną otchłań. Dlatego też zawsze starałem się unikać sytuacji stresowych oraz rozwiązywać problemy w zarodku. Pół biedy jeśli problem dotyczy mnie ale jak ktoś inny ma problem to nie zawsze ta osoba chce pomocy w takiej formie w jakiej mogęto zaoferować. Każdego dnia się więc modlę żeby w końcu przestało to wszystko iść jak krew z nosa bo mnie to fizycznie zabija. W tej chwili wiem, że powinienem ją wspierać (szczególnie, że ona wspierała mnie w moich problemach z rodzicami oraz, rok temu, zaliczając stracony zdawałoby się rok akademicki oraz wspierała mnie w psychicznym dołku). Z tych powodów chciałbym ją teraz objąć i powiedzieć że wszystko będzie dobrze...ale ostanio nie mam już siły bo przestałem już wierzyć, że wszystko będzie kiedykolwiek u nas dobrze. Chyba przestałem w nią (w nas) wierzyć. Sam dopiero co wygrzebałem się ze swojego psychicznego dołka a już muszę, dla odmiany, wchodzić z nią do jej głębokiej psychicznej pieczary. Boję się i mam wrażenie że jak to zrobię, to ze mną samym stanie się coś strasznego. Jak na nią patrzę to czuję gniew, bezsilność i poczucie straty ostatnich 7 lat życia. Mam 32 lata a czuję się na 70 (źle śpię, zadyszka po wejściu na pierwsze piętro, itp.) Wiem, że powinienem dla niej być teraz tym silnym i dającym oparcie mężczyzną ale wiem, że taki w tej chwili nie jestem. Jak napisałem wcześniej, z uwagi na mój autyzm, potrzeba mi stabilizacji w życiu a tej stabilizacji (nawet emocjonalnej) nie miałem od przynajmniej 7 lat. Do rodziców nie mam się nawet co wypłakiwać bo mnie wyśmieją i powiedzą „a nie mówiliśmy” a jej rodzicom też nie ma co mówić bo oni też zawsze wynajdą 1000 powodów aby się nad sobą lub nami użalać i, koniec końców, nie mówią/robią nigdy nic konstruktywnego aby zmienić zaistniałą sytuację. Ich rada to zawsze „trzeba przeczekać” nawet jeśli chodzi o taką błahostkę jak np. naprawa drzwi w łazience (autentyczny przykład). Tak więc czuję się samotny, słaby i bezbronny oraz że życie mi ucieka przez palce. Chciałem mieć rodzinę i normalne życie bez zbędnych luksusów a skończyłem bez rodziców, z nieporadnymi „teściami” oraz „chcącą ale niemogącą” dziewczyną. Mam 32 lata i pomimo wysiłków, nic nie ma sensu. Odechciewa mi się powoli żyć. To trochę takie uczucie jak ten opisywany moment Jezusa w Ogrodzie Oliwnym, gdy bał się tego co go miało spotkać a jednocześnie wiedział, że jest to nieuchronne. Dla uściślenia: Nie chciałem aby ten długi wywód brzmiał jako tylko i wyłącznie oskarżenie względem mojej dziewczyny. Wiem że każdy kij ma dwa końce. Ja mam swój autyzm ale ona miała z kolei stresujące dzieciństwo z rodzicami kalekami więc zarówno ona jak i ja mamy powody aby być tacy jakimi jesteśmy. Ona nie wie jak to jest mieć autyzm a ja nie wiem jak to jest mieć oboje rodziców inwalidów. Od pewnego czasu jednak, pomimo dobrych chęci z obydwu stron, oboje sobie już z tym nie radzimy – ani z naszym związkiem ani z samymi sobą. Już wiele razy próbowaliśmy oboje zerwać z niemocy i frustracji ale zawsze dochodziliśmy do wniosku, że nie chcemy się wzajemnie zostawiać bo ani ja ani ona nie mamy nikogo innego kto nam pomoże w biedzie. Zawsze się ponadto szanowaliśmy i szanujemy oraz jesteśmy dla siebie najlepszymi przyjaciółmi (oboje to tak widzimy) a przyjaciół nie zostawia się w potrzebie...nawet jeśli to nas zabija, chciałoby się rzec. Co mamy więc robić ?! -
Spędzanie wolnego czasu i brak relaksu
indianer odpowiedział(a) na zagubiony31 temat w Depresja i CHAD
Cześć. Chciałem tylko powiedzieć, że też tak mam i, tak samo jak Ty, nie mam na to na razie recepty. Pomyślałem, że jeśli będziesz wiedzieć, że nie tylko Ty tak masz to Ci się przynajmniej trochę lepiej zrobi na duszy. Tyle mogę dla Ciebie (a w sumie, dla nas) zrobić. Pozdrawiam. -
Terapia kognitywna/moja sytuacja: czy to depresja?
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Depresja i CHAD
Dziękuję za odpowiedź. Co do komplementów to nie dają mi takiej przyjemności na jaką zawsze liczę. Jak słyszę komplementy to moja pierwsza myśl brzmi "Okej. Tej osobie się podoba to co zrobiłem...więc muszę teraz się postarać jeszcze bardziej, aż do bólu i krwi, żeby ta osoba nie zmieniła o mnie zdania na gorsze. Nie wolno mi tej osoby zawieść i zejść poniżej obecny poziom. Bo okaże się, że nie zasługuję na komplement który dostałem przed chwilą." Co do mocy sprawczej, to wiem, że ją mam. Każdy ją ma. Jeśli jednak przyglądam się moim działaniom to okazuje się, że jak już coś robię to nie dlatego, że chcę "zjeść marchewkę" ale dlatego, że boję się "kija." Innymi słowy, że moja motywacja do czegokolwiek bierze się zawsze z obawy przed porażką i żalem, zamiast z normalnej zdrowej chęci aby coś osiągnąć lub się czegoś nauczyć. Dla mnie każda dziedzina życia to zawody, i walka aby udowodnić że nie jestem gorszy. Nawet jako 6-7 letnie dziecko, gdy byłem u babci na wsi i spotykałem starsze rodzeństwo to strasznie im zazdrościłem że mogli zostać dłużej wieczorem a ja musiałem iść spać o 20.00. Każdego wieczora obmyślałem plan jak tu wszystkim udowodnić i pokazać że nie jestem gorszy, i że też mogę zostać dłużej. Pamiętam też jak, mając jakieś 18 lat grając na gitarze o godzinie 23.00 znalazłem jakiś filmik na YouTube na którym ktoś grał coś trudnego i ja też MUSIAŁEM to od rau umieć zagrać. Mimo, że chciałem iść spać...kontynuowałem grę gdzieś do 4-5 rano bo jak bym się poddał i poszedł spać to bym sam siebie znienawidził. Siedziałem, ziewałem, płakałem i ćwiczyłem, aby sobie udowodnić że nie jestem gorszy niż autor filmu na YouTube. Nigdy nie grałem na gitarze dla przyjemności. Studia - aby udowodnić rodzinie że też potrafię zdobyć tytuł magistra i żeby mnie też mogli podziwiać. Praca podczas studiów, mimo że rodzice mówili żebym się skupił na szkole - aby udowodnić im i sobie że mogę być niezależny i że umiem godzić ze sobą obowiązki. Języki obce - żeby ludzie mnie podziwiali, a szczególnie w mojej rodzinie, w której języki obce nie są dobrze rozwinięte. Wyjazd za granicę - aby ludzie mnie podziwiali i żeby udowodnić sobie że nie jestem gorszy od innych i że dam sobie radę samemu. Związek - aby udowodnić sobie że potrafię być z drugą osobą (choć jest to ciężkie zadanie, czego mój autyzm mi w ogóle nie ułatwia. Trafiłem na szczęście na wyrozumiałą dziewczynę. Każda inna by mnie po prostu wywaliła za drzwi.) No i właśnie. Moi rodzice nie akceptują mojej dziewczyny i boli mnie to jak diabli. Bo właśnie brakuje mi ich akceptacji. Zauważ, że w żadnym wymienionym powyżej punkcie nie ma wzmianki o tym, że chciałbym coś osiągnąć w życiu dla samego siebie. Zamiast tego jest tylko ciągłe udowadnianie że nie jestem gorszy, że ja też umiem. Nawet jak byłem na basenie i leżeliśmy w jacuzzi, gdy dziewczyna mi powiedziała, że skoczyła kiedyś z najwyższej trampoliny, to ja też musiałem od razu pobiec i skoczyć (pomimo lęku wysokości) aby udowodnić sobie że nie jestem gorszy od niej. Choć ten skok, jako taki, nie był mi do niczego w życiu potrzebny. -
Witam. Aż nie wiem w sumie od czego zacząć. Mam 31 lat i w ciągu ostatnich paru lat napisałem tutaj kilka postów ponieważ potrzebowałem pomocy w kilku sprawach. Wtedy dotyczyło to za każdym razem poszczególnych zagadnień, poszczególnych samopoczuć i poszczególnych sytuacji, itd. Jednak, parę miesięcy temu zdiagnozowano u mnie wysokofunkcjonujący autyzm/zespól Aspergera co w pewnym sensie wyjaśniło kilka moich wcześniejszych problemów ale i odebrało raz na zawsze nadzieję, że kiedyś może być lepiej. Wiem, że pewnych rzeczy nie przeskoczę i że postawa "będę próbował do skutku" nie ma w moim wypadku raczej sensu. Wcześniej zawsze miałem po cichu nadzieję, że dany problem zniknie z czasem, jeśli tylko będę z całych sił próbował go rozwiązać. Tej nadziei już nie mam. Od paru miesięcy poddaję się również terapii kognitywnej która ma na celu zlokalizowanie mechanizmów, sposobów myślenia i działania w różnorakich sytuacjach a w rezultacie, wykluczenie negatywnych zachowań i wykształcenie innych, pomocnych zachowań i odczuć (tak jakby nieinwazyjne przeprogramowanie mózgu). Każda myśl musi zostać nazwana, oceniona i obejrzana z każdej strony. I tak oto, dosłownie po nitce do kłębka, dowiedziałem się o sobie, że w sumie nie istnieję jako osoba. Okazało się, że w głębi duszy KAŻDY mój wybór życiowy był spowodowany tylko i wyłącznie chęcią zaimponowania pewnym osobom. Na ten przykład, to że gram na gitarze nie jest spowodowane tym że kocham muzykę ale tym, że chciałem (wtedy jako nastolatek) mieć powodzenie u dziewczyn. Fakt, że mówię kilkoma obcymi językami też jest spowodowany tym, że chcę po cichu słyszeć komplementy od ludzi na temat moich lingwistycznych zdolności a nie dlatego że tak bardzo kocham inne języki/kultury i sam z siebie chciałem je poznać. To, że teraz mieszkam za granicą na przyzwoitym poziomie też było spowodowane tym, że chciałem na ludziach wywrzeć wrażenie, bo przecież nie każdy jest w stanie to osiągnąć. Dla mojego własnego szczęścia jest mi to jednak w ogóle niepotrzebne. Nawet filmy, książki czy muzyka które "lubię" zostały mi podsunięte przez inne osoby, a ja, chcąc im zaimponować wmówiłem sobie, że też mi się podobają i w to uwierzyłem na całe długie lata. Dla przykładu, gdy słucham muzyki to np. wyobrażam sobie często, że jestem artystą który śpiewa - nie to że ja śpiewam dany utwór przed publicznością ale że, dosłownie, to ja jestem tym artystą - z jego wyglądem, głosem i nazwiskiem. Tak jakbym ja, jako ja, w ogóle nie istniał. Albo jak jadę gdzieś na wakacje z dziewczyną to miejsce wypoczynku podoba mi się tylko i wyłącznie wtedy kiedy jej się ono też podoba (wtedy mogę cieszyć się wypoczynkiem porzez moją dziewczynę). Jeśli ona jednak powie, że coś się jej nie podoba, mi od razu też mija dobry humor i nie potrafię już cieszyć się tym co w danej chwili robimy. Razem z psychologiem doszedłem do przekonania, że nie ma NIC co sprawia mi przyjemność, co daje mi szczęście bądź relaks. Nie ma NIC co mam sam dla siebie i co daje szczęście tylko mi. Myślałem przez całe lata że mam swój własny świat, ale okazało się że został on dla mnie wykreowany, że miał "podwykonawców." Gdyby nie rodzice, dziewczyna, koledzy to pewnie nigdzie bym nigdy nie pojechał, nie obejrzałbym żadnego filmu, nie słuchałbym żadnej muzyki, nie miałbym żadnej pracy i nie mówiłbym żadnym obcym językiem. W lutym jadę na urlop z dziewczyną do Londynu...i cieszę się ponieważ ona zawsze chciała do Londynu i dlatego nie mogę się doczekać żeby zobaczyć jej twarz jak już tam będziemy. Gdybym jednak miał jechać sam, to anulowałbym cały wyjazd bo szkoda wysiłku i do niczego mi to niepotrzebne. Żeby nie było - ukończyłem studia, pracuję, jestem w związku, jestem samodzielny. Na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku ale nie wiem jak długo to jeszcze potrwa. Nie widzę w tym wszystkim sensu. We wszystkim co robię potrzebuję akceptacji i poklasku innych. Nie bawią mnie pieniądze, samochody, muzyka, filmy, spacery, komputery, seks. Nigdy nie zrobiłem nic z własnej inicjatywy, dla własnego zysku, przyjemności lub ambicji. Mógłbym równie dobrze zniknąć. Nie zamierzam się zabić ale szczerze mówiąc, zastanawiam się czasami po co dalej marnować powietrze. Ten świat, jak dotąd, nie zaoferował mi nic co na stałe dałoby mi sens życia. Wielu z Was powie "daj spokój, jesteś zdrowy, masz normalne życie - też bym tak chciał(a)" ale dla mnie te moje życie jest jak jedno wielkie kłamstwo. Pozbawione sensu i radości kłamstwo. Wiem, że to wszystko pochrzanione do reszty. Nawet nie musicie mi nic radzić jeśli nie chcecie/nie potraficie. Powiedzcie tylko co o tym myślicie. Czy to depresja? Zawsze wszędzie czytałem że depresja jest wtedy "gdy życie sprawiało ci kiedyś przyjemność, a teraz już cię nie bawi i nie masz na nic siły i nic nie ma sensu". U mnie jednak taki stan trwa już od wczesnego dzieciństwa. Zawsze to jednak ukrywałem, przed samym sobą włącznie. Pozdrawiam
-
Jedyne co Ci mogę powiedzieć to poradzić abyś się dogłębnie zastanowił nad trzema sytuacjami/wyborami: 1) Totalnie się poddajesz bez walki (nie szukasz studiów, nie rozwijasz się) bo to nie ma sensu. W wyniku tego, nie masz pieniędzy, pracy i jesteś uzależniony od innych ludzi do końca życia. 2) Kończysz studia, masz nudną pracę i nudne życie 2a) Kończysz studia, masz fajną pracę która ma coś wspólnego z twoim hobby i życie nabiera sensu. Moje pytanie brzmi: Widząc siebie za 20 lat, jak będziesz się czuł gdybyś wybrał opcję 1, a jak byś się czuł wybierając opcję 2. Według mnie, poczucie żalu i przegrania że się czegoś nie zrobiło lub nie spróbowało (czyli opcja 1) jest o wiele silniejsze niż nawet najgorsze poczucie nudy spowodowane przez nudne i bezsensowne życie (opcja 2). Ale jest jeszcze coś: jeśli wybierzesz opcję 2, to masz szansę na opcję 2a, czyli na to że podczas studiów lub innych przedsięwzięć znajdziesz to co będzie dla Ciebie miało sens i życie nie będzie już takie nudne. Wybierając opcję 1, zamykasz sobie drogę do opcji 2. Jeśli zaś wybierzesz opcję 2, to masz dodatkowo szansę na 2a. Czysty zysk. :) Sam też borykam się z tego typu myślami jak i Ty, ale zawsze wtedy staram się sobie przypomnieć to co napisałem powyżej. Mam nadzieję, że wiesz o czym mowa. Oczywiście, to wszystko i tak nie ma sensu, jako tako, bo i tak wszyscy kiedyś umrzemy. Przeczytałem jednak kiedyś gdzieś cytat na ten temat. Parafrazuję: "Każdy z nas musi wybrać rzekę po której będzie dryfował. Każda z tych rzek kończy się wodospadem czyli naszą śmiercią. Jednak to my mamy wybór czy dryfujemy w rzece wypełnionej kremem truskawkowym lub w rzece pełnej gorącej smoły, w worku z pająkami." O co chodzi? Życie i tak kończy się śmiercią więc po co, jeszcze za życia, się umartwiać. Wiem, że to się tylko tak łatwo mówi...ale jak mówiłem, lepiej przegrać życie po walce niż na samym początku rzucać ręcznikiem w ring. Pozdrawiam.
-
Problemy zwiazane z dziewczyna/rodzina/stresem/samotnoscia..
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Masz calkowita racje. Tez tak to widze. Myslalem jedynie, ze byc moze istnieje jakis "zloty srodek" lub cos w tym stylu. No ale fakt. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazuja, ze jednak nie bede mial wyjscia poza akceptacja calej sytuacji bo po prostu jest jak jest. Akceptacja w sumie nastapila juz dosc dawno, jedynie zal pozostal. Miejmy nadzieje, ze to tez zlagodnieje. -
Problemy zwiazane z dziewczyna/rodzina/stresem/samotnoscia..
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Otoz, nie boje sie mamusi. Boje sie poczucia winy ktore mi moze w przyszlosci towarzyszyc. Czy to takie dziwne? Jakbym sie bal mamusi to bym nie wyemigrowal i nie mialbym sytuacji ktora mam. Jednak, czy to dziwne, ze dorosly czlowiek ROWNIEZ potrzebuje rodzicow, chociazby do rozmowy i poczucia wiezi mentalnej? Czy to takie dziwne, ze boli mnie ze to sie nie uklada jak powinno? Jak wasi rodzice poumieraja jak bedziecie mieli te 50-60 lat to tez bedziecie plakac za nimi jak bobry - zupelnie jak dzieci. Ale i tak bedziecie mieli lepiej. Bo wasi rodzice smierci sobie nie beda wybierali, podczas gdy moi zyja - ale tak jakby dla mnie umarli, na obecna chwile. Kazdy konflikt boli, a szczegolnie ten w relacji rodzic-dziecko. I NIE, sytuacja mi wcale nie pasuje. A co do komentarzy o dupie lub kopaniu w dupe: Zycze wam zeby i was cos takiego spotkalo. Zgryzliwosc za zgryzliwosc... Na moich rodzicow tez dziala wylacznie ta metoda, w ostatnich czasach. -
Problemy zwiazane z dziewczyna/rodzina/stresem/samotnoscia..
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Otoz pozwalam sie tak traktowac bo nie chce niepotrzebnie uniesc sie honorem w momencie w ktorym byloby to, byc moze czasami, niewlasciwe. Uniknalem w ten sposob wiele konfliktow w przeszlosci z roznymi osobami. Wlasnie dzieki niewyciaganiu pochopnych wnioskow. Najlatwiej jest sie obrazic na wszystko i na wszystkich i to po grob ...a potem byc moze po latach stwierdzic, ze moze nie do konca (a przynajmniej w niektorych sytuacjach) nie mialo sie wcale racji. Moi rodzice sa jacy sa ale ja tez byc moze powiedzialem/zrobilem im kiedys cos co chociazby czesciowo moglo tlumaczyc ich zachowanie. Fakt, krzywdza mnie, ale nie wiem czy robia to specjalnie czy tez przez to ze sa zwyczajnie w swiecie glupi lub poprzez jakis splot wydarzen z ich dziecinstwa ktory rzutuje na ich dzisiejsze zachowanie. Chce wierzyc, ze to drugie. Stac mnie na wiecej niz takie prymitywne zachowanie. Np. jak ktos na ciebie wpada w autobusie to tez nie walisz go od razu w pysk, bo zboczeniec czy cos. Facet moze byc Bogu ducha winny a wpadl na ciebie poniewaz autobus gwaltownie ruszyl i wcale nie chcial ci zrobic krzywdy. A dupa wolowa smakuje mi najlepiej podsmazana z cebulka i salatka z oliwkami. Musisz koniecznie sprobowac. -
Problemy zwiazane z dziewczyna/rodzina/stresem/samotnoscia..
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Zgadzam sie, z tym co mowisz. Boje sie jedynie aby nie wylac dziecka z kapiela, podczas proby niezatracenia samego siebie. Czasem dzieje sie tak, ze wytwarzamy wokol siebie tak gruby pancerz ze nie przechodza przez niego nie tylko zadne negatywne bodzce ale takze i te pozytywne. Wiem po sobie ze mam z tym problem. Albo ufam kazdemu i bezgranicznie albo w ogole i nikomu. Jednoczesnie boje sie zranic rodzicow brakiem kontaktu z mojej strony, boje sie byc zranionym przez nich a z drugiej strony nie chcialbym rowniez przegapic ewentualnych pozytywnych sygnalow z ich strony. Dlatego tez kazdy ich e-mail do mnie wywoluje we mnie dwojakie odczucia. No ale fakt, zadna rodzina nie jest idealna. Ja mam jedynie odczucie, ze moja jest jeszcze bardziej nieidealna niz przecietna srednia krajowa, ze sie tak wyraze. Oczywiscie zdaje sobie sprawe ze jest wiele innych rodzin z sytuacja niewyobrazalnie gorsza od mojej (pijanstwo, kazirodztwo, przemoc domowa itp.), i tym sie pocieszam. -
Problemy zwiazane z dziewczyna/rodzina/stresem/samotnoscia..
indianer odpowiedział(a) na indianer temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Dokladnie. Tak tez staram sie robic. Boli jedynie, ze nie moge wszystkim dogodzic. Jednak z tego co sam mysle, a takze z Waszych rad, wnioskuje ze bede sie z tym musial pogodzic. W koncu, jeszcze sie taki nie urodzil... Raz jeszcze dziekuje za odpowiedzi.