Skocz do zawartości
Nerwica.com

Vulpes

Użytkownik
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Vulpes

  1. dzięki za opinię! bardzo podobną rzecz już poisałem ale niestety skończyło się to klęską...w zasadzie to po 3 dniach spędzonych na mieście zdobyłem się tylko raz na podejście do kogokolwiek a i tak zwiałem zanim się one zorientowały i czułem się jeszcze większym niedojdą niż gdybym sobie to podejście darował...po tej próbie już na samo przypomnienie sobie wręczania rózy czuję wstyd, w tej chwili to zadanie jest wręcz niemożliwością i dlatego szukam czegoś łatwiejszego...przecież nie tylko wręczanie róży pomaga pokonać nieśmiałość, może są jakieś inne zadania, które byłyby w stanie podnieść moją pewność siebie trochę wyżej a wtedy może znów spróbuję "róży" i kto wie, może nawet mi się powiedzie...w każdym razie róża jest synonimem porażki i wstydu i potrzebuję powoli to zmienić ale samą różą nie da rady...nie chcę skończyć z "różofobią" a niestety to jest bardziej prawdopodobne w tej chwili... tak czy siak, jeżeli macie jakieś pomysły, zawsze zostaną one przeze mnie przeczytane, rozważone, może i wypróbowane... pozdrawiam
  2. chyba masz rację...chociaż jest to lęk dość specyficzny...nie lubię określenia siebie "jestem osobą nieśmiałą" bo to sprawia wrażenie stałości..tak jak jestem murzynem, jestem żydem, jestem blondynem....nie da się zmienić i tyle...ale ja właśnie chcę to zmienić, nie chcę się wykręcać przez całe życie przed samym sobą, że nic nie robię bo przecież jestem nieśmiały. pytanie jk by tu zacząć, jakie macie propozycje...pomysł z różą wydaje się dość zaawansowany i szukam czegoś odrobinę łatwiejszego. boję się wszystkiego co sprawia, że "występujesz z tłumu", że stajesz się widoczny, stajesz się konkretną osobą tu i teraz taką jaką jesteś...czy to wystąpienia publiczne, których jak ognia unikam od czasów dzieciństwa, czy kontakty intymne...emocjonalne, szczere typu relacje z płcią przeciwną, spzeciwianie się komuś w obronie własnych przekonań czy nawet wyjście z inicjatywą- każdy rodzaj rozpoczynania rozmowy, nawiązywania kontaktu...wiązę sie to z ryzykiem a ryzyko oznacza możliwość porażki...kiedy dziewczyna do mnie podchodzi ja nic ni ryzykuję, cały ciężar spoczywa na niej. kiedy ktoś zaczyna ze mną rozmowę ja jestem bezpieczniejszy niż gdybym to ja zaczął tą rozmowę...(trudno sobie wyobrazić, kiedy ktoś podchodzi do nas, poyta o godzinę a po naszej odpowiedzi odparowuje "daj ty mi spokój" czy "spadaj koleś" ) ale już takie odyki są możliwe, keidy to my robimy pierwszy krok... @ shani http://pl.wikipedia.org/wiki/Introwertyzm znalazłem coś o introwertyzmie i niemal idealnie pasuję do tego opisu... w każdym razie dzięki za tak szybkie, szczere odpowiedzi i nadal czekam na wasze opinie na ten temat...ciekawią mnie również jakie wyzwania moglibyście polecić takiemu mnie próbującemu pozbyć się nieśmiałości
  3. właśnie tutaj nieśmiałość staje się problemem...ta blokada przed jakimkolwiek wychyleniem się sprawia, że staję się po prostu osobą czekającą...na to, że ktoś go zauważy siedzącego gdzieś na uboczu, że jakaś dziewczyna zdobędzie się na to, na co ja nie potrafi i podejdzie do mnie, że uda mi się w ten sposób uniknąć sytuacji trudnych, nieprzewidywalnych...i tak sobie siedzę już 20 rok, czas leci a ja siedzę... czyli nieśmiałości nie da się pokonać?jeżeli jestem nieśmiały, to zasadzie taki już umrę? a może jednak są jakieś sposoby na pomniejszanie tego paraliżującego wpływu nieśmiałości na moje życie?jakieś metody, małe kroczki, które powoli uczą mnie radzić sobie z tym problemem? jak się ma według was nieśmiałość wobec intro- i ekstrawertyzmu? czy introwertyzm jest synonimem nieśmiałości a każdy ekstrawertyk jest pewny siebie, odważny, śmiały? czy może jednak będąc introwertykiem, mogę być osobą śmiałą, pewną siebie, z pozoru wręcz ekstrawertyczną? co myślicie o tych dwóch osobowościach? jak wypadają w waszych (dziewczyny) oczach ekstrawertycy a introwertycy? może jednak da się walczyć z nieśmiałością? jak wypada kwestia "wnętrza" osób ekstra- i introwertycznych? czy ekstrawertycy zawsze są "płytcy" a introwertycy posiadają bogate wnętrze, są wbrew pozorom bardzo ciekawe? co myślicie, zależy mi głównie na opiniach dziewczyn z przyczyn dość naturalnych ale może się każdy wypowiedzieć, nawet faceci
  4. piszę po dłuższej przerwie, bo msm kolejny problem.. i to pytanie kieruję do płci przeciwnej. mam duży problem z nieśmiałością. ostatnio próbowałem zrobić sobie sprawdzian- kupiłemw kwiaciarni różę i chciałem ją wręczyć jakiejś nieznajomej atrakcyjnej dziewczynie. stanowiło to dla mnie ogromny problem. próbowałem sobie to wszystko logicznie wytłumaczyć- dziewczynie byłoby bardzo miło usłyszeć coś takiego, że jeżeli do mnie ktoś by podszedł, rónież zareagowałbympozzytywnie ale nic nie działało. po prostu byłem spraraliżowany, wytraszony, później już wręcz wściekły na siebie i cały świat, poczucie wartości szybko spadło do zera (cały czas tylko kręciłem się po mieście z różą w ręce, do nikogo nawet nie podszedłem)...oczywiście róży nie dałem, było to zbyt wielkie wyzwanie. dlaczego nie mogę zrobić czegoś takiego, dlaaczego wydaje mi się, że dziewczynie taki ktoś wydawałby się idiotą a ja tylko bym się skompromitował? czy dziewczyny obecne tu na forum mogą przedstawić mi taka sytuacjęz innej strony, z ich punktu widzenia? jak byscie zareagowały na taką sytuację gdy zaczepia was "ja" wręczając różę, cały w nerwach...czy wyszedłbym na idiotę, sierotę i ostatnia niedojdę, całkowicie sie kompromitując? jak w ogóle widzicie problem nieśmiałości u płci przeciwnej...nawet u was samych? jak wypada porównanie nieśmiałego faceta z facetem pewnym siebie, ekstrawertycznym? czy zawsze nieśmiały jest gorszy a dziewczyny wolą tych, dla których nic w kontaktach z dziewczynami nie stanowi problemu? jest to dla mnie duża przeszkoda, problem, powód wstydu. to właśnie kontakty z dziewczynami potrafią rozwalić mnie w mgnieniu oka, choć z drugiej strony czasem zdarzało się, że zwykły uśmiech, parę słów z ust atrakcyjnejdla mnie dziewczyny sprawiały mi ogromną radość...proszę o opinie...=/
  5. Pisałem chyba w pierwszym poście...nie ma limitu wewnętrznego...w domu ograniczali mnie rodzice, szkoła, rodzeństwo ale kiedy wyjechałem na studia, miałem swój pokój i nie byłem zależny od nikogo, było inaczej. Konkretnie to w Szkocji spędziłem w pokoju około 4 miesięcy drugiego półrocza, bo w pierwszym zamiast komputera była trawka, jeszcze coś się uczyłem i nie czułem takiej potrzeby grania...no i przede wszystkim, nie znałem jeszcze tej konkretnej gry która mnie tak wciągnęła. Poznałem ją na przerwie świątecznej. Cztałem Władcę Pierścieni i ktoś powidział mi, że ponoć jakieś MMORPG robią na bazie świata Tolkiena więc zacząłem szukać i do Szkocji wróciłem już z tą grą. Od stycznia praktycznie do maja grałem non stop...to znaczy jeszcze w styczniu czasem chodziłem na jakieś imprezy, czasem nawet na wykład, czasem na stołówkę ale luty-maj było tylko granie. Żeby nie było wątpliwości- grałem ile tylko miałem siły. Jedyne przerwy jakie były to był sen ale nie kładłem się spać wieczorami czy nocami, w sumie to grałem do godziny około 8 rano, potem, ze zmęczenia zasypialem..zazwyczaj na łóżku ale czasem przed komputerem nawet...budziłem się różnie...od 13 do 18 i siadałem grać. Raz na kilka dni,koło 23-24 wieczorem wychodziłem kupić coś do żarcia, zazwyczaj starczało mi na kilka dni gdzie spędzałem je tylko w swoim pokoju na spaniu i graniu. Nie było zmęczenia grą. Czasem się nudziłem konkretną czynnością ale wtedy wystarczało przełączyć na inną "postać" i wszystko zaczynało się od nowa. Najgorzej było, keidy nie było internetu...wtedy cała ta pustka zwalała się na głowę, zaczynałem zdawać sobie sprawę z tego co ja robię, przychodziły napady rozpaczy czy smutku...zazwyczaj oglądałem wtedy jakieś filmy czy po prostu odsypiałem na zapas... nie było limitu wewnętrznego...nawet denerwowało mnie, że muszę spać, że śpiąc marnuję czas który mógłbym wykorzystać na rozwój postaci w grze. Dzięki temu byłem pierwszą osobą na serwerze, która osiągneła najwyższy poziom w swojej klasie, czego się jednak wstydziłem bo wiedziałem jak to wygląda naprawdę ale sukces był, poczucie siły było...złudne- tak ale lepsze to niż być zerem w realu. tak myślałem. Jak się czuję kiedy zaczynam grać? Fajnie, przyjemnie, pewnie. Nie ma chaju żadnego ale jest przyjemne uczucie. Ostatnio odcinałem sobie komputer....pierwszy raz był plan trzech miesięcy bez komputera. nie wytrzymałem po 3 tygodniach, po 4 już grałem jak wcześniej. Teraz skończyłem miesiąc bez komputera ale to też nie był miesiąc- już po 6 dniach grałem po kryjomu, co prawda nie długo bo to było niemożliwe, tylko wtedy, kiedy byłem pewien że nikt się nie dowie. Teraz jednak mija drugi tydzień bez gry, pierwszy nawet bez forum o tej grze, z czego wcześniej ciągle korzystałem (taki zamiennik grania ale ciągle gra siedziała mi w głowie) teraz mam zero gry, zero forum i jest nieźle. czasem myślę o grze ale to już tylko myśli i sny ewentualnie. dzisiaj jest wyjątkowo dobrze. cały dzień pracuję, próbuję "bić rekord" w tym ile słów z niemieckiego mogę wykuć w ciągu jednego dnia, bez pomijania innych obowiązków, już jestem na 90 :) a i samopoczucie jest bardzo dobre Ja wiem dlaczego gram...bo to jest moim źródłem poczucia własnej wartości, do niedawna- jedynym takim źródłem. Problem nie polega chyba na zrozumieniu i po sprawie. Bardzo ważne było dla mnie zrozumienie czemu gram, bo teraz mogę z tym walczyć ale sam rozum nie wystarczy. Muszę sobie stworzyć źródła poczucia własnej wartości w świecie realnym, które stopniowo pozwolą mi uniezależnić się od gry. Nie będę musiał grać, żeby uciec przed własną beznadziejnością ale będę mógł grać dla przyjemności jeżeli to będzie jakaś przyjemność dla mnie :) [Dodane po edycji:] piszę po dłuższej przerwie, bo msm kolejny problem.. i to pytanie kieruję do płci przeciwnej. mam duży problem z nieśmiałością. ostatnio próbowałem zrobić sobie sprawdzian- kupiłemw kwiaciarni różę i chciałem ją wręczyć jakiejś nieznajomej atrakcyjnej dziewczynie. stanowiło to dla mnie ogromny problem. próbowałem sobie to wszystko logicznie wytłumaczyć- dziewczynie byłoby bardzo miło usłyszeć coś takiego, że jeżeli do mnie ktoś by podszedł, rónież zareagowałbympozzytywnie ale nic nie działało. po prostu byłem spraraliżowany, wytraszony, później już wręcz wściekły na siebie i cały świat, poczucie wartości szybko spadło do zera (cały czas tylko kręciłem się po mieście z różą w ręce, do nikogo nawet nie podszedłem)...oczywiście róży nie dałem, było to zbyt wielkie wyzwanie. dlaczego nie mogę zrobić czegoś takiego, dlaaczego wydaje mi się, że dziewczynie taki ktoś wydawałby się idiotą a ja tylko bym się skompromitował? czy dziewczyny obecne tu na forum mogą przedstawić mi taka sytuacjęz innej strony, z ich punktu widzenia? jak byscie zareagowały na taką sytuację gdy zaczepia was "ja" wręczając różę, cały w nerwach...czy wyszedłbym na idiotę, sierotę i ostatnia niedojdę, całkowicie sie kompromitując? jak w ogóle widzicie problem nieśmiałości u płci przeciwnej...nawet u was samych? jak wypada porównanie nieśmiałego faceta z facetem pewnym siebie, ekstrawertycznym? czy zawsze nieśmiały jest gorszy a dziewczyny wolą tych, dla których nic w kontaktach z dziewczynami nie stanowi problemu? jest to dla mnie duża przeszkoda, problem, powód wstydu. to właśnie kontakty z dziewczynami potrafią rozwalić mnie w mgnieniu oka, choć z drugiej strony czasem zdarzało się, że zwykły uśmiech, parę słów z ust atrakcyjnejdla mnie dziewczyny sprawiały mi ogromną radość...proszę o opinie...=/
  6. Ze studiami największy problem że one mi do niczego nie były potrzebne oprócz do tego, żeby się wyrwać spod kontroli rodziców, żeby nikt mi nie truł nad głową że nic nie robie. Inna sprawa, że rodzicom weszło to już w nawyk i cały czas, co by nie było, było źle, ale tylko po to pojechałem do Wrocławia, po zawaleniu Szkocji- nie obchodziła mnie ta ochrona środowiska, pewnie nigdy bym nie pracował w tym zawodzie ale nie miałem żadnych marzeń co do studiów...nic mnie nie interesowało oprócz gry, dlatego pozawalałem studia dwa razy. Myślę, że to było chyba jednak lepsze niż wegetacja przez 5 lat, potem wegetacja w jakiejśtam, średnio obchodzącej mnie pracy w której byłbym średniakiem robiącym tylko co muszę, bo muszę...tak wyleciałem, zawaliłem dwa razy, co z jednej strony było złe, bo przecież Szkocja kosztowała rodziców masę kasy, Wrocław trochę mniej ale jednak zawsze coś też poszło no i po półtora roku byłem w znacznie gorszej kondycji niż w czasie matury. Ale myślę, że dobrze się stało, że wszystko się sypnęło. W sumie chyba podświadomie tego własnie chciałem- nie byłem w stanie sam zrezygnować z komputera ale nie wyobrażałem sobie żyć dalej jak żyłem, więc korzystałem ile się dało, zdążając do niechybnego końca, krachu, który pewnie mógłby coś zmienić. Problem był w tym, że tak sobie zyłem przez całe liceum, wierząc, że studia to będzie mój czas, że sytuacja się zmieni i ja się zmienię sam, bez wysiłku, pracy i wytrwałości. No i niby się trochę zmieniłem ale to pierwotne wybicie szybko zniknęło i zdałem sobie sprawę, że nie ma już niczego, na czym wcześniej stałem, nie ma rodziców marudzących, zakazujących, goniących do roboty, nie ma już szkoły z obowiązkową obecnością, nie ma klasy, w której jako tako się odnajdywałem. Jestem ja sam i świat...no i znalazłem swoje miejsce...w grze, bezpieczny, ze złudnym poczuciem siły i kontroli... Tak sobie tera przypominam, że tak samo traktowałem wiele rzeczy, wiele sytuacji, jak wyjazd do Szkocji jako magiczny lek na wszystie zło i nieszczęścia. Tak samo było, kiedy próbowałem trawki, tak samo, kiedy wyjeżdzałem do Wrocławia, tak samo kiedy kupowałem sobie boa, tak samo, kiedy świadomie zdążałem do zawalenia studiów. Zawsze wtedy liczyłem , że to coś zmieni we mnie, że Szkocja będzie jak z filmu "American Pie", że węże pozwolą mi być kimś wśród ludzi, że Wrocław i kontakt ze starymi znajomymi wyciągnie mnie na świat ale się myliłem. Dlatego też uciekłem w gry, znalazłem sobie świat, w którym byłem kimś tu i teraz, byłem dobry, bardzo dobry, byłem pewny siebie, odnosiłem sukcesy....tyle że realny świat był ciągle groźny... Sebcio, tak, dobrze przypuszczasz ale tak jest chyba z każdym uzależnieniem. Alkohol i stan "upojenia", czyli ucieczki do tej innej, prostszej rzeczywistości, narkotyki i ich działanie, czyli również "inny świat"...no i gra, gdzie "inny świat" trwa ile tylko chcesz, niewiele kosztuje, i w przeciwieństwie do alkoholu czy narkotyków, jest bezpieczny, niema ryzyka konfliktu z pprawem, kompromitacji, można się zamknąć w pokoju, odciąć od "złego świata" i siedzieć całe dnie w tym "lepszym" świecie. Cały czas gra jest dla mnie czymś cholernie atrakcyjnym, Nawet teraz złapałem się na tym, że zacząłem kalkulować co by było, gdybym mógł grać... ale widze, że pisanie na tym forum jest bardzo pomocne....kiedy myślę o grze i łapię się na tym, wszystko dzieje się "po cichu"...kiedy jednak wyciągnę to tutaj, na forum, muszę przeanalizować co robię, przemyśleć...a potem, jak już napiszę posta, czuję się trochę silniejszy, zabieram się do roboty i udaje mi się pociągnąć kolejny dzień bez grania. Dlatego tak dużo tu piszę chyba :) Jeszcze co do grania, to zastanawiam się, czy jeżeli teraz tak bardzo potrzebuję gry, tak mocno mnie ona wciąga, to czy to oznacza, że już zawsze będę musiał unikać gier jak ognia, żeby nie wpaść, czy nauczę się korzystać z wszystkiego z umiarem, czy zerwanie z uzależnieniem oznacza "nigdy więcej nie zagram" czy raczej "mogę grać jeśli mam czas i ochotę ale nigdy więcej nie postawię gry wyżej niż spraw realnych, obowiązków"... co myślicie? bo mi się wydaje, że jeżeli nie potraię grać bez uzalezniania się i muszę trzymać się zasady "zero gier", to tak naprawdę nadal jestem uzależniony tylko nie mam dostępu do gry...taka sytuacja by mnie nie zadowalała....raczej moim celem jest robienie czego chcę, włącznie z graniem ale nie uzależnianie się...umiejętność bycia blisko świata gier, korzystania z niego od czasu do czasu ale z umiejętnością do samokontroli...w innym wypadku ciągle jestem uzależniony chyba, nie prawda?
  7. Lotro...Lord of the Rings Online... był Lineage wcześniej ale to były czasy liceum, byłem w domu, miałem obowiązki, szkołę, znajomych było dużo ale to żadna różnica jaka to gra myślę. Jeżeliby nie było Lotro, to byłby pewnie Lineage, Aion, WoW, Perfect World czy Silkroad....wszystkie działają podobnie zaczynasz jako zero, słabeusz i powoli stajesz się silny, idziesz do przodu....jak w życiu chyba, tylko że tam nie da się cofać i wyrażnie widzisz co musisz zrobić i jak długo, żeby być lepszym a w realu nie dość, że wysiłek jest znacznie bardziej wyraźny to i porażki bolą znacznie mocniej no i nie możesz zmienić gry, zacząć od nowa, kiedy spadniesz na dno, jesteś tym kogo stworzyłeś od początku do końca... hehe tak sobie teraz myślę, że MMORPG jest właśnie podbne trochę do życia i to chyba tutaj tkwi głóny powód, dlaczego to gry online są najbardziej uzależniającymi grami. bo nie dość, że rozwijasz "siebie", idziesz do przodu, przez "wysiłek" stajesz się lepszym to jeszcze możesz rywalizować z prawdziwymi ludźmi, pokonywać ich, co wyzwala podobą radość jak osiąganie sukcesu w realu no i najważniejsze- porażki są bezpieczniejsze, wieśż, że niczym nie ryzykujesz ( bo co to za ryzyko jak nawet jak "umrzesz", znów się odrodzisz a strata będzie raczej niewielka) nie da się w MMO przegrać wszystkiego, zawsze można skasować postać, która "nie wyszła" i zacząć z czystym kontem....takie ułatwiacze, których w realu nie ma. I jeszcze do Homera, ja myślę o psychologii, bardzo mi się podoba ten kierunek, co aż mnie dziwi, bo jeszcze pół roku temu "studiowałem" ochronę środowiska, 4 miesiące później myślałem o dziennikarstwie ale oba były mi dość obojętne...teraz inaczej, interesuje mnie psychologia, jest cholernie ciekawa, niezwykle kreatywna, całkowicie przeciwna do pracy w laboratorium, tutaj jesteś sobą, masz tylko swój umysł i tylko to ci potrzebne, żeby się rozwijać, żeby być dobrym, najlepszym. No i psychologia jest bardzo "życiowa" zwłaszcza teraz, kiedy choroby cywilizacyjne tak szybko się rozpowszechniają...depresja, uzależnienia...niewiele jest osób, które nie mają żadnych problemów ze sobą, wiedzą kim są, czego chcą... nawet w moim najbliższym otoczeniu- jedni skupili się tylko na pracy, harują dzień w dzień wierząc, że to jest to, co chcą i powinni robić, inni pochłaniają telenowele, pożerają książki i filmy wierząc, że to ich "uczy życia" jeszcze inni nie potrafią myśleć samemu, co jest bardzo denerwujące, bo rozmowa z taką osobą jest pusta....on tylko powtarza to, co ktoś powiedział w radiu, gazetach czy telewizji wierząc, że to są jego własne myśli. Nie chcę taki być. Chcę myśleć samemu, chcę być sobą, nie chcę zaharowywać się, nie potrzebuję kasy do szczęścia chociaż wiem, że jest ona ważna. nie chcę "żyć życiem innych"- serialowych bohaterów, postaci książkowych, nie chcę poświęcić zycia na wspinaczkę po drabinie kariery zawodowej. Myślę, że psychologia jako kierunek studiów jest tu bardzo pomocna....uczy myśleć, wiedzieć co robię i dlaczego, rozumieć dlaczego ktoś nagle wybucha złością i nie "oddawać mu" ale nawet pomóc tej osobie. nie wiem, ale to jest chyba to, co chciałbym robić w zyciu- być sobą, bardzo sobą, nie iść tam, gdzie idą wszyscy, myśleć samemu, decydować na podstawie tego, co ja myślę a nie tego, co pomyślą inni. No i oczywiście kochać :) Tak, to jest chyba mój cel życiowy...teraz trzeba przebijać się przez wszystkie przeszkody, pokonywać zwątpienie, rezygnację, znosić porażki i iść naprzód :)
  8. Jedna rzecz nigdy się we mnie jednak nie zmieniła- zawsze myslałem, że każdy może wszystko, że mogę być kosmonautą, komandosem, prezydentem, księdzem, mogę grać albo łowić ryby, mogę być sam albo z najładniejszymi najatrakcyjniejszymi dziewczynami. Kiedyś jednak wierzyłęm, że potrzebuję dobrej sytuacji, że "jeszcze nie teraz", czekałem na dobry moment ale nie ma takiego czegoś. Nie robiłem nic wierząc, że kiedyś coś się samo zmieni a to błąd- muszisz robić cos, sam tworzyć okazje a nie biernie na nie czekać. Ty podrywasz dziewczynę która ci się podoba a nie czekasz czy ona sama zaczie cię podrywać. To powoli zaczynam rozumieć. Możesz zmarnować życie czekając na szansę, podczas gdy możesz sam tworzyć okazje, iść do przodu i po jednym dniu już jesteś krok bliżej, po tygodniu jeszcze bliżej i powoli się zmieniasz...w muszę całkowicie uwierzyć...no i oczywiście pamiętać, że mogę wszystko...chyba wszyscy możemy. Napewno możemy znacznie więcej niż nam się wydaje, niewiele jest chyba osób, które naprawdę zrobiły wszystko, co można zrobić według mnie. Większość, i ja sam tutaj się zaliczam, po prostu myśli, że już więcej się nie da, że jesteśmy pokrzywdzeni przez życie i nic juz tego nie zmieni- game over. Ale to chyba nie prawda, a ja to udowodnię i pokażę, że nawet to, co się stało, mnie nie złamie...na chama, a co!
  9. Problem w tym, że tak naprawdę to nie chce mi się niczego, poza graniem. Jeżeli teraz pojechałbym do UK, wykorzystałbym to prawdopodobnie jako kolejny okres grania non stop ponieważ nie jestem w stanie uporać się z tyloma wyzwaniami, jakim trzeba sprostać będąc w Szkocji. Byłem u psychologa, dużo mi pomógł. Znacznie lepiej rozumiem teraz swoje myśli, działania. Potrafię czerpać siłe z sytuacji, które kiedyś mnie tylko irytowały, zawstydzały czy przerażały. Problemy powoli stają się wyzwaniami, czasem zdarza mi się zaprzeć się i zrobić coś, czego normalnie bym nie zrobił bo nie widziałbym nagrody dla siebie, sensu itp. Teraz czasem mówię sobie, że to, co robię, nikt inny nie dałby rady zrobić. Wiem, że nie jest to dokladnie prawdziwe ale daje to siłę-wrażenie pokonywania granic, robienia czegoś, co wydaje się niemożliwe dla innych, dla mnie samego. Robię to jakby na przekór, "na chama" (np kuję słowka z niemieckiego, po 50 każdego dnia, czasem są łatwiejsze czasem trudniejsze, czasem naprawdę nie chce mi się ich robić ale zawsze je robię- na przekór lenistwu, żeby mu "dosrać"...działa zazwyczaj :) ) Biegam, 3 razy w tygodniu. To też jest dobre, wstaję o siódmej rano, kiedy jeszcze jest mgła na zewnątrz, często niewiele ponad 0 stopni i biegam. Pod koniec, kiedy już zbliżam się do "mety" wypluwam wszystkie siły jakie mie zostały, zajeżdżam się do zera...czasem jest trudno, nie chce się wstać ale poranek z bieganiem jest znacznie lepszy niż siedzenie w łóżku. Myślę, że trzeba coś robić, kiedyś myślałem, że potrzeba sytuacji, że samą chęcią niewiele się zrobi. Teraz zaczynam myśleć inaczej- chęci i upór to prawie wszystko. Kiedyś czekałem na dobrą sytuację, żeby zacząć biegać...a to pogoda nie ta a to butów nie mam a to się nie wyspałem...i tak mogłem czekać 20 lat. Dzisiaj wiem, że jakiekolwiek odpuszczenie sobie to oznaka słabości. Zdarza mi się to ale nie usprawiedliwiam się, po prostu muszę albo wybiec, "zaliczyć" albo leżeć i słuchać: "co, leżymy, nie chce się, poczekamy aż się nadarzy lepsza sytuacja, co?" to mobilizuje. Czasem lepsze efekty daje mi biec, przeziębić się (jak teraz) ale nie odpuścić treningu niż leżeć w łóżku z usprawiedliwieniem "dzisiaj pada"...
  10. Witam. Chciałbym podzielić się z wami moją historią, poznać wasze opinie, skłonić do dyskusji. Problem nie wygląda na depresję ale widzę, że jest to najkatywniejsze forum psychologiczne a problemy tutaj opisywane również nie są ograniczone tylko do depresji. Mam więc nadzieję, że moja historia pomoże nie tylko mi samemu, przez poznanie opinii innych ludzi, ale również innym osobom, którzy znajdą w tym temacie coś dla siebie. Otóż aż do matury radziłem sobie z życiem hmm...dopuszczająco, tzn uczyłem się, miałem znajomych, byłem "względnie zadowolony" chociaż naprawdę byłem nieszczęśliwy ale rutyna codziennych obowiązków skutecznie sprawiała złudne wrażenie ,że nei jest tak źle. Problem zaczął się, gdy wyjechałem na studia...do Szkocji. Znajomi mi zazdrościli-podczas gdy oni lądowali w rodzinnym mieście lub we Wrocławiu, ja wyleciałem do Szkocji, dostałem stypendium...luksus, mogłem studiować na lepszych warunkach, z ludzmi z całego świata. Coś jednak gruchnęło..pierwsze półrocze i siadłem, zacząłem palić marihuanę, jak większość studentów tam, ale już nie jak większość, przestałem się uczyć. Tylko poziom wiedzy wyniesionej z liceum pozwolił mi zdać egzaminy semestralne, bazując na wiadomościach z Polski. Postanowiłem rzucić trawę. Jak postanowiłem, tak zrobiłem ale oprócz trawy rzuciłem też całe normalne życie- odciąłem się od znajomych, przestałem chodzić na wykłady, potem przestałem wychodzić z pokoju w ogóle, skupiłem się na komputerze...a dokładniej na pewnej grze MMORPG. Nie robiłem nic poza graniem i spaniem...no, jeszcze jadłem ale tylko wtedy, kiedy byłem zbyt głodny, żeby móc grać. Schudłem 10 kilo (gdzie zawsze byłem szczupły, teraz ważyłem ledwo 58 kg) nie robiąc nic- zero ruchu, tylko sen i granie. Po zarcie chodziłem w nocy, kiedy nie było tyle ludzi na ulicach, p onieważ nie lubiłem patrzeć na innych ludzi. Kiedy wychodziłem zawsze miałem MP3 na uszach, która dość skutecznie zagłuszała pchające się do głowy myśli co ja wogóle robię. Drugi semestr spędziłem w swoim pokoju, grając na komputerze. Wróciłem do Polski (nawet nie podeszłem do egzaminów końcoworocznych). Rodziców udało się przekonać, że wole studia w Polsce, że Szkocja to nie dla mnie., tak więc zapewniłem sobie możliwość studiowana we Wrocławiu. nie miałem czego studiować, nic mnie nie interesowało w realnym świecie. Wybrałem ochronę środowiska bo na to łatwo się dostać, w sumie to studiów potrzebowałem tylko to tego, żeby wyrwać się z domu, bo rodzice ciągle gonili mnie od komputera. Kiedy wyjechałem do Wrocławia byłem znów sam na sam z komputerem. W grudniu wróciłem do domu, w zasadzie rodzice mnie zabrali, proponując przerwanie studiów (widzieli, ze nie sprawiają mi przyjemności a cheili, żebym robił w życiu to, co chcę) tak naprawdę to ja nie studiowałem od drugiego tygodnia października. W sumie byłem na trzech wykładach, po których zmknąłem się w pokoju do grudnia. Niedawno zdałem sobie sprawę, że moje uzależnienie bierze się z niemal zerowego poczucia własnej wartości w świecie realnym, podczas gdy w grze byłem pewnym siebie, odnoszącym liczne sukcesy graczem. To sprawiało, że wszystko co realne było niebezpieczne, nieciekawe, nudne a gra była azylem, ucieczką, największą nagrodą. teraz staram się z tym walczyć, próbuję zrozumieć siebie samego, odkryć dlaczego zachowuję się tak a nie inaczej. Próbuję wziąć się w garść i wystartować. Często potykałem się, lądując znów przed komputerem, często wszystko wydawało się bez sensu. Dlatego piszę tutaj swoja historię- potrzebuję poznać co inni ludzie myślą o tym, co zrobiłem i tym, co chcę zmienić. Interesują mnie wasze opinie, nie tylko na temat uzależnienia od komputera, ale opinie na temat jakiejkolwiek walki o siebie samego. Chciałbym stworzyć w tym temacie kreatywną dyskusję na rózne tematy, zazwyczaj bardziej lub mniej ściśle związane z moim problemem. Co myślicie o moim uzależnieniu, jak według was ma się ono do braku poczucia własnej wartości, co daje wam poczucie własnej wartości? Dla mnie wszystko inne od rzeczywistości stanowi zagłuszacz mojej osobowości, to znaczy gra tworzy inny świat w którym mogę być kims, odnosić sukcesy...książki pozwalają mi czasem przeżywać emocje których w swoim życiu nie potrafię przeżyć. to samo robią filmy- przeywając czyjeś szczęście na filmach, w książkach, identyfikując się z postaciami w grze czy nawet w muzyce mogę przeżywać to, co one przeżywają. Daje mmi to uczucie, że moje życie nie jest takie puste, że jestem dość szczęśliwy, podszac gdy bez książek, gier, muzyki, filmów do głowy pchają się nieprzyjemne myśli przypominające mi, że tak naprawdę to nic z tego nie jest prawdą, że gra nie jest niczym tylko zasłoną dymną... Czekam na wasze opinie.
×