Skocz do zawartości
Nerwica.com

wokalistka

Użytkownik
  • Postów

    23
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia wokalistka

  1. Od samego początku inicjatywa wychodziła ode mnie.... Nigdy nie pytają mnie o nic, co dotyczy mnie i mojego życia...... Zachowują się tak jakby im w ogóle nie zależało na tym, aby się poznać.... ja pytam je o samopoczucie, o tym jak spędzały wieczór itd. One nic.... same ze sobą mogą gadać non stop. Mam wrażenie, że ich zadaniem, to ze mną jest coś nie tak......obie dziewczyny są dla mnie dalszymi znajomymi. Obie znałam, gdy szłam do pracy :(
  2. Czy mam myśli samobójcze? Jakiś czas temu, o czym zresztą pisałam tutaj na forum, leczyłam się na depresję i stany lękowe. Potem zaliczyłam doła.....rzuciłam wszystko.....psychologa, muzykę.....postanowiłam pogodzić się z przeznaczeniem - z byciem nieudacznikiem, bo inaczej nie umiem tego nazwać. Nie udało mi się jednak z tym pogodzić. Do bólów serca na tle nerwowych, zaczęłam mieć problemy z żołądkiem - refluks przełykowy, zaburzenia równowagi i co najlepsze..... mam problemy z chodzeniem. Gdy ktoś patrzy na mnie jak idę, nie mogę chodzić. Nogi robią mi się sztywne, z trudem je odbijam od ziemi, czasami nie mogę zgiąć nogi w kolanie. Czasami mnie pytają, czy coś sobie zrobiłam, czy może nie skręciłam sobie stopy. Często, jak ktoś idzie za mną, przystaję i czekam, aż mnie wyminie, bo NIE POTRAFIĘ IŚĆ. Ostatnio zaczęłam myśleć nad samobójstwem. Nie wiem czym są myśli samobójcze....nie wydaje mi się abym tworzyła dla siebie zagrożenie.. te myśli nie są niekontrolowane, napływające z nie nacka, mimo mojej woli. Myślę o tym świadomie. Zastanawiam się jakbym to zrobiła, gdzie i kiedy. Tak naprawdę wiem jednak, że nie miałabym na to odwagi.........gdyby ktoś powiedział mi teraz że mam raka - nie leczyłabym się....czuję że nie potrafię żyć na takim świecie, czuje że tutaj nie pasuję, czuję że wszystko już za mną....... Nie mam nikogo, z kim mogłabym o tym pogadać, na psychologa nie mam pieniędzy......co zrobić, aby chciało się żyć?
  3. Witam..... Mam pewien problem i nie wiem jak sobie z nim poradzić..... Jakiś czas temu dostałam pracę.....bardzo się cieszyłam, na myśl że wreszcie wyjdę z domu i zarobię troszkę pieniędzy na moje marzenia......moja radość nie trwała jednak zbyt długo. Pracuję z dwiema dziewczynami. Wydawało mi się że moja szefowa powinna zrobić wszystko aby w miejscu pracy zapanowała sympatyczna atmosfera... niestety zostałam całkowicie odizolowana od towarzystwa... Dziewczyny ciągle sobie plotkują, wychodzą do innego pomieszczenia aby pogadać, zostawiając mnie samą.... gdy próbuje wtrącić się do rozmowy, coś zagadać one tyko burkną mi coś jednym słowem i dalej sobie plotkują..... czuje się okropnie. Gdy jestem sam na sam z którąś z nich, tylko ja zaczynam próby nawiązania rozmowy - żadna z nich, pierwsza się do mnie nie odezwie. Atmosfera panująca w pracy strasznie mi działa na psychikę, wraca do domu zmęczona, z poczuciem tego typu, że jestem jakaś nienormalna, brzydka, nie interesująca.......nie wiem ile lam jeszcze wytrzymam....Nie wiem czy ze mną jest coś nie tak??
  4. Jeśli masz dobre ucho, bez googlowania ocenisz kto ma dyplom, a kto nie. Ale dzięki za pocieszenie :*
  5. Bardzo dziękuje Ci za tego posta. Mam już dość słuchania tego, że żyję tak w własnego wyboru, a bo potrzebuję poczucia bezpieczeństwa, a bo to, a bo tamto. JA W DOMU UMIERAM ZE STRACHU PRZED OJCEM!! Nie chce tu mieszkać! Nie z rodziną! Masz rację studiować można zawsze, ale jeśli chciałabym osiągnąć coś więcej niż tylko dyplom?? Będzie już za późno. Nie zależy mi na karierze, ale chciałabym czasem gdzieś wystąpić.... Rozglądałam się za stypendium. Naukowe będzie ciężko zdobyć z tak kiepskim przygotowaniem wstępnym, a socjalny mi nie przysługuje, bo mój ojciec dobrze zarabia, ale urzędników nie obchodzi to, że ojciec nie łoży na moje utrzymanie.
  6. Pochodzę z patologicznej rodziny...... Gdy byłam mała ojciec lał mnie jak popadło, a gdy trochę urosłam ciągle żądał i wymagał....Zawsze wszystko musiało być naj...ja musiałam być naj..., bo inaczej byłam nikim. I tak mam do dzisiaj....każde małe potknięcie czyni ze mnie najgorszą fajtłapę. Zawsze musiałam robić to co ojciec chciał, studia też mi wybierał..... Bałam się przeciwstawiać bo mi da w ryj, bo na mnie na wrzeszczy, może wyrzuci z domu..... Zawsze chciałam studiować muzykę, ale nikt tego w domu nie popierał - ojciec nie popierał. W końcu mając dwadzieścia parę lat zapisałam się do szkoły w tajemnicy. Sprzedawałam na aukcjach internetowych wszystko co miałam wartościowszego, żeby ją opłacić. W końcu się wydało.....po 2 latach. Okres w którym chodziłam na lekcje być z początku koszmarny. Poczucie wstydu, zażenowanie, bezsilność, nienawiść do samej siebie, bo przecież muszę wszystko robić dobrze, a przecież to się zafałszuje, tu nie zawsze wyjdzie......czułam się jak pomyłka boża. Znieczulałam się alkoholem, jakimiś tabletkami...wymiotowałam czasem przed zajęciami, w końcu postanowiłam iść po poradę. Nie wiele to dawała, sytuacja zaczęła zmieniać się kiedy....się zakochałam. Jednym z moich nauczycieli był mężczyzna.... kila lat starszy ode mnie. Od razu wpadł mi w oko, ale czułam się przy nim jak NIKT. On wykształcony, znakomity pianista - BÓG, a ja taka nijaka. Taki KOPCIUCH nic nie umiejący. Mimo tak niskiego mniemania o sobie, postanowiłam o niego zawalczyć ale dostałam kosza....szkoła skończyła się....on wyjechał..... Zażenowanie swoją beznadziejnością wzrosło. Chciałam iść na studia muzyczne, zapomnieć ale okazało się że....brak mi odwagi. Czuję że nie dam rady podołać tym wszystkim wyzwaniom - egzaminom, koncertom. Nie mam siły na taką konfrontację z samą sobą. Nie wierze w siebie i tyle. Znowu zacznę pić, znieczulać się..... Druga sprawa to pieniądze. Pochodzę ze wsi, gdzie nie ma pracy, żadnych perspektyw. Ci którzy mogli wyjechali, a ja siedzę...... Poprosiłam o pomoc ojca, bo pomimo lęków postanowiłam że może jednam spróbuję. Pomoc nie miała polegać na płaceniu czesnego przez cały okres studiów ale na pożyczce na start. Chciałam przenieść się do większego miasta, znaleźć pracę i opłacić wszystko, w tym studia. Odmówił. Moje miejsce jest w domu. On kiedyś tutaj wróci i na starość mam obowiązek się nim zająć. Owszem...na studia zawsze można iść, ale chcąc osiągnąć coś więcej niż sam dyplom trzeba zacząć niestety w młodym wieku. I to cała historia. Nie chcę chodzić już na psychoterapię. Przez całe życie dla samej siebie byłam nikim i moje mniemanie nie zmieni się od tak. Za późno się za to wzięłam, a bez mojej muzyki nic nie ma już sensu.
  7. nigdy nie jest za pozno tak dlugo jak sie ma marzenia mozna probowac je zrealizowac, Dla mnie to, jedna z tych "uzdrawiających" formułek, które nici mają do rzeczywistości. Jest wiele fachów, gdzie niestety liczy się chociażby granica wieku. Nie każdy cel jest do osiągnięcia. Nie każdy człowiek, może cel osiągnąć. Moim zdaniem Bóg spaprał sprawę w mojej konstrukcji. Czuję powołanie do czegoś, czego chociażby moja osobowość nie popiera i we mnie nie wierzy.
  8. Do niedawna czułam się bardzo dobrze, odstawiłam nawet tabletki. Wszystko runęło, kilka tygodni temu. Zrozumiałam, że nadal nie mam odwagi stawiać czoła przeciwnościom losu i nie potrafię.....sobie odpuścić. Muszę być idealna albo jestem nikim. Szalę przeważył fakt, że wytyczony przeze mnie cel, którego realizacji podjęłam się dopiero kilkanaście lat od czasu, kiedy zaczęłam o nim marzyć - jest nie do osiągnięcia. Mówisz, żeby obrać nowe wyzwanie. Zrobiłam to, ale to już nie to samo. Tamten cel był całym moim życiem, był mną. Zrezygnowanie z jego osiągnięcia, jest dla mnie rezygnacją z samej siebie. To tak jak z powołaniem kapłańskim..... Teraz jestem zgryźliwa, przybita i marudząca. I taka już będę.....
  9. Postanowiłam zrezygnować bo niczego już w moim życiu to nie zmieni. Nie zmienię od tak, nastawienia do samej siebie, a na realizację moich marzeń, dla których podjęłam terapię, jest już niestety za późno.
  10. Od 6 miesięcy chodzę na terapię do psychologa, czy mogę z niej zrezygnować bez porozumienia z lekarzem?? Po prostu podejść do rejestracji i anulować wizyty? Chodzę na fundusz...
  11. Wizyta u psychiatry już za mną.......lekarka stwierdziła u mnie nerwice lekową. Dostałam lek na receptę i skierowanie na psychoterapię. Na czym polega taka psychoterapia i jak długo trwa? Doktora powiedziała że na pierwszym spotkaniu rozwiązuje się testy i tego się boję...a jeśli wyjdą bardzo źle? Mogą mnie na siłę zamknąć w szpitalu??
  12. Witam Bardzo jestem wdzięczna wszystkim za pomoc, za słowa wsparcia i otuchy Jestem pełna nadziei, że powoli uda mi się stanąć na nogi, uwierzyć w siebie i przejąć pełną odpowiedzialność za swoje życie. Zielona Gałązka bardzo dziękuje Ci za tę wiadomość W tym tygodniu mam wizytę u psychiatry, poproszę o skierowanie do psychologa, mam nadzieję że nie odmówi....sama też postanowiłam walczyć....może to głupie ale napisałam list do rodziców. Napisałam w nim o swoich uczuciach, o ich zachowaniach które są dla mnie krzywdzące i sposobach budowania naszych dalszych relacji. Później go spaliłam....ulżyło mi...zamierzam się trzymać tego co w nim napisałam i nie ulegać żądaniom, tylko w obawie przed złością ojca. Jeśli chodzi o śpiew, nigdy jeszcze nie śpiewałam w grupie. Mam zajęcia indywidualne ale w maju jest koncert i pewnie w kwietniu zaczną się próby z mikrofonem, ze wszystkimi uczestnikami. Na lekcjach jest mi bardzo ciężko. Nauka śpiewu jest dość intymna, ćwiczenia są "śmieszne", ośmieszające, ja nie mam do siebie tak dużego dystansu żeby się tym bawić. Spinam się, blokuję i okropnie boje się oceny nauczyciela. Czuje się dokładnie tak, kiedy w dzieciństwie jako mała dziewczynka wbijałam gwoźdź w deskę, ojciec patrzył, a gdy zrobiłam to źle albo za wolno, strasznie na mnie krzyczał. Ja nie chce być już tą małą dziewczynką Chcę być dorosłą odpowiedzialną kobietą i BRONIĆ SIĘ Ale nie mam odwagi Wydaje mi się też że są rzeczy których nie mogę wybaczyć rodzicom, szczególnie ojcu. Nie wiem w ogóle co to znaczy wybaczyć...zapomnieć? jeśli tak, nie mogę wybaczyć. To co się działo kiedyś w moim życiu odmieniło całe moje życie i o tym nie można po prostu zapomnieć. JA NIE CHCE MU WYBACZAĆ. Chciałabym żeby to zaakceptował. Gdy byłam mała i za głośno krzyczałam dostawałam pantoflem w twarz, pamiętam jak kiedyś dosyłam drewniakiem - długo się goiło... teraz na lekcji karzą mi śpiewać pełnym głosem a ja nie mogę....bo przeszłość mnie blokuje. Wiem że nauczyciel mnie nie uderzy ale nie mogę....Kiedy wracam pamięcią do przeszłości.....kiedyś byłam taka "inna" - pełna życia, rozwrzeszczana, szukająca kontaktu z innymi, ale to przeszkadzało moim rodzicom, nie mogą mnie przecież wiecznie pilnować. Najlepsze dziecko to takie które siedzi cicho w kącie i zajmuje się same sobą. I tak właśnie mnie przerobili.... Jeszcze raz wszystkim dziękuje. Pozdrawiam ciepło
  13. Nie chodzi mi o samą zmianę imienia, ale o to że ta zmiana byłaby elementem właśnie tej pracy nad sobą, pracy nad zmianą swojej osobowości. Po co na siłę starać się pokochać siebie (JA=IMIE),ukształtowaną w sposób krzywdzący da mnie, skoro mogę zbudować kogoś innego, zacząć od początku? W przyszłym tyg. mam wizytę u psychiatry ( na początek) w sprawie wyzwolenia siebie ze swojego ciała, ale póki co chciałabym poznać Wasze zdanie.
  14. Ostatnio dość sporo myślę nad zmianą imienia. Mówi się że wyrzec imienia tzn. wyrzec się samego siebie. Bardzo interesuje mnie Wasza opinia w tej kwestii.. Z czym kojarzy się nam nasze imię? - z dzieciństwem, z rodzinnym domem, rodzicami.....IMIĘ to JA, jednostka zaprogramowana przez rodzinę, najbliższe otoczenie. Zaprogramowano w nas sposób myślenia o świecie, sposób myślenia o nas samych, wmontowano reakcję na dane sytuacje. Na widok biegnącej myszy, przerażę się ale po chwili zastanowienia dojdę do wniosku, że myszka jest jeszcze bardziej bezbronna niż ja i wcale nie ma powodu by się jej bać ale przecież "człowiek boi się myszy". Wracając z pracy podam na twarz ze zmęczenia ale nie dlatego że faktycznie jestem wykończona ale dlatego bo przejęłam ową reakcję od mojej mamy. Moje imię to zespół dobrych i złych cech ale nie ustalonych przeze mnie, ale moje najbliższe środowisko, a ja nieświadoma akceptuję taki stan. Moja twarz jest powodem do wstydu, bo nie ma zarysu owalu - wmawia starsza siostra, jestem nie uzdolniona muzycznie - wmówiła mama. Mózg dostosował nasze życie do naszych myśli - myśli zaprogramowanych przez innych. W głębi duszy możemy być żywi, rozbrykani ale na co dzień jesteśmy skryci i nieśmiali bo tak nas zaprogramowano. Czy zmiana imienia to naprawdę oznacza wyrzeczenie się siebie? CZY TO JEST ZŁE, że chcemy się wyrzec tej osoby która jest sprzeczna z naszym prawdziwym JA? Może nie chce być zamknięta, do bólu grzeczna i uprzejma? A moje imię właśnie o tym mi przypomina. Czy zmiana imienia nie jest czymś dobrym, gdy chcemy przejąc kontrole nad swoim życiem, odpowiedzialność za siebie, gdy chcemy wychować siebie od nowa - ale po swojemu? Gdy chcemy wypracować w sobie nowe reakcje, nowe nawyki? Proszę napiszcie co o tym myślicie?
×