Witajcie
Nerwicę mam od 18 lat.
Tak mniej więcej 18 lat temu poczułam pierwszy raz to nieznośne napięcie, to "coś" co hamuje, nie pozwala na rzeczy na które ma się ochotę, to "coś" co potrafi przemienić życie w piekło. A podobno każdy ma "coś" w sobie
Kiedy jest mi źle, jak własnie teraz, proszę tylko o to, żebym z tego wyszła i żeby moje dziecko nigdy nie czuło takich cierpień.
Przez te 18 lat, skończyłam studia i studia podyplomowe, wyszłam za mąż, urodziłam córkę, przez 3 lata leczyłam się chodząc na psychoterapię,rozwiodłam się. Wiele zmian , a nerwica jak była tak jest - wierny świadek mojego życia.. Wydaje mi się, że doskonale znam jej podłoże, ale pokonać ją jest trudno. Wiem, że nie wolno mi się poddać, bo mam córkę
Czasem cichnie ale tylko na krótkie momenty. I gdy tylko za dużo mam wolnego czasu daje znać o sobie bardzo mocno. Wydaje mi się, że coraz mocniej. Po okresie psychoterapii często myślę , że mój kolejny problem to to, że jestem" psychiczna", że wstyd mieć taką matkę. Potem przychodzi lęk o pracę i przyszłośc, co będzie jak sie wyłożę, jak wyląduję w psychiatryku. Przecież nie mogę tego zrobić mojemu dziecku, które już wychowuje się bez ojca(nerwica nie sprzyja małżeństwu)
Tak potem następuje cała lista negatywnych przekonań o samej sobie.
Czasem sobię myśle, że gdybym tego nie poruszała przez psychoterapię, to myślałabym, że jestem nerwowa, robiłabym uniki i tak żyłabym nadal. A teraz dochodzi świadomość choroby psychicznej(źle traktowanej społecznie) i huśtawka emocji jakiej dawniej nie było.
Mój post nie może być dla nikogo pocieszeniem. Piszę..żeby mi ulżyło, bo pocieszanie nic nie daje.
Marzę, nie o domu z ogórdkiem, przystojnym brunecie , czy samochodzie, tylko o normalności dla mojego dziecka i siebie. I wiem, że tylko samemu można sobie pomóc, ale jest to cholernie trudne.
Przeprszam Was za ten smutny post