Witam serdecznie wszystkich, którzy zdecydowali się przeczytać moje marne wypociny.
Od czego zacząć... Najlepiej od początku. Mam 18 lat. Zawsze byłam odważną, nie posiadającą żadnych zmartwień, wesołą optymistycznie nastawioną do życia dziewczynką. Zaczęło się gdy przyszłam do nowej szkoły średniej. Od początku wymagano bardzo wiele, to wszystko było tak nagle. Jestem w szkole, do której trafiłam raczej z wyboru "Basia, Kasia, Zosia i Zenek tu idą - też pójdę! ". Jest to profil ochrony środowiska. Nastawiona byłam na biologię, lubię biologię. Okazało się jednak,że jest chemia, chemia i tylko chemia, której nienawidzę, nie pojmuję, a w dodatku mój nauczyciel od chemii jest jednym z najlepszych chemików w Polsce, wydaje własne podręczniki, itd. Jest to raczej równoznaczne z tym, że jest bardzo wymagający. Wydaje mi się, że zaczęło się właśnie od tego momentu. Zaczęłam się bać chemii. Stopniowo coraz bardziej, aż do momentu , gdy przerzuciło mi się na wszytskich nauczycieli i na wszytskie przedmioty. Bałam się słowo pisnąć, z czym wcześniej nigdy przenigdy nie miałam problemów. Z czasem ciągły strach zapanował nade mną. Nad całym moim życiem. Zaczęłam stresować się nawet wyjściem do sklepu, bo idę sama, bo muszę sama o coś poprosić, bo to bo tamto. Podkreślam, że stopniowo było coraz gorzej. Nie potrafiłam już zapanować nad swoimi myślami, nie potrafie odpowiedzieć nawet dlaczego tak się boję. Aktualnie boję się wyjść na ulicę, żyję w ciągłym stresie, przeolbrzymim strachu, ciągle jestem spięta. Zaciśnij mocno pięści przy klatce piersiowej. W tym momencie jesteś spięty. Ja czuję tak ciągle, wcale ich nie zaciskając. Boję się wyjść na ulicę, idąc boję się ,że zaraz coś mi spadnie na głowę, że na chodnik wjedzie jakiś samochód i coś się stanie, wiecznie myślę o tym, co może się za chwilę stać, choć tak naprawdę to niemożliwe. Nawet siedząc w domu, boję się ,że ktoś mi wybije okno. Wymiotuję ze stresu, dużo płaczę. Wszystko dzieje się od roku. Chodziłam do psychologa, wiem, nie powinnam się poddawać po 6 miesiącach, ale naprawdę uważałam , że to nie przynosi mi ani najmniejszych skutków. Wiele osób mówiło, że trafiłam do nieodpowiedniej, bo jeśli nie mogę się przed nią otworzyć to nic z tego nie wyjdzie. Od 3 miesięcy zaczęłam mieć silne bóle w klatce piersiowej. 3 razy byłam u lekarza pierwszego kontaktu, stwierdziła , że to zapalenie górnych dróg oddechowych i ciągle dostawałam antybiotyki. W końcu wczoraj za 4 razem dała mi wreszcie skierowanie do kardiologa, zrobili mi ekg i usg, pan powiedział ze z sercem ok, z tym,że puls powinien wychodzić 60-70 a ja miałam 120. Zapytał mnie o kilka rzeczy i stwierdził, że to na 100% na tle nerwowym. Teraz mam jakieś tabletki pod język, magnez i mam pić melisę. Bóle są naprawdę mocne. Ile jeszcze.... co jeszcze pociągnie za sobą ten stres, ile się wycierpię, jak ja to wsyztsko przetrwam...? Mam zaledwie 18 lat, powinnam cieszyć się życiem, korzystać z niego jak najlepiej... A mój kolejny dzień to walka... "byle do jutra"... Boję się nawet pisząc to teraz, boję się kompromitacji, bo mimo wszystko ciężko mi się otworzyć, tak naprawdę nikt mnie nie rozumie i jest to niepojęte. Dlatego wybrałam te forum...
Dziękuję za uwagę.