nazwaużytkownika1526933411
-
Postów
12 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Odpowiedzi opublikowane przez nazwaużytkownika1526933411
-
-
Mój mózg przypomina wyciśniętą gąbkę.
Modlitwy były horrorem.
Bałem się ruszać rękami. Bo w ich okolicach widziałem jakieś religijne postaci.
Odczuwałem przymus przepraszania za każdy niewłaściwy ruch albo histerycznego przebłagiwania za wszystkie niewłaściwe ruchy.
Wiele razy śpiesząc się do pracy musiałem gwałtownie zatrzymywać się przed wsiadaniem do windy i wybierać schody. Bo wejście do windy było zabarykadowane przez natrętny lęk. Mózg mi groził, że np. zostanę zwolniony, więc lepiej wybrać schody.
Moja codzienność była koszmarem. Zawieszałem się w pracy. Miałem przymus zatrzymania się w miejscu i zapewnienia samego siebie, że "Bóg nad wszystkim czuwa.". Czyli suma sumarum, nie pomoc "Boga" tylko tricki na własnej świadomości były sposobem.
-
nazwaużytkownika, widzę, ze masz poważny problem, czy czasem Ci on nie przeszkadza w życiu? modlitwa , mam wrażenie, odbiera Ci chęci do działania, gdyż uważasz, że wszystko wokół ciebie zmieni się samo, przepraszam, zmieni to panbuk. A nie zauważyłeś , że ten panbuk jest w każdym z nas, po to stworzył innych ludzi aby pomagali sobie nawzajem. Czekasz na znam bezpośrednio od niego i się nie doczekasz, człowieku zmarnujesz sobie prędzej życie. Jeśli chcesz wyzdrowieć, musisz przede wszystkim sam tego chcieć, a pomoc prosić innych ludzi a nie panbuka. Więcej motywacji do działania życzę
mam zaniki pamięci. nie wiem czego się wtedy spodziewałem. mam totalną próżnię gdy próbuję sobie przypomnieć czego się spodziewałem po "Bogu" a czego po własnych działaniach.
nawet z samą modlitwą miałem problem.
zaczynałem się modlić, a po chwili mózg mi wmawiał, że "Bóg" mnie nie słyszy, bo mówię niewyraźnie. Przekonanie o tym było tak silne, że nie mogłem się od niego uwolnić. Katowałem własny język by mieć jak najpoprawniejszą dykcję. Potem atakowała mnie myśl, że źle zacząłem i muszę od nowa, ale z większym skupieniem. Potem, że mam za dużo śliny w ustach i że to też przeszkadza.
-
hehe fajnie o tym piszesz ja na 13 jestem umowiona z kolezanka mam do niej isc i juz sie boje ze u niej cos mi odbije a jak bede wychodzila to bede bala sie drogi do domu ze zapomne jak mam wrocic do domu albo spanikuje na srodku ulicy
ja czasami się bałem takich godzin jak ta przez Ciebie wymieniona. Wolałem bezpieczniejsze liczby.
-
Nie mam już siły się modlić a przede wszystkim nie widzę sensu. Ktoś (teoretycznie) tak dobry i potężny mógłby tylko kiwnąć palcem, żeby mi pomóc, ale nie.
Męczyłem się tym, że niewłaściwie się modliłem, więc wypróbowałem wszystkie sposoby. Najpierw ze szczególnym opisem nerwicy. Potem odwołując się do wszechwiedzy. Najpierw do chrześcijańskiego "bobra", potem do jakiegokolwiek. I dalej nic.
Jeżeli komuś modlitwa pomaga to prawdopodobnie z silniejszego przekonania. O tym, że pomaga.
Dochodziło do tego, że przepraszałem panbuka za to, że ruszałem nogami. Bo nerwica wmawiała mi, że pod nogami mam np. jakiegoś błogosławionego... i błagałem i przepraszałem. A poszczególne kościelne obrazy miałem przed oczami nawet wtedy, gdy chciałem dotknąć jakiegoś przedmiotu, i modliłem się i przepraszałem za to, że dotykam.
Nie pomogło. Wszystko na nic.
Mój mózg wszędzie dopatrywał się znaków od bobra. Tyle że nic z nich nie wynikało.
Pogubiłem się w świadomości. Nie pamiętałem o co poprosiłem, a o co nie. Wracałem do modlitwy i wymieniałem to, co zapomniałem wcześniej wymienić. I przez chwilę się cieszyłem, że tym razem w swoich prośbach wymieniłem wszystko. Potem jednak wracało przerażenie, że znowu czegoś nie uwzględniłem. Albo, że nie wystarczająco "zaufałem". Więc cisnąłem siebie krzycząc jak bardzo ufam. Niestety po niecałej godzinie potrafiłem doszukać się kolejnych niedokładności w swojej modlitwie. Więc znowu się modliłem. Niemal "doskonale nieskazitelnym" schematem.
1) Po pierwsze, mówiąc że uznaję doskonałość panbuka.
2) Po drugie, zapewniając o swoim zaufaniu.
3) Po trzecie że bardzo bardzo błagam o pomoc.
4) Po czwarte przepraszając za niedokładność mojej modlitwy i niekompletność mojej wiary.
5) Po piąte przepraszając za to, że nie wystarczająco się skupiałem i byłem nerwowy w czasie modłów.
[modląc się za kilkunastym razem w ciągu kilku godzin ciężko było o skupienie, bo nerwy już wysiadały od tego ciągłego modlenia się].
i tak dalej.
Niestety nie przebłagałem. Natręctwa nie ustępowały, a ja po jakimś czasie musiałem błagać znowu o to samo, dodatkowo przepraszając, że w międzyczasie upadałem w wierze.
Chciałem tylko się podzielić tym czymś. W sumie nie wiem po co.
-
Mam prośbę - jestem nowy w województwie i nie mam pojęcia gdzie się mieści jakaś przychodnia z NFZu. Wiem, że trzeba czekać miesiącami, ale nie mam wyboru - jeśli założę historię choroby u prywatnego i tak będę musiał potem wszystko od nowa zacząć w NFZ.
Słyszałem też o tym, że kiedy potrzeba naprawdę szybkiej pomocy to możliwa jest wizyta natychmiastowa u dyżurującego psychiatry. Na ile bezpieczne jest skorzystanie z takiej opcji ? Z góry dziękuję za wskazówki...
-
Myślę, że nazwa wyczerpuje temat. Jak sobie z tym radzicie?
Co prawda tematów jest już tyle, że nikomu się nie chce pisać. Ale w bardzo wielkim skrócie moglibyście odpowiedzieć.
Przypuśćmy, że wierzycie w Latającego Potwora spaghetti. Jak wytłumaczyć sobie, że mając przed oczami uroczego potworka mając opuszczoną głowę i "widząc" potworka na tle podłogi, którą właśnie idziecie, nie rozwścieczacie potworka?
-
Przecież U Z nie wymaga zadnych zwolnień .
Mając zwolnienie w ogóle nie potrzeba pracodawcy informować o nieobecności.
Ja w sobote czy nd nie bardzo miałem jak pójść do lekarza, psychologowie i psychiatrzy mają wypełnione grafiki na parenaście dni a do zwykłego dopiero na jutro mnie wpisali. Jest w ogóle możliwe takie coś jak zwolnienie z wsteczną datą ? I czy jest możliwe żeby lekarza od gorączki i katarku w nosku przekonać do tego, że nie miało się sił iść do pracy, zwłaszcza przy wizycie dopiero po kilku dniach, nawet nie będąc ewidencjonowany jako nerwicoweic ?
-
W pracy miewam ochotę z rozbiegu uderzyć głową w którąś ścianę, bo natłok bredni uniemożliwia nawet rytmiczne oddychanie, każąc układać jakieś kombinacje z prędkości i strumienia oddechu. O innych aspektach nawet nie wspomnę. Nikogo nie obchodzi, że mam wrażenie, że głowa mi się zagotowała i paruje, a podświadomie czuję układ nerwowy co do centymetra.
Oczywiście gdybym zbladł albo poczerwieniał, albo cokolwiek, rzuciłoby się paredziesiąt kolegów do pomocy, ale wszystko jest w środku mojej głowy.
Zauważyłem, że moje "geometryczne" ruchy i dziwne drżenie głowy, choć świadome, ale przymusowe, zostało przez pare ludzi zrozumiane. Zauważyłem milczącą wyrozumiałość. Reszta jak to na prostactwo przystało, woli robić debilskie żarty w stylu że jestem na dragach.
Ale miałbym jednych i drugich gdzieś, w sumie nawet tak traktuję czy kogoś śmieszy , czy może zastanawia. PROBLEM JEST TAKI, ŻE KTÓREGOŚ DNIA MOJE NATRĘCTWA DOWALIŁY MOJEMU MÓZGOWI TAK BARDZO, że nawet dotrzeć do pracy bez wykonywania rytuałów niestety eni potrafiłem. A nawet gdy dochodziłem do siebie, znowu atakowały mnie kolejne gówna.
Zastanawiam się jak wytłumaczyć teraz kierownikom. Dla nich pięć minut spóźnienia jest godne stosu albo krzesła elektrycznego, zaś fakt nieobecności w pracy bez L4...
Szukam porady z Waszej strony. CO można zrobić? Na pewno więcej osób miało takie sytucje.
-
Słuchajcie paradoksalnie najgorsze jest to, że przy tych wszystkich schizach pozoztajemy normalnymi ludźmi. Ja mam wrażenie, że czasami już nawet wolałbym mieć jakiś atak z pianą w ustach etc, ale żeby w taki sposób odzyskać wewnętrzny spokój. I móc funkcjonować normalnie.
A mózg serwuje coraz nowsze intelektualne tortury. Robienie bezsensownych kroków, niepotrzebne powtarzania jakichś zapewnień, także szeptem, że jestem chory i muszę mieć chorobę w głębokim poważaniu. I do tego najlepiej jakąś określoną ilość razy. Nie znam bardziej bezsensownej i głupiej choroby . I tych idiotyzmów, żeby iść określoną stroną ulicy. I tych wszystkich DURNYCH pseudoskojarzeń typu " autobus nr Y jedzie do szpitala, więc "lepiej" nie wydawać w sklepie Y złotych . Głowa trzeszczy od zapamiętywania tych kłamliwych pseudoregułek. Czasm mam tych bzdur aż tyle w jednym czasie, że NIE NADĄŻAM z "obsługiwaniem" każdej z głupot.
Nie wiem jak wy, ale ja już mam czasami lęk przed wpisywaniem literek albo wyrazów. Muszę wpisywać, często kopiując literki z innych stron. I ciągle elektryzujący lęk, który zdaje się że za chwilę wysadzi mózg.
Boję się wizyty u psychiatrów, bo nie chcę mieć żadnej historii choroby w archiwach czy innych papierach. Jestem tylko ciekaw czy należałby się jakiś stopień niepełnosprawności ?
Wcale mi nie zależy na świadczeniach, ale dzięki stopniowi może łatwiej bym znalazł pracę. I był traktowany jak człowiek anie robol, który nie ma prawa na chwilę stanąć i poukładać w głowie natłok bzdur lub chociaż odetchnąć ?
-
Ooooooooo ani mi sie śni . NN to gówno, i należy właśnie w taki sposób ja traktować. Zresztą psychika mi nie pozwala akceptować tych urojen, jeżeli widzę nóż który wbija mi się w dłoń, MUSZE SPINAC MOZG I USILOWAC WYCIAGNAC NÓZ Z RĘKI, ŻEBY SIE NIEI ZAKRWAWIC . albo nawet wyobrazic sobie jeszcz raz ale z POPRAWIONYM scenariuzsem : tj moja reka zdążyła uciec przed nożem i jest cala zdrowa
-
Zastanawiam się, dlaczego dotyka ona tylko wybranych osób. Nie jestem ani głupszy, ani psychicznie słabszy, ani w jakikolwiek sposób odstający od norm zdrowotnych. NIE ROZUMIEM DLACZEGO TAKIE COŚ DOPROWADZA NAWET do strachu przed pisaniem poszcdzególnych literek ,
BTW Witajcie.
Usiłowałem tłumaczyć sobie np odejściem od Kościoła - typu Bóstwo się mści i wymyśliło mi nerwicę. Jednak wiara nie maiła nixc współnego . Tak naprawdę już jako katolik borykałem się z nerwicą okropnie. Widziałem np na chodniku twarz Chrystusa i musiałem obskakiwać poszczególne miejsca, żeby Jezusa przypadkiem "nie nadepnąć", bo by się obraził albo nawet wściekł.
Potem dochodziły kolejne "widzenia" np twarz moich rodziców, bałem się nawet dotyka© i poruszac przedmiotami, bo widziałem przylepione do ncih twarze krewnych i nie chciałem zrobić im krzywdy.
Gdy sięgam pamięcią do nastoletniego wieku, przypominam sobie, że wysiadają z autobusu bałem się że wstając z siedzenia, zostawie na nim jakąś "ernergię" ...
Bałem się przekazywać jakieś przedmioty, z rąk do rąkl,.
Zacząłem więc sobie wymyślać poszczególne ruchy głową, albo po prostu wyobraźnią, że wszystko w siebie wchłaniam, i jestem bezpieoczny,.
Bałem się, że jeśłi nie wykoanm jakichśn specyficznych ruchów, zresztą wiecei.
Musiałemm wykonywać dziwne ruchy, powtarzalne, śmieszne, i irracjonalne.
Potem dochodziły kolejne absurdy , np gdy dostałem się na studia bałem się, że mój potencjał edukacyjny jest jakąś chmurą energii w moim ciele i mijając jakieś przedmioty bałem się, że zachaczały o moją chmure energii. Dlatego spinałem na maksa swoją soiwadomość i wyobrażałem sobiem że wciągam w swoją głowe ową chmure i jest oki.
Rozbudowała się we mnie wyobraźnia o metafizyce, paranormalności itd. Czasami bałem się dotykać za ręce kolegów, bo obawiałem się jakiejś korelacji pól magnetycznych.
CHore jak cholera, ale bałem się i chciałem maksymalnei się zabezpieczyć. NIe pomagały mi modlitwy, mimo że byłem wrażliwy i aktywny jak mało jaki katolik. I wciąż nie znam sposobu na zwalczenie tych głupot.
Rozważam oddanie się do psychiatryka "na ochotnika"
w Nerwica lękowa
Opublikowano
Nie mam wyjścia. Mam wrażenie że to nigdy się nie skończy.
Mam dość przeróżnych gróźb rodzących się w mojej głowie. Boję się, że już się nie nadaję do życia normalnego.
Co gorsza, jako że jestem wciąż (w dużym stopniu ze strachu i na siłę, choć nie tylko dlatego) religijny, mam przymus "konsultowania" każdego podniesienia czajnika czy zakręcenia słoika ..... z Bogiem.
To jest coś w rodzaju:
Chcę podnieść czajnik, ale mózg mi grozi w taki czy inny sposób.
Wtedy rozdziera mnie strach przed groźbą, ale i przed odpowiedzialnością przed Bogiem. < No bo przecież nie muszę podnosić tego czajnika, mogę pozostać bez herbaty, a tak w ogóle, to jakim prawem jeszcze się w ogóle zastanawiam nad "obejściem" natręctwa? Powinienem NATYCHMIAST zapomnieć o czajniku i o herbacie i jak najszybciej zacząć myśleć o czymś innym. W głowie tymczasem NAKRĘCA się myśl, że jeśli podniosę czajnik, to koleżanka ze studiów zachoruje na żółtaczkę. To tylko przykład. Więc SKORO MOGĘ NIE UCZYNIĆ JEJ TEGO, to nad czym ja w ogóle się zastanawiam??? A Bóg widzi. WIDZI. WIDZI, że ja za cenę choroby koleżanki wolę się napić herbaty.>
Wiem że to religijna paranoja ale nie tylko. Boję się nie tylko Boga. Ale i natręctw.
Co gorsza, rozmyślenie nad nimi przez chwilę i przekonanie siebie, że są bzdurami, nie działa. Wtedy budzi się kolejny rodzaj strachu. Strach przed ROZWIJANIEM MYŚLI o konkretnej groźbie. Wtedy dochodzi subiektywne poczucie winy, że SAM zacząłem się zastanawiać zarazem podtrzymując w mojej głowie natręctwo.
Bałem się jak do tej pory myśleć o sobie w kaftanie. Ale jestem zniszczony.