Wiesz, że tak na szybko przychodzą mi do głowy tylko dwie dziedziny, które mówią, że są tak niezwykłe lub inne, że nie podlegają zwyczajnym prawom rynku czy oceny skuteczności działania? Psychoterapia i teologia :) I można oczywiście szukać związków, które uzasadnią istnienie tej diady, ale czy jak w przypadku rozdawania bądź nie prezerwatyw w krajach zagrożonych pandemią AIDS nie będzie to tylko dyskusja z poziomu światopoglądowego?
Czyli nie będzie tak, że to światopogląd, a nie fakty decydują o sposobie uprawiania psychoterapii? I ok niech tak będzie. Tylko dlaczego jedna grupa, która twierdzi, że przebieg procesu terapeutycznego ma wyglądać tak a tak (np. właśnie odpowiedzialność powinna spoczywać na kliencie) ma mieć przewagę nad resztą, która uważa, że psycholog powinien wziąć odpowiedzialność za proces i w konsekwencji np. radzić? I ta grupa zmierza do prawnego usankcjonowania sposobu uprawiania psychoterapii?
[Dodane po edycji:]
Na początku terapii, wiele osób (możliwe, że wszyscy) idą tam jak po usługę; odpowiedzialność spoczywa na specjaliście, on mnie ma wyleczyć.To przekonanie z czasem się zmienia i Ci do niego dojrzeją wiedzą, że oni sami muszą wziąć odpowiedzialność za własne zmiany. To nie koniec drogi. Wiedza i informacja, a wykorzystanie wiedzy i doświadczenie to dwie całkiem różne rzeczy.
Twój paradoks dotyczy tylko pewnego etapu w terapii.
Przed takim pacjentem, jeszcze długa droga.
Jeśli wszyscy idą po usługę, dlaczego nie spełniamy ich oczekiwań?
Może pytanie jest dziwaczne i pierwsza odpowiedź, która się nasuwa to np. "Bo człowiek musi się nauczyć odpowiedzialności za swoje życie", ale ja bym jednak to pytanie pociągnęła i postarała się poszukać odpowiedzi innej niż standardowa. Jeśli psychoterapia ma być swego rodzaju laboratorium, to dokonujemy w niej zmian, które są laboratoryjne. Wiadomo, że jest różnica między laboratorium, a rzeczywistym życiem. W laboratorium ja dokonuje zmiany, a jednocześnie uczę człowieka, jak ma sam wziąć w swoje ręce własny los, gdy ode mnie wyjdzie. Dlaczego tak nie może być? Skąd wiemy, że ludzie, którzy do nas przychodzą muszą się akurat nauczyć odpowiedzialności za własną zmianę? Może po prostu wyczerpali już wszystkie dostępne sobie sposoby zmiany i potrzebują, żeby im dać inny? Żeby na moment wziąć za nich odpowiedzialność?
Byłabym jak najbardziej za oddawaniem odpowiedzialności w ręce klienta, bo to jego życie, gdyby nie fakt, że często pobrzmiewającym argumentem w tej sprawie jest stwierdzenie, że psycholog nie może brać odpowiedzialności za klienta, bo byłoby to zbyt obciążające. A to już brzmi bardziej jak dbanie o własne dobro niż o dobro tego, który przychodzi...