Skocz do zawartości
Nerwica.com

Davey Havok

Użytkownik
  • Postów

    18
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Davey Havok

  1. No nie wiem, ale jak przyjechalem w stanie zaraz_sobie_cos_zrobie i nie mial wlasciwie kto ze mna pogadac tak jak trzeba... dopiero jakims cudem trafilem na Grunwaldzka (podkreslam : NAPRAWDE CUDEM), gdzie spotkalem kolesia, z ktorym normalnie, jak z kumplem pogadalem i tak mi ulzylo, ze szok... Zadnych glupich procedur, po jednej stronie czlowiek i po drugiej... Tyle ze on nie prowadzi takiej terapii...

  2. Wiesz, ja bylem 4 razy, to malo, ale w zasadzie jakims dziwnym trafem nie gadalismy o tym, o czym ja chcialem - to dziwne...

     

    W kazdym razie ja to nie mam nic przeciwko takiej grupie, jak ja chcecie zrobic ,to moze nawet zajrze...

  3. u mnie w niektórych związkach z ludzmi trudno jest mi wyrazić swoje zdanie, a im dalej się zabrnie tym trudniej to odkręcić, a inni mylą się co

    do nas bo myślą, że akceptujemy ich zachowania.

     

     

    Moge sie w zasadzie pod tym podpisac...

     

     

    Nie wierzysz w to, że ktoś bezinteresownie potrafi Cię czymś obdarzyć.

     

    A ja z kolei tak bezinteresownie obdarzam, ze bardziej nie mozna :) To plus, tylko zeby to dac wlasciwej osobie...

  4. Według mnie miłość powinna być świadomym wyborem...

     

    W każdym razie ja się zmusiłem tak po prostu - nie wiem, czułem litość dla słabości tej dziewczyny?

     

    Tylko... kurczę... ten przymus idealnego myślenia... przymus bycia OK i fair nawet we własnej głowie...

     

    JEstem DDA...

     

    Przecież można być szczęśliwym...

     

    TYlu ludzi się niczym nie przejmuje...

     

    [ Dodano: Sob Kwi 15, 2006 6:28 pm ]

    Davey, niecierpliwość jest też cechą wieku...

     

    A ile masz lat? ;D

     

    Kilka lat terapii... Jeeez, przeraza mnie to :)

  5. Wiesz...

    Tak naprawdę wydaje mi się, że po prostu brakuje takiego jednego, małego bodźca..

    Bo ja zawsze chciałem, żeby mnie ta druga strona traktowała tak samo jak ja ją. Jakoś brakowało tego...

     

    Nie rozumiem jednak tego przymusu do wejścia w związek z kimś, kogo się w ogóle nie zna, nie kocha, kto jest właściwie bardziej obojętny niż bliski, kto jest niedojrzały...

     

    Jejq!

    Prawdę ciężko mi odkryć, ale czasem mi się wydaje, że chciałbym, żeby moje partnerki były idealne... Chciałbym wszystko od razu... Ciężka sprawa, ale gdzieś musi być rozwiązanie...

    Obecnie czytam książkę o nerwicach i, cóż, niewiele jest tu na forum odstępstw od tego, co opisano już 1983 roku (książka jest z tego roq)

  6. Mam to samo czasem...

    to nie jest zbyt przyjemne...

     

    Co polecam?

     

    Zacznij rysować...

     

    Cokolwiek

    Nawet jeśli nie umiesz. PO prostu weź kartkę i rysuj, narysuj w pamiętniku, wyraź to - cokolwiek, co masz w sobie... nie musi to być piękne, może być straszne...

     

    Dziś spróbowałem - pomaga...

  7. Cóż, można powiedzieć, że identyfikuję się z problemem. Muszę przyznać, że jest on na pewno czynnikiem, który powoduje

     

    uaktywnienie się tendencji nerwicowych.

    Zmuszanie się do związków... Spróbuję opisać, na czym to mniej więcej polega. Dam własny przykład, bo to najlepszy sposób :)

     

    Podstawą wszelkich problemów wydaje się być tutaj tzw. konflikt wewnętrzny. Przebywamy w związkach z tymi, którzy nam w jakiś

     

    sposób nie odpowiadają...

     

    Wyjdę od tego, że dla mnie Miłość była i właściwie jest wartością, ideałem, do którego należy dążyć. Przez to wszystkie moje

     

    związki starałem się traktować strasznie poważnie (nawet w wieku 12 czy też 15 lat...; obecnie mam 19). Jak to wyglądało?

     

    Otóż partnerka, z którą w danym momencie byłem związany lub starałem się o nią była zawsze tą Jedyną i nic ani nikt tego

     

    zmienić nie mógł (Zdaję sobie sprawę z tego, że w początkowym stadium poznawania siebie wsytępuje zauroczenie i człowiek

     

    myśli podobnie. Gorzej jednak, jeśli ten stan utrzymuje się przez dłuższy czas i zauważenie wad drugiej strony graniczy z

     

    cudem). Idąc dalej i analizując mój ostatni, dziewięciomiesięczny związek - w stosunku do mojej wybranki musiałem, nazwijmy

     

    to "zachowywać czyste konto myślowe". Cóż to oznacza? Otóż nie mogłem myśleć o niej źle, mimo iż intuicja podsuwała mi różne

     

    i całkiem zdrowe spostrzeżenia - m.in. jej niedojrzałość emocjonalną, dziecinność, trudności s kontaktach z ludźmi, itp.

     

    Tłukłem więc te wszelkie negatywy w sobie, nie pozwalając im w ogóle dojść do głosu. Mało powiedzieć - obwieniałem o nie

     

    siebie (no bo przecież to moja dziewczyna, jak ja mogę aż tak myśleć o niej!). A myślałem róznie - zdarzyło mi się nazwać ją

     

    w myślach kurwą, itp, choć to nie miało i nie ma większego związku z realiami (ale w każdym razie CZYMŚ ta myśl musiała

     

    zostać wywołana, czego ja wówczas nie dostrzegałem... Była po prostu wyrazem innego, znacznie łagodniejszego spostrzeżenia,

     

    które po prostu wyraziłem w ten sposób).

    Ponieważ moja miłość nie była idealna i czułem, że nie kocham - zacząłem się modlić o miłość, itp. Wręcz oszukiwałem siebie,

     

    że kocham tę dziewczynę (a w gruncie rzeczy nie chciałem tego związku i naprawdę trudno jest mi wyjaśnić motyw wejścia w

     

    niego - wiem, że to głupie, ale tak to z nami jest...). Modlitwa - to było za mało. Trzeba było się dowiedzieć, jak ta miłość

     

    ma wyglądać... Co to w ogóle, do cholery jest? Zacząłem czytać ksiązki na ten temat i czerpać z nich naukę, starać się

     

    postępować według nich.

    I tak to się kręciło. Starałem się być coraz lepszy - im więcej "złych" myśli, tym więcej kwiatów, czułych słów, ustępstw,

     

    poświęcania siebie. Nie dbałem o siebie w ogóle - poświęcałem dla niej swoją każdą wolną chwilę, czas na posiłki,

     

    wyszukiwałem sobie możliwości pomocy jej... no po prostu nieświadomie czyniłem wszystko, żeby nie dopuścić do siebie myśłi,

     

    że to nie ta dziewczyna, że to nie ma przecież sensu...

    Nie muszę mówić, że "kocham" powiedziałem też po to, żeby ten związek jakoś "ruszył" z miejsca...

     

    Ah, coś wartego napisania. W momencie wejścia w ten związek czułem się od razu nieswój (jak zwykle zresztą będąc z

     

    dziewczyną) - złe samopoczucie, ogólny dół, zmęczenie, itp. Z czasem to wszystko się nasilało. Zaniedbałem siebie strasznie.

     

    Zaczęło się od zaprzestania chodzenia na siłownie, potem wszelka aktywnośc fizyczna pomału upadała (prócz biegania za tą

     

    dziewczyną ofkorz). Często marzyłem o tym, żeby przestać z nią być i wrócić do normalnego życia - a nie mogłęm zauważyć, że

     

    normalne życie dzieje się właśnie tu i teraz i tak naprawdę związek nie powinien robić nie wiadomo czego ze mną - ale tak

     

    robił. Czułem nieustanny przymus myślowy - myślałem o mojej wybrance ciągle, dzień i noc. Nie mogłem przy niej się nudzić,

     

    nie mogłem sprawić, żeby ona się nudziła. Patrzyłem na nią i zgadywałem, jaki mam być... No po prostu - porażka na całej

     

    linii.

     

    POtem rozkręciło się na dobre - poczucie nierealności, pustki wewnętrznej, pomału wkraczałem w etap depresji. CHciałem nawet

     

    sobie coś zrobić, mówiłem też o samobójstwie (!). Nie chciało mi się wstawać z łóżka, nie mogłem się uczyć... Lęk, że jestem

     

    chory psychicznie też się pojawił, mówiłem nawet o tym mojej dziewczynie, ale to niewiele ją ruszyło... Lęki - owszem...

     

    Ech... szkoda gadać :/

    Przez ten cały czas problem widziałem w sobie. To ja byłem zły, to ja byłem gorszy, itd. Moja partnerka niewiele z tym

     

    robiła. Właściwie czułem się tak, jak gdyby czekała, aż coś się w końcu ze mną ruszy, żeby jej życie wreszcie wyglądało

     

    normalnie.

     

    Więc walczyłem - sam ze sobą...

     

    Dla mnie takim ostatecznym upadkiem była wizyta u psychiatry i otrzymanie leków antydepresyjnych. BYłem bliski ich wykupienia

     

    - i zrobiłbym następny cholerny błąd w życiu... Bo trwałbym w tym związku i do tego brał leki - nie muszę mówić, że

     

    wykończyłbym się szybciutko... I pewnie całe życie już brał to gówno...

     

    W tym momencie jestem wolny. Nie wiem czemu, ale ciągnie mnie do mojej eks. Widocznie lubie dostawać po mordzie, czuć się

     

    gorszy czy coś...

     

    Cóż, nauczyłem się przynajmniej paru rzeczy

    1. Ufać swojej intuicji - na drugi raz zapytam sam siebie 10- razy, zanim cos postanowie

    2. Szanowac milosc i ogromna energie, i sile ktora z nia idzie - ta milosc, ktora moge dac (jest naprawde duza gdy tak na

     

    wszystko patrze...)

    3. Mam tendencje do popadania w skrajnosci

    4. Mam nerwice

    5. Jestem Dorosłym Dzieckiem Alkoholika.

     

    ...

     

    Jeśli macie jakieś pytania, chętnie odpowiem. Mam nadzieję, że moja wypowiedź pomogła komuś. Jeśli ktoś się identyfikuje,

     

    zapraszam do dyskusji :)

×