Skocz do zawartości
Nerwica.com

FadesAway

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez FadesAway

  1. Witam

     

    Dziękuję za odpowiedzi i rady.

     

    zima -

    jestem z Wrocławia

     

    "no nic dziwnego ze nie lubisz ludzi. i nawet wiecej - nie musisz wszystkich lubic"

    "on nie ma sie modyfikowac by odpowiadac standardom, on ma byc soba i znaleźc kogos kto go zaakceptuje." - też tak zawsze uważałem, chyba mamy podobny sposób myślenia;) (pytanie czy słuszny...)

     

    "z poradnikow Ci polecam "co piją krowy"

    bez demagogi." - sprawdzę w bibliotece, dzięki

     

    BTW dziewczyna odchodząc pożyczyła mi książkę "7 nawyków skutecznego działania" :shock: no cóż, chyba przeczytam...

     

    kaja123 - tak jak mówiłem, jestem ubezpieczony w jej pracy, ale każdorazowo przy podjęciu pracy dorywczej, system "kasuje" mi ubezpieczenie. Figuruję jako osoba nieubezpieczona. W pracy mojej mamy powiedzieli, że musiałaby za każdym razem biegać do nich i to odnawiać. W chwili obecnej nie mam żadnej pracy, więc spróbujemy to "odnowić" a jeśli się nie uda, lub znów zacznę pracować to chyba faktycznie skorzystamy z pomysłu Candy14 - wykupimy w PZU. Jeśli już uda nam się załatwić z tym NFZ to spróbuję zapisać się do terapeuty...

     

    Dziękuję za rady

  2. Ale to nie jest żadna wymówka

    Mam również uszkodzone kolano - prawdopodobnie potrzebna będzie operacja (najpierw dostałem jeszcze skierowanie na rezonans magnetyczny, na który nie mogę pójść bo prywatnie kosztuje pół tysiąca a z NFZ nie mogę) I również nie mam jak tego zrobić, moja mama nie potrafi tego załatwić a niestety ale to ona musi to załatwić (w swojej pracy).

     

    Także na razie noszę ściągacz na kolano i jakoś kuśtykam. To nie jest wymówka.

     

    System EWUŚ chyba...

  3. Witam

     

    Dziękuję za odpowiedzi i rady.

     

    Candy14 - nie lubiłem ludzi, ponieważ byli dla mnie niemili, znęcali się itd a nie na odwrót. A chciałem mieć paczkę znajomych to chyba normalne. Takich prawdziwych z którymi mógłbym porozmawiać na podobne tematy itd (nie chciałem, żeby to byli ludzie z tej szkoły, tam takich osób nie było).

     

    Dodam tu jeszcze, że nigdy nie lubiłem (wręcz nie mogłem nawet) uczyć się rzeczy które mnie nie interesowały. Tak już miałem. Bradzo problematyczna dolegliwość. Jeśli czytałem o czymś, co mnie nie interesowało błyskawicznie byłem rozkojarzony, nie mogłem się skupić, moje myśli uciekały gdzie indziej. Mogłem natomiast godzinami siedzieć i czytać na wikipedii o rzeczach, które mnie interesują. Nie chodzi tutaj nawet, o coś konkretnego. Po prostu widziałem jakieś hasło, coś czego jeszcze nie znałem, stwierdzałem, że to interesujące i zaczynałem o tym czytać...

    Tak samo z książkami - nie czytałem szkolnych lektur tylko swoje pozycje...

     

    Nigdy nie mówiłem, że oblane klasy to wina wszystkich innych poza mną. Natomiast dużo odegrała tu moja psychika, a nie tak jak inni chcieli by to widzieć - leń/głupol.

     

    "Jak miales z nich skorzystac skoro nie wiedziales dokladnie co robisz zle? Mowila o tym? Sluchales co mowi? Co dokladnie jej nie pasowalo?

    I zgadzam sie z kaja123, "

     

    Może za mało się wsłuchiwałem w to co mówiła?... Zawaliłem wszystko...

     

    "Rozejrzyj sie za najblizsza poradnia zdrowia psychicznego. Pracujesz wiec jestes ubezpieczony i terapia na NFZ Ci przysluguje. Nie sluchaj bzdur ze jak na NFZ to do dupy." - jest dokładnie na odwrót. Jak się uczę, to jestem ubezpieczony u mamy. W momencie kiedy podejmuję jakąkolwiek pracę dorywczą, system IRKA wykazuje, że jestem nieubezpieczony i nie mogę się leczyć na NFZ...

    Po każdym takim anulowaniu moja mama musi znów iść do szkoły i mnie ubezpieczać(?) ["przywracać" to ubezpieczenie]. Wychodzi dużo lepiej, gdy nie podejmuję prac...

  4. Dziękuję za wszystkie odpowiedzi, aż nie wiem od czego mam zacząć...

     

    - maciek-zsm

    "Pokaż, że jesteś twardy i szanujesz jej opinię, bo teraz próbując ją np. brać na litość czy coś to spieprzysz sprawę zupełnie." do tego się zastosuję... i tak nic to nie zmieni ale to dobra rada.

     

    A co do bycia oparciem... ja zawsze byłem dla niej oparciem. Czuła się ze mną dobrze przez pierwsze 2 lata. Potem coś się zmieniło...

    Każdy dzień to czysta karta tylko nie wiem co mam robić, brakuje mi jej, jej ciepła w nocy, tego wszystkiego co razem robiliśmy. Chyba będę już do końca życia samotny i umrę jako kolejny stary kawaler...

    Ja niestety(?) nie jestem wierzący. Aczkolwiek nie neguję istnienia jakiejś siły wyższej.

     

    Candy14 - ciężko to trochę wytłumaczyć... jak już mówiłem jestem osobą bardzo specyficzną, trudną. Mieszanką introwertyka i neurotyka. Nigdy nie lubiłem ludzi (przynajmniej większości z nich), nie lubiłem przebywać w dużych skupiskach. Nigdy nie lubiłem szkoły. Szkoła to było dla mnie coś gorszego niż więzienie. Dużo lepiej bym się czuł, gdybym pobierał lekcje w domu.

    Do tego stany depresyjne, nerwica, unikanie szkoły, nie przykładanie się do nauki, gnojenie przez rówieśników oraz uwzięcie co poniektórych nauczycieli. Jednocześnie inni nauczyciele (to już w LO) mówili mi, że jestem inteligentną osobą. Potrafiłem zdać np. gegrę na 4 bez żadnego przygotowania, tak z biegu. To samo z wieloma innymi przedmiotami. Zagrożony byłem zawsze głównie z matmy, chemii, fizyki.

    Nie lubiłem ludzi, lecz jednocześnie chciałem mieć paczkę swoich znajomych z którymi mógłbym się dogadać...

    No i oblałem...3x rozpieprzając sobie tym po części życie...

    suma summarum zdałem LO i maturę, no ale byłem 3 lata do tyłu...zupełnie jakbym siedział w więzieniu...w sumie siedziałem (szkoła).

     

    Wydaje mi się, że pasowaliśmy do siebie idealnie. Oboje słuchaliśmy tej samej/podobnej muzyki, mieliśmy te same zainteresowania. Byliśmy dla siebie atrakcyjni fizycznie. Nie była jakimś "plastikiem" z którym bym nie wytrzymał 2 minut, tylko porządną, inteligentną osobą... Poznałem ją na treningu. Spędziliśmy razem 3 lata

    Co do szans... nie wiem po prostu. Mówiła, że szanse już miałem ale je zmarnowałem. Ja nawet nie wiem do końca kiedy je dostałem. Poprosiłem ją o ostatnią ale się nie zgodziła...

    Była bardzo dziwna, zmieniona. Nie okazywała żadnego smutku, wyrzutów sumienia, nie płakała. Była stanowcza, zimna, nie pozwalała się dotykać. Pierwszego dnia była u niej jej siostra, która robiła za "asystę"(!). 17 letnia gimbusiara z którą oglądałem nieraz filmy, która zawsze zdawała się mnie lubić, stała tam i pilnowała mnie jakbym był jakimś mordercą... Traktowały mnie jak przestępcę, zachowywały się zupełnie jak nie one...

     

    zima - gdzie można znaleźć takiego darmowego psychoterapeutę? Proszę daj jakiś cynk a rozpocznę poszukiwania...

     

    Łapa - "nie wolno żyć tylko dla drugiej osoby i na niej opierać całą swoją przyszłość" - nie bardzo wiem, z jakiego innego powodu miałbym żyć? Życie nie wydaje mi się atrakcyjne, nie jest ciekawe. Codzienne czynności nie sprawiają mi żadnej satysfakcji. Nie mam prawie znajomych, nie mam przyjaciół. Nie mam gdzie się podziać, z kim iść na sylwester. Żadnych perspektyw na przyszłość. Wcześniej to wszystko miałem, teraz nie mam. Zostałem znowu sam :why:

  5. Dziękuję wam za odpowiedzi, bardzo się cieszę, że ktoś się zainteresował moim przypadkiem...

     

    hektorka - kiedyś myślałem o psychoterapii, jednak powiem szczerze i prostu z mostu - wiem, że każda wizyta kosztuje od stówy w górę, jestem tylko biednym uczniem i nie stać mnie na to :(

     

    "Uciekałabym od faceta, dla którego byłabym jedynym motorem napędowym i sensem życia." - czemu? Czy to, że ktoś żyje dla innej osoby jest złe? Kobiety tego nie lubią? Zawsze myślałem, że facet, który jest w stanie zginąć za swoją dziewczynę jest wartościową osobą, swego rodzaju "ideałem" (jak głupio by to nie brzmiało). Czy kobiety takich mężczyzn lubią tylko w książkach?

     

    Nie wiem czy dobrze zrozumiałem " Najpierw świadomość siebie i swojej wartości, umiejętność przebywania ze sobą, stanięcie na nogi, a potem wchodzenie w związki." to znaczy, że nie powinienem się zakochiwać tak długo dopóki nie poradzę sobie ze sobą? (nie zmienię się?)

     

    maciek-zsm - tak, data jest dobra, było to parę dni temu i dlatego nie mogę sobie poradzić, rana jest świeża, na dodatek niemal codziennie do niej chodzę po moje rzeczy (w plecaku i siatce nie da się wziąć wszystkiego na raz...)

    Tak, masz rację. Wciąż jednak uważam, że straciłem coś bardzo cennego - młodość, którą ma się tylko jedną (jak całą resztę zresztą). Ona była jedynym szczęściem w moim życiu, to dzięki niej zmieniałem się na lepsze. Była jasnym światełkiem w ciemnym tunelu. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że miałbym teraz zacząć się rozglądać za inną dziewczyną...nawet nie wiem gdzie, jak, po co, nie jestem typowym facetem, nie potrafię flirtować (na samą myśl zbiera mi na wymioty...).

    Już nie mówiąc o tym, że te bez chłopaków mają po 16 lat, te w moim wieku mają chłopaków...

     

    W ogóle nie jestem typowym "męskim" facetem - pewnie przez to, że praktycznie nigdy nie miałem ojca(?), nie interesuję się piłką nożną, mordobiciem, samochodami, wiertarkami i uszczelkami jak inne samce. Nie mam prawa jazdy, nigdy nie siedziałem za kółkiem. W zasadzie to nawet czuję obrzydzenie do takich maczo...

    (całe życie mieszkałem z mamą i siostrą no i czasem babcia przyjeżdżała)

    Z drugiej strony nie jestem też taką "ciapą", nie noszę rurek i torebeczek...

    Choć pewnie wiele kobiety, które ubóstwiają tych "męskich" facetów i tak nazwało by mnie właśnie tak :pirate:

     

    Może wspomnę jeszcze o czymś, o czym wcześniej nie mówiłem...

    siedzi we mnie trochę taki "psychol" jak ja to mówię. Jak kiedyś byłem słaby i cichy - dawałem się poniżać i bić w gimnazjum, tak teraz z człowieka opanowanego i miłego jestem w stanie w ułamku sekundy przeistoczyć się w gościa który potencjalnego napastnika zabił by z zimną krwią... siedzi we mnie taka chęć odpłacenia wszystkim, którzy mnie skrzywdzili...

    Wcześniej taki nie byłem, teraz też nie mam często takich sytuacji. Oczywiście nigdy nie skrzywdził bym nikogo, kto faktycznie na to nie zasłużył... Taki jakby szał berserka czy coś...

    Raz jakiś menel w biedronce zaczął mnie obrażać, wydarłem się na całe gardło, że "zaraz mu przypie***lę!" :hide: nie opanowałem się...

    Całość zakrawa na jakąś niestabilność emocjonalną czy coś...

     

    "wyjedzie za granice" - miała na studia do UK jechać - została dla mnie...

     

    W każdym razie - całe moje życie było puste - szare i czarne. Nie miałem żadnych powodów, by kontynuować moją marną egzystencję - właśnie dlatego ona była moim szczęściem i powodem by żyć i zmieniać się na lepsze...

    Mówicie, że tak nie można robić, a ja nawet za bardzo nie rozumiem czemu. Czy właśnie nie to jest sensem życia? Żeby znaleźć coś, dla czego warto żyć? :uklon:

     

    Dziękuję za polecenie książki, jednak - z opisu trochę trąca mi "poradnikiem" typu "jak się stać prawdziwym maczo/samcem alfa, żeby zdobyć wszystkie fajne lasencje". Coś takiego nie jest dla mnie dobre. Tak jak mówiłem - nie jestem tylko ofiarą, potrafię być też wojownikiem, nie jestem 100% ciapą, chociaż może właśnie to wynika z poprzedniego mojego posta...

    Mam po prostu wrażliwą osobowość

     

    Dziękuję za odpowiedzi! Naprawdę doceniam waszą chęć pomocy

  6. Witam

     

    Na wstępie powiem może, że jestem tu nowym użytkownikiem. Myślałem już kiedyś o tym by założyć tu konto, ale zrobiłem to dopiero teraz ponieważ mam wielką potrzebę porozmawiania z kimś. Nie wiem czy temat jest w odpowiednim dziale więc w razie czego przepraszam za ew. błędy...

     

    Zacznę może od przedstawienia się oraz streszczenia mojej historii...

    A więc nie chcę zdradzać mojego imienia (ładnie żeś się przedstawił), mam 23 lata i mieszkam we Wrocławiu.

    Gdy byłem mały moi rodzice się rozwiedli co bardzo przeżyłem. Trochę później miałem wypadek samochodowy który mógł być śmiertelny w skutkach ale przeżyłem. Miałem wstrząs mózgu, jakieś tam obrażenia, zabandażowaną całą głowę. Po wypadku stwierdzono u mnie nerwicę. Jako dziecko zawsze byłem dość nieśmiały i zamknięty w sobie, delikatny, wrażliwy itd. aczkolwiek nie tak bardzo jak później. Miałem kolegów, znajomych, nawet przyjaciela czy dwóch. Wszystko diametralnie się zmieniło, kiedy poszedłem do gimnazjum. Był to wtedy nowy twór (jestem z rocznika 90). Rzucono tam największą dzicz z okolicznych osiedli. Wtedy rozpoczął się mój koszmar. Straciłem wszystkich kolegów, znajomych, przyjaciół (tak po prostu, nie chcieli już ze mną trzymać, znaleźli nowych kumpli, stawali się bardziej "dorośli", zaczęli chodzić na imprezy, oglądać porno, pić itd). Dziewczyny w klasie były takie same, nigdy nie darzyłem ich sympatią przez co szybko przyklejono mi łatkę "pedała". Tak więc zaczęło się gnojenie mnie na każdy możliwy sposób, fizycznie i psychicznie przez długie 3 lata. Wyśmiewano się z mojego wyglądu, zawsze byłem bardzo szczupły, reszta chłopaków powoli zaczynała rosnąć w barkach ale nie ja. Nauczyciele wcale mi nie pomagali, wręcz przeciwnie, stawali za tamtymi. Uczyłem się źle przez co przypięli mi łatkę idioty, dziecka z problemami i chcieli wysyłać na jakąś terapię! (wysłać powinni tych wszystkich znęcających się nade mną!...)

     

    Po ukończeniu gimnazjum (ledwo zdałem z matmy, ta nauczycielka nienawidziła mnie najbardziej). Rodzice postanowili wysłać mnie do prywatnego katolickiego liceum. Tu dodam jeszcze, że gdy byłem mały rodzice mimo rozwodu zabierali mnie na wspólne wakacje itd od czasów gimnazjum to się oczywiście zmieniło, jednak wciąż miałem kontakt z obojgiem rodziców (mieszkałem z mamą, wciąż mieszkam).

     

    Po ukończeniu prawie bezproblemowo 1szej klasy moje problemy znacznie się pogłębiły. Oceny miałem już nawet lepsze lecz ciągle miałem problemy z ludźmi, zarówno rówieśnikami jak i nauczycielami. Do tego wszystkiego doszedł fakt, że nigdy jakoś bardzo wierzący nie byłem a chodziłem do katolickiej szkoły - wiadomo ciągłe modlitwy, nauka religii, spowiedzi których nienawidziłem, źle się z tym czułem, niemal ciągle musiałem kłamać. Potem wydarzyła się tragedia - nie zdałem z drugiej klasy do trzeciej. Była to moja wina, aczkolwiek nie tylko. Oblała mnie babka z historii która mnie nienawidziła (taaa znowu, wszyscy cię nienawidzą biedaczku). Niestety do jakiej szkoly bym nie poszedł, zawsze jest 1 nauczyciel który mnie nie cierpi. Tak już jest. Rodzice oczywiście całą winą obarczyli mnie. W zasadzie oni w ogóle mi nie pomagali ani nie rozumieli (już od czasów gnojenia w gimnazjum nie miałem żadnej pomocy). Moje psychiczne problemy się pogłębiły.

     

    Czy do tej pory w ogole wspominałem o moich stanach depresyjnych? Chyba nie, cóż za chaotyczna wypowiedź... To bardzo ważny element mojej historii - one w dużej mierze się przyczyniły do oblania kolejnych klas. Nie chciałem wtedy chodzić do szkoły ani w ogole żyć, często całe dnie spędzałem po prostu śpiąc i rycząc w poduszkę (wg. mojego ojca byłem zwykłym leniem).

     

    Zmieniłem szkołę, co nie przyniosło rezultatów bo oblałem znów drugą klasę. Postanowiłem powtarzać w tej samej szkole - zdałem do klasy trzeciej, którą znów oblałem. Tak więc mamy 3 lata oblane (durnego liceum, jakbym był jakimś niedorozwiniętym dzieckiem...). Nie muszę chyba mówić, co na to moi rodzice. W tym też czasie ojciec zerwał z nami wszelkie kontakty (znalazł sobie kolejną żonę, obecnie to chyba 4). Byłem wrakiem człowieka. Chciałem umrzeć, nie pierwszy raz. Szukałem w internecie skutecznych a przede wszystkim bezbolesnych metod.

     

    Oczywiście byłem zbyt wielką spierdoliną, żeby się zabić, no i żal babci...

     

    I wtedy przełom! Najlepszy moment mojego życia, NIRVANA i odkupienie. Poznałem miłość mojego życia (w zasadzie poznałem ją już trochę wcześniej, w tym miejscu mojej historii zostajemy parą). Najszczęśliwszy moment mojego życia - przy niej znów zaczynam żyć i rozkwitać.

     

    Przeniosłem się do innego liceum (zaocznego). Uczyłem się i jednocześnie pracowałem w różnych dorywczych pracach (zresztą innych w tym kraju nie ma). Zdałem 3cią klasę i napisałem maturę - co prawda tylko podstawową ale wszystkie wyniki na poziomie 90% (łącznie z prezentacją z polskiego i ustnym ang. a z wyjątkiem matmy - zawsze byłem humanistą). Dalej poszedłem do szkoły policealnej zaocznej - kierunek jak na ironię technik informatyk. Zawsze lubiłem komputery, choć nigdy żadnym expertem nie byłem. No i dużo grałem, wiadomo (to głównie po tym, jak w gimbazjum nie miałem już z kim kopać piłki). Zastanawiałem się też, czy po szkole policealnej nie pójść na studia.

     

    Ale cóż, było coraz lepiej, stałem się nowym człowiekiem otwartym na innych, zmieniłem trochę swój wygląd, fryzurę. Chyba nawet się podobałem jej koleżankom niektórym (więc chyba dobrze). Mieliśmy razem mnóstwo zainteresowań i razem spędzaliśmy czas. Ona studiuje na UE we Wrocławiu, jest ambitna, inteligenta i mądra razem świetnie się dogadywaliśmy(...)

     

    Zaczęliśmy mieszkać razem (jej rodzice mają dwa mieszkania, w jednym mieszkają oni, w drugim ona przy czym drugi pokój jest wynajmowany studentom). Tak więc żyliśmy razem po studencku (płaciłem niewielkie pieniądze jej rodzicom), ja uczyłem się jako technik informatyk i pracowałem ona studiowała na UE. Razem trochę podróżowaliśmy (głównie dzięki znajomościom), raz pojechaliśmy nawet stopem na Węgry. Było wspaniale. Dla niej mogłem zginąć, ona wtedy mówiła podobnie...

     

    Wszystko zmieniło się...

    zdaje się 3 grudnia 2013 roku (niech będzie przeklęty)

     

    Zerwała ze mną, musiałem wrócić do siebie, zabrać rzeczy...

    Powiedziała, że już nigdy nie będziemy razem, że nie układało się między nami, że dawała mi już parę szans na zmianę.

    Zdaje się, że działałem jak "energetyczny wampir" chyba tak to się nazywa...

     

    Wszystko się skończyło jak sen...

    Byliśmy razem 3 lata. Trzy długie lata...

    Najgorsze jest to, że nie była to jakaś przelotna miłostka czy coś w tym stylu tylko moja największa i jedyna miłość życia z którą miałem być do końca (choć wielu uważa, że z 1szą dziewczyną nie można być do końca).

    Czuję, jakby nasze przeznaczenie miało być inne, jakby zostało na siłę zmienione, nie tak to miało wyglądać...

     

    Zawsze byłem typem romantyka (na dodatek jakąś mieszanką introwertyka i neurotyka :pirate: ), wcześniej nie miałem żadnych dziewczyn - nie czułem takiej potrzeby, ponieważ nic do żadnej nie czułem. No i oczywiście należy dodać, że zawsze miałem niską samoocenę i chyba nie jestem zbyt przystojny, lecz w tym miejscu mówię najszczerszą prawdę - do połowy liceum nie czułem potrzeby zdobycia dziewczyny. Ona miała wcześniej paru chłopaków, pierwszego zdaje się w wieku 16 lat...

     

    Tak więc cała moja historia zmierza do tego miejsca, nie chodzi o moją nerwicę (na którą i tak biorę tylko zwykły magnez), nie chodzi o moje stany depresyjne (które codziennie z chichotem podpowiadają mi, żebym skończył ze sobą). Chodzi o to, że spier****łem sobie całe życie, straciłem miłość mojego życia, i teraz nie wiem po prostu co mam robić. Jestem pusty w środku, wyprany z uczuć i emocji, całkowicie rozmontowany. Mieliśmy wspólne cele, planowaliśmy wspólną przyszłość, znałem jej rodzinę, znajomych, mieszkaliśmy razem jak najprawdziwsza para - to wszystko zniknęło i nie wiem jak mam się odnaleźć, co powinienem zrobić, gdzie jest moje miejsce, czy jest jakieś miejsce dla mnie?

    Nie mogę spać, nie mogę jeść, wyglądam jak zombie, nie czytam nic, nie uczę się chociaż miałem zacząć naukę Japońskiego jak Ona. Siedzę i tępo gapię się w pustkę myśląc o niej. W nocy jak nie mogę zasnąć gram w jakieś gry, żeby tylko przestać się zadręczać choć na chwilę. Przestałem brzdąkać na gitarze. Nic nie robię. Chyba już nie żyję choć wciąż oddycham. Jeśli w innym wymiarze był mój drugi ja to skoczył z wieżowca.

    Na dodatek niby mam jakichś tam znajomych, ale tak naprawdę jestem zupełnie sam. Tak jak za czasów gimnazjum. Zupełnie sam stoję nagi w ciemnościach, nie wiem gdzie mam pójść...

     

    Odchodząc powiedziała mi, że muszę stać się silnym człowiekiem oraz, że chciałaby abym nie spieprzył sobie życia :why:

     

    Nie wiem czy ktoś to w ogóle przeczyta...

    w końcu to tylko nudne wypociny kolejnej spierdoliny życiowej

    jednak, fajnie by było gdybym mógł z kimś wymienić chociaż parę zdań... :(

×