Skocz do zawartości
Nerwica.com

stellastar

Użytkownik
  • Postów

    25
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez stellastar

  1. Nie... bylam u psychologa ale powiedzial ze jest dla mnie za wczesnie na terapie bo jeszcze nie stanelam na nogi a terapia calkiem mnie rozwali na nowo. musze nabrac sil. polecila mi warsztaty psychoedukacyjne ale okazalo sie ze mam za daleko zeby tam dojechac. wiec poki co walcze wlasnymi silami pokonywac swoje demony, wierzyc ze nie jestem taka zla i ze gdzies sa ludzie ktorym bede mogla zaufac, szczerzy tylko jeszcze ich nie spotkalam...

  2. Jak to jest... Czemu mamy tak że ciągle szukamy akceptacji, zapewnień miłości, tego że ktoś nas lubi, ceni, chcemy słyszeć że jesteśmy wartościowe i potrzebni a gdy ta potrzeba jest nie zaspokojona czujemy się nic nie warci, samotni, nie rozumiani. Czy tylko ja tak mam?

     

    A może chwilowy brak mamy w dzieciństwie, brak spowodowany jej odejściem wpłynal na psychikę, którą dalej to pamieta i myśli że mama nas zostawiła bo nie byliśmy jej warci? Czy może stanowczy ojciec, który nie dał wystarczająco dużo miłości i ciepła sprawił że jako kobieta czuje ze ciągle muszę szukac dowodów określających moja wartość? Że ciągle szukam ciepła i miłości u rodziców, brata, innych ludzi a gdy tego nie dostaje myślę że jestem do niczego albo że moja rodzina to porażka. Choć tak nie jest, kochamy się ale nie jesteśmy w tym zbyt wylewni. Tylko mama nie ma z tym problemu i jest pełna ciepła, dobra...

     

    Czemu każdego dnia chciałabym słyszęc, jesteś kimś wartościowym, kimś kto się liczy. Czy to przeszłość dzieciństwo wychowanie czy przyjaciele i chłopak którzy odeszli. Kto zawinił że teraz tak potrzebuje tych zapewnień.... Ze bez nich staje się nerwowa i niemiła... Jakbym z jednej strony chciała żeby tak o mnie myśląno a z drugiej czekała na sympatię i jej dowody. To popaprane

  3. Czas mija... to wszystko gdzies za mgla, jakby nigdy sie nie wydazylo, jakby bylo czescia filmu, ktory ogladalam w kinie. Smutek dalej jest, wiem o tym bo go czuje ale nie dogrzebuje sie do niego, nie pozwalam zeby mnie pokonal, zeby w pelni sie ujawnil. Dziwie sie wogole ze te lata mnie nie pokonaly... Ze jakos sie trzymam. Choc wiem ze w porownaniu z tragediami jakie przechodza inni to jest nic. I wciaz tesknie do przeszlosci, przeszlosci ktora byla farsa i manipulacja. A ja glupia tesknie bo nic tak pieknego i jednoczesnie tak najgorszego nigdy mi sie nie przydazylo.... Wszustkim, ktorzy szukaja milosci w tym swiecie... zycze szczescia... obyscie ja znalezli

  4. Czy jest na tym forum jeszcze ktoś, tak jak ja, kto chciałby żeby jego życie towarzyskie było inne? Może inaczej, żeby po prostu było? Był czas, przed tymi chorymi latami że miałam wielu znajomych, wielu kolegów. Dzisiaj... Hmm... Dupa wielka, chyba nie ma bardziej wyalienowanego człowieka. I nic nie zanosi się na to by coś się zmieniło...

     

    Brakuje mi męskiego towarzystwa... Faceci maja fajne spojrzenie na świat, w większości twardo stapaja po ziemi i mają wyrabane na wszystko, tego się zawsze od nich mogłam uczyć i było mi jakoś lepiej, łatwiej...

  5. W zasadzie u psychologa już byłam. Sprawdzona i zaufana kobieta, polecila mi jakieś warsztaty z coachem, powiedziała że na terapię dla mnie jest za wcześnie bo jestem po przeżyciach i jeszcze nie stanelam na nogi. A do terapii potrzeba siły bo na początku rozwali mnie i pierwsze wizyty będa ciężkie. Jeśli nie pomogą mi te warsztaty, nie pamiętam nawet ich nazwy( idę narazie na pierwszą konsultacje), radziła mi właśnie terapię. To się niestety wiąże z grzebaniem w przeszłości, dzieciństwie a to nie zawsze jest latwe

  6. shira123... Dziękuję kochana za miłe słowa... I słowa motywacji. Myślę o takiej terapii ale ciężko mi się zebrać do czegokolwiek. Mój dzień to praca, powrót do domu i czas spędzony z kotem. Dobrze ze pracuje z dziećmi, to jest moja odskocznia i z nimi jestem sobą, dawna sobą. A po pracy... Nie chcę mi się nic, zwłaszcza wychodzić do świata, ludzi. Mam wtedy swój własny, bezpieczny, moje cztery ściany choć wiem że za młoda jestem na to.. męczy mnie to że moje życie zatrzymało się w miejscu. Ale psychiczne jestem tak wyczerpania że nie chce mi się nic więcej poza niezbędnym minimum żeby mięc z co żyć...

     

    Chyba znów łapę doła :(

  7. Oniesmielone moja skromnoscia? Częściej jestem odbierana właśnie jako osoba zrozumiała i pewna siebie, to bardzo boli bo w głębi jestem tak słaba i bezbronna, niepewna... dlatego rzadko zabieram głos czy udzielam się towarzysko bo nie czuje żeby inni chcieli słuchać tego, co mam do powiedzenia.

     

    Czy szukam ich towarzystwa? Nie... Staram się być na uboczu, trudno to wyjaśnic... Z jednej strony brakuje mi ludzi, z drugiej boję się ich, unikam bo nie czuje się lubiana czy nie wierzę w ich szczerość... Mam wrażenie że jestem cała popaprana przez to co się stalo

  8. Nie wiem czemu ale ludzie nie szukają mojego towarzystwa i przez to, mając dalej w pamięci minione lata, nie uważam się za kogoś wartościowego. To często też jest powodem moich stanów depresyjnych. Nie wiem z czego wynika unikanie mojej osoby.... Czy to dlatego że ja sama nie umiem jeszcze nawiązać bliskich więzi z ludźmi czy dlatego że tak mało jest szczerych i porządnych osób teraz? Jestem miła, może mniej mówię i nie jestem tak rozrywkowa i pełna radośći jak kiedyś, ale kazdy zawsze może liczyć na moją pomoc, wsparcie, dobre słowo. Wiec w czym tkwi problem? Albo we mnie albo w tym świecie, na którym byłoby tak mało ciepłych serdecznych ludzi? Jak wy to odbieracie i co trzeba robic dziś żeby inni pamiętali o was organizując imprezy???

  9. Jest coś w tym co piszesz... Rzeczywiście mam wrażenie że będę szczęśliwa jedynie mając kogoś obok. Bo sama ze sobą nie umiem być szczęśliwa, ciągle mi czegoś brakuje. Ale jak to zmienić? Co mam zrobić żeby poczuć się wolna, poczuc się dobrzs sama ze sobą, niezależna, nie podatna na opinie innych, nie szukająca ich akceptacji i pochwal żeby czuć się lubiana czy wartościowa. Być po prostu Wolna kobieta świadoma swojej wartości która nie potrzebuje Poklasku i poparcia innych żeby być silna, realizująca swoje cele. I która wierzy że da radę. Chciałabym nauczyć się nie patrzec na siebie oczami innych....

  10. Lepiej. Dziękuję! Korzystam z urlopu, odwiedzam rodzinne strony i bliskich. Myślę że czas koi rany i powoli leczy. Może trochę pomogły też leki jakie od kilku miesięcy biorę.

     

    Może z czasem poznam kogoś kto mnie szczerze pokocha i doceni jako człowieka. Może uda mi się wymazać z pamieci te zaklamane lata.

     

    Cieszę się że trafiłam na ten blog, jestem miło zaskoczona że mój los i moje życie obchodzą ludzi, was kochani, ludzi którzy mnie nie znają... Ale którym mogę o wszystkim napisać i bez obaw, oporów zrzucić z siebie to co toksyczne. Dziękuję

  11. Jedyne wyjście - dobry lekarz. I weź sobie to naprawdę serio. Możesz odrazu iść do psychiatry. Skoro tyle czasu już to trwa, nie próbuj sam sobie pomóc ale oddaj się w ręce specjalistów. Być może potrzebne będzie dłuższe leczenie, nie wiem nie znam się na tym, ale napewno sam Sobie nie poradzisz. Już dość mówieniao tym, co jest nie tak - pora działać :)

     

    Życzę Ci dużo wytrwałości i cierpliwości, mam nadzieję że znajdziesz pomoc i ten stan minie dzięki wsparciu specjalistów. Powodzenia!

  12. Po prostu wierzę w szczęście. Ze jeśli jest się dobrym, ma serce dla ludzi i chce być szczęśliwym można to osiągnąć. Czasem po prostu potrzeba ma to czasu, sił i może idzie pod górę, może do tego czasu dużo trzeba przejść, nie ma nic niemożliwego.

     

    Ty też w to uwierz. I szukaj pomocy, szukają wsparcia. Dopóki sam się nie poddaszem jesteś na drodze do wygranej. Wiem co mówię bo też sporo przeszłam. Ale dalej walczę i dalej czekam na to co dobre. Póki co skupiam się na tym, co mam, na tym że mam pracę, pieniądze, zdrowie że niczego mi nie brak. Poza tym co straciłam. Ale z czasem i to się zmieni. Potrzeba na wszystko czasu i sil

  13. Nerwica to też choroba... Znasz najlepiej to jak się czujesz, ile to trwa i co do tej pory zrobiłeś żeby sobie pomóc. Jeśli to nie przyniosło rezultatów szukaj pomocy dalej.

     

    Wiem, że to Cie nie pocieszy, ja też dawno nie czułam radości w pełnym tego słowa znaczeniu. Też czuję pustkę, nie ma we mnie tych dobrych emocji, jest za to dużo złości, nienawiści i beznadziei. Ale wiem, że życie może sprawiać radość, trzeba tylko umieć sobie pomóc. Ze warto szukać szczęścia bo ono czeka gdzieś na każdego. Ty też w to uwierz

     

    Poszukaj dobrego psychologa, opowiedz mu o wszystkim co czujesz, co cię boli. On będzie wiedział czy wystarczy terapia czy może potrzebny będzie psychiatra i leki. Niestety żyjemy w takich czasach gdzie wsparcie farmakologiczne często jest bardzo potrzebne.

     

    Zadbaj też o kogoś komu na Tobie zależy. Rodzina, przyjaciele albo przyjaciel jeden ale taki od serca. Który zrozumie, wysłucha, zatroszczy się, zadzwoni.

     

    I nie poddawaj się. Dasz radę

  14. Może już przyzwyczailam się że ostatnie lata mojego życia to jedno niekończące się czekanie...

     

    Wiem że on nie wróci ale dalej żyje w jakimś stopniu przeszłościa i nie zapomniałam. Dopóki nie poznam kogoś nowego, kto powieci mi uwagę i na kim wreszcie będę mogła się całkowicie skupić, demony przeszłości będą obok. I to mi utrudnia normalne funkcjonowanie wśród ludzi. Szukania dobra, ciepła, zaufania wśród nich, szukania jakiegokolwiek towarzystwa, które na dłuższą metę sprawiało by mi radość, ludzi z którymi mogłabym znowu nawiązać jakieś bliskie więzi....

  15. I kolejny krok do tylu... Sa dni, kiedy czuje sie lepiej i takie, kiedy mam wrazenie ze znow sie cofam. Przeszlosc, choc towarzyszy mi ciagle bo nie ma dnia zeby samoistnie cos mi sie nie przypomnialo, to oddzielona jestem od niej teraz murem, jakby to wszystko nie zdarzylo sie naprawde. Jakbym wspominala jakis film, cos czego nie bylam udzialem. Niestety, odczuwam skutki...

     

    Przychodza czesto chwile i to jest niezalezne ode mnie - nie wiem kiedy i dlaczego sie pojawiaja - po prostu nagle spadaja,.. wtedy wyjatkowo mocno czuje odraze do wiekszosci ludzi na ktorych patrze, Jestem w towarzystwie a mam wrazenie jakbym byla gdzies poza, jakbym stala za jakas szyba i zza niej patrzyla na tych ludzi, jakbym widziala jednoczesnie ich falsz i oblude, choc czesto nawet ich dobrze nie znam albo znam i sa mili.... To jest takie meczace, chore... Zamykam sie wtedy w swoim swiecie, staje sie milczca, obserwuje albo po prostu wychodze.

     

    Czasem mi sie wydaje, ze to po prostu tesknota, ktora gleboko chowam, przed ktora uciekam z calych sil. Ale ktora dalej tam jest. Podswiadome oczekiwanie, ze on wroci. Meczenie sie kazda chwila bez niego. Jakbym musiala zyc bez powietrza, jechala ciagle na zaciagnietym hamulcu albo wdechu... I dalej miala nadzieje ze to sie w koncu zmieni... Ze ktos mnie z tego uratuje. Ze on wroci....

  16. Tego tez trzeba sie uczyc... Do tamtego czasu w szkole, na studiach wszystko mi wychodzilo wiec nauczylam sie sama ze wszystkim radzic i to mi wychodzilo. Bylam pewna ze zawsze podejmuje madre decyzje i daje rade z problemami, nikt nawet nie musial mi doradzac bo nigdy ne sprawialam klopotow. Az do czasu... I wtedy, gdy inni mi zaczeli doradzac, otwierac oczy myslalam sobie " Nie, mylicie sie. Przeciez do tej pory nie wpakowalam sie w nic zlego, zawsze bylam ostrozna. I dalej jestem. Udowodnie wam ze on jest szczery, jak wroci i go zobaczycie, zobaczycie, ze mialam racje. Ze nie popelnilam bledu." No i zonk... Ponioslam porazke. Popelnilam pierwszy i najwiekszy, najbardziej bolesny blad zycia. Nauka na przyszlosc, nigdy nie mysl ze stoisz bo mozesz szybko upasc

  17. Dziekuje Wam kochani za wszystkie rady i słowa zrozumienia.... Człowiek mysli ze ma zycie pod kontrola, konczy szkole, idzie na studia poznaje ludzi... Wszystko jest super, idzie gladko. A wystarczy ze pozna sie kogos nieodpowiedniego, pozwoli zaslepic uczuciom i wszystko to, na co do tej pory sie tak ciezko pracowalo znika. Trzeba nagle podnosic sie z trudem z ziemi, uczyc na nowo zyc, uczyc siebie, swiata. Nawet tego zeby czuc znowu ze zycie moze sprawiac radosc, czuc cokolwiek. Przeciez zycie to nie jest tylko ciagla walka przez lzy, dalej moze sprawiac radosc, slonce przeciez dalej swieci, trzeba tylko przebic ten mur, ktory nas tak oplotl i tak zablokowal, ze nic dobrego nie widzimy, nie czujemy. Nikomu nie zycze by kiedys to przechodzil - czuje sie wtedy taka pustke, nienawisc, obojetnosc, ochote zeby na kazda prowokacje czy niemile slowo odpowiadac atakiem.

     

    Ale kazde gowno w jakim sie bylo czegos uczy. Wtedy bylam gotowa odsunac sie od rodziny, od kazdej osoby, ktora mnie ostrzegala i mowila, ze jeszcze bede plakac. Nie sluchalam, bo... ufalam.... Bo przeciez oni obiecali, bo to byli przyjaciele. A skoro ja nikogo nie skrzywdze i daje cala siebie to napewno oni oddadza mi to, co dobre.... Ale nie oddali a ja przeplakalam dziesiatki nocy... Dzis nie ma przyjaciol, jego ani jej ale zostala rodzina. O dziwo, nikt mi nic nie wyrzuca ( no moze czasami ale bardzo rzadko i delikatnie). I wspieraja choc tak naprawde nie znaja calej prawdy bo nigdy im jej nie powiedzialam. I tak by nie zrozumieli tego syfu. Czesto sie nie docenia rodziny, ludzi, ktorzy sa ciagle obok nas a potem okazuje sie ze tylko oni nas naprawde kochaja i sa gotowi pomoc, martwia sie. Oni wtedy ucza nas na nowo zyc. Tego ze trzeba zyc - dla nich...

  18. Witajcie.

     

    Chciałabym podzielić się problemami, w jakie czesciowo wpakowalam się przez wlasna glupote, czesciowo przez nadmierne zaufanie do ludzi - szukajac milosci i przyjazni. I ktore wpakowaly mnie w stan w jakim dzis jestem... Moze tu znajde pomoc, ktorej potrzebuje...

     

    Kilka lat temu moja przyjaciolka poznala przez internet chlopaka. Zaczela sie z nim spotykac i sciagnela na siebie oczy podejrzanych typkow. Jakis czas potem ja poznalam jego brata. To skomplikowane i ciezko to zebrac do kupy... tym razem ja juz nie moglam sie z nim spotkac, zebym - jak twierdzil nie sciagnela na siebie problemow tak jak zrobila to moja przyjaciolka. Ponoc mial nieciekawa przeszlosc i potrzebowal czasu na zamkniecie jej. Musial wyjechac. I rzekomo wyjechal - stracilismy na dluzszy czas kontakt. W miedzy czasie czesto rozmawialam z jego kuzynem. Niby byl godny zaufania ale okazalo sie ze narobil mase zlego. Opowiadal mi nie stworzone rzeczy na temat mojego chlopaka, przyjaciolki, ciagle mnie krytykowal, porownywal z nia, jesli cos bylo nie tak mowil ze to moja wina, ze musze sie zmienic, ze to dlatego ze nie jestem taka jak ona - czula, kochajaca, dobra. A ja jak glupia dawalam soba manipulowac. Bardzo zle to na mnie wplynelo, zamknelam sie w sobie, odsunelam od kumpeli, zaczelam podejrzliwie patrzec na swiat, ludzi. Czekalam tylko na to, kiedy mnie skrzywdza, z daleka wyczuwalam podstep i falsz, mialam ciagle postawe obronna i negatywne podejscie do wszystkiego. Chcialam sie odsunac, zerwac kontakt ale wtedy przepraszal, mowil ze juz nie bedzie itd. Po jakims czasie 'moj' ukochany wrocil. Dowiedzial sie co sie dzialo pod jego nieobecnosc i stwierdzil ze musi wyjechac jeszcze na rok, zeby posprzatac syf, jakiego narobil jego kuzyn. Ja przezylam szok dowiadujac sie ze przez tyle czasu zylam w klamstwie, bylam w ciezkim stanie, okropnie zniszczona psychicznie, wyczerpana czekaniem, ciaglymi klamstwami.... Poprosil zebym jeszcze poczekala, przeprosil za wszystko, prosil o wybaczenie za krzywdy na jakie mnie skazal. Wybaczylam i obiecalam ze poczekam. kolejny rok... W miedzy czasie moja przyjaciolka poznala chlopaka i... odsunela sie. Zostalam sama...

     

    Dzis minelo juz kilka miesiecy odkad moj chlopak mial wrocic... Nie wrocil i nie mam od niego zadnego znaku zycia - zapadl sie pod ziemie. Nie mam chlopaka, przyjaciolki... NIc... Nie umiem sie pozbierac, nie ufam ludziom, nie umiem rozpoczac nowych bliskich znajomosci, nic mnie nie cieszy, nie interesuje, czuje sie jak balon z ktorego spuszczono powietrze. Nie mam na nic sily i stracilam sens zycia, wszytko co dawalo mi motywacje, radosc i chec zeby wstawac z lozka. Ludzie mnie unikaja a ja wszedzie widze, ze nie sa dla mnie szczerzy, obgaduja mnie i maja mnie gdzies, mam ochote rzucac sie wszystkim do gardla, jestem nerwowa i czesto wredna. Zapomnialam jak to jest czuc to co dobre - milosc, cieplo, wspolczucie - brak we mnie dobrych uczuc, nie umiem nawet tesknic.. Nie wiem co robic, nie moge tak dluzej zyc a nie mam sily tego zmienic. Zmarnowalam juz tyle lat na tych ludzi, chcialabym rozpoczac nowe przyjaznie, nowy zwiazek a jestem strzepkiem czlowieka, zgorzkniala 30latka, ktora nie ufa, nie wierzy ludziom... A przeciez przede mna cale zycie. Chcialabym poznac kogos kto mnie pokocha... Jesli to wogole mozliwe... Co mam robic,z eby przestac wegetowac.... Pomozcie....

     

    Stellastar

×