Witam, to mój pierwszy post na tym forum. Jakiś czas temu stwierdzono u mnie zaburzenia lękowo-depresyjne. Na co dzień funkcjonuję w miarę nieźle (tak myślę), ale miewam gorsze okresy. U mnie nerwica zazwyczaj wiąże się z problemami ze snem i somatyzacją (silne migreny, problemy żołądkowe, kołatanie serca) oraz zwykle lekkimi natręctwami. Biorę leki - trittico i escitalopram, które w zasadzie pomagają. Mimo wszystko lęk nadal się utrzymuje, a to czego najczęściej dotyczy to utrata pracy. W zasadzie w każdej pracy, w której dotychczas byłam ten lęk mi towarzyszył w mniejszym lub większym stopniu. O ile wcześniej, gdy były to prace dorywcze w trakcie studiów (np. gastronomia) miałam świadomość, że nawet w razie zwolnienia nie stanie się tragedia, to od kiedy zaczęłam pracę w zawodzie jest znacznie gorzej. Każda, najmniejsza nawet rzecz którą można zaklasyfikować jako błąd w pracy jest przeze mnie postrzegana jako potencjalny powód do tego, żeby mnie zwolnić. Zresztą analizuję nie tylko błędy, ale też to co i do kogo mówiłam i jak może to zostać przez innych wykorzystane przeciwko mnie. Wydaje mi się, że w pracy jest podsłuch i sama już nie wiem na ile to paranoja, a na ile prawda. Za każdym razem, gdy szef chce ze mną porozmawiać (a specyfika mojej pracy wymaga tego kontaktu, więc nie jest to coś dziwnego), spodziewam się najgorszego. W mojej głowie powstają natrętne myśli i czarne scenariusze dotyczące dalszej drogi zawodowej. Wydaje mi się, że współpracownicy mnie obgadują, albo uważają, że jestem beznadziejna w tym co robię. Dużo czasu upływa mi na zadręczaniu się i roztrząsaniu tego co się danego dnia wydarzyło w pracy. Mam przez to permanentnie zepsuty humor. Ponadto daję się trochę wykorzystywać i przystaję prawie na każde warunki, które są mi proponowane, żeby przypadkiem nie dać szefowi powodu...
Jestem ciekawa, czy ktoś ma podobny problem... Jeśli tak, jak sobie z nim radzicie?