Jestem typem, który sam rozwiązuje swoje problemy, ale to mnie przerosło. Zrobiłam coś bardzo głupiego i nie radzę sobie z tym.
Jestem w związku z dobrym facetem. Bardzo dobrym dla mnie, chociaż oczywiście z wadami, ale któż ich nie ma. W sumie było mi z nim dobrze przez rok. Po roku zaczęłam się nudzić. I to co najgorsze... seksem. To powtórka w moim życiu w sumie. Z poprzednim facetem byłam wiele lat i stało się "mi" podobnie. Wtedy nie miałam jaj żeby go zdradzić, a kiedy umówiłam się z kolegą na piwo i okłamałam partnera, że dłużej pracowałam, nie mogłam z powodu wyrzutów sumienia spać przez dwa miesiące. I nie, nie jestem ciepłą kluchą, czy niezaradną laleczką. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj jestem ostoją emocjonalną rodziny i przyjaciół. Ale co najciekawsze, nasze życie seksualne ożyło na jakiś czas. Nie wiem.. może potrzebowałam odżywki dla wyobraźni, nie żeby tej było mi bardzo brak... Sama nie wiem. A wyrzuty sumienia skąd? Bo mam takie popierniczony kodeks moralny i staram się go trzymać...
Tym razem "zaszalałam"... Zdradziłam i co najgorsze, nie bardzo żałuję. Wybór kochanka był dobry, bo spełnił moje wszystkie wymagania. Facet z wyobraźnią i inteligentny. Świetny w łóżku. A przy tym realista: rozumie, że jestem z kimś, więc siedzi cicho i nie gada nic nikomu. Tylko nie doceniłam, że:
1. Będę miała wyrzuty sumienia
2. Kochanek okaże się zbyt dobry... Zadurzyłam się, a on chce być ze mną.
Zaczęłam więc myśleć o tym co mam, o tym co mogłabym mieć. Klasyczny gołąb na dachu i wróbel w garści. Zaczął się dół. Poważny. Płakałam i śmiałam się na przemian. Mój partner szalał ze strachu, ale przecież nie powiem mu, że go zdradziłam dla "kaprysu", bo to by go zabiło. Płakałam i myślałam przez 3 miesiące. Wczoraj nie potrafiłam już wstać z łóżka. Nie chce mi się robić absolutnie nic. Tak naprawdę to, że chce mi się umrzeć, a żyję z poczucia obowiązku wobec tych którzy są ode mnie zależni. Wczoraj powiedziałam partnerowi, ze chcę zerwać. On się z tym nie zgodził, chce walczyć o nasz związek. A ja po prostu nie mam już na to wszystko siły. Co robić? Jestem tak rozbita, że nawet teraz pisząc to przy komputerze w pracy ryczę jak bóbr. Chcę być wolna... od tego wszystkiego. Od rodziny (którą kocham na życie - jestem potworem!), od rewelacyjnego faceta (jestem nienormalna chyba) i o jakichkolwiek obowiązków... Mam już tego wszystkiego dość...