Witajcie,
przepraszam, że nie witałam się wcześniej na żadnym wątku (zresztą chyb zrobię to po założeniu tego tematu), ale po kolejnej nocy jestem dosyć roztrzęsiona i wolę od razu napisać co mi leży na wątrobie, bo potem mogłabym się nie zebrać.
Z powodu kilku objawów, jakie ostatnio mam, zaczęłam się zastanawiać, czy mam powody do obaw o swoje zdrowie psychiczne, czy powinnam podejrzewać u siebie depresję, a może po prostu przesadzam - biorąc pod uwagę, że jestem w ogólnie stresującej sytuacji (studia, sesja - z drugiej strony inni z mojego otoczenia radzą sobie z tym bezboleśnie).
A teraz do rzeczy:
Zaczęłam gorzej znosić sytuacje wywołujące emocje (np. po rozstaniu z chłopakiem - chwilowym, związek na odległość - jeszcze parę miesięcy temu tęskniłam, ale bardziej cieszyłam się ze wspólnie spędzonego czasu, teraz jak tylko odjeżdża wpadam w płacz, nie mogę się ogarnąć, frustruje mnie pusty dom, to, że nie mam się do kogo odezwać itp. Inny przykład: psuje mi się coś w komputerze podczas pisania pracy, zamiast myśleć trzeźwo i próbować to naprawić - bo jestem w miarę ogarnięta informatycznie - od razu się tym stresuję, denerwuję, wyprowadza mnie to skrajnie z równowagi)
Częściej niż kiedyś nie radzę sobie z samotnością - w zeszłym roku mieszkałam na stancji, ale z gospodynią tylko się mijałam, więc właściwie byłam sama. Teraz, od października, wynajmuję mieszkanie. Od jakiegoś czasu, może 3 miesięcy, coraz częściej skupiam się na tym, że jestem sama, nie mam się do kogo odezwać, nie mam z kim się spotkać (mam samotnicze usposobienie i od wyjazdu na studia nie zawiązałam bliskiej relacji z nikim z mojego otoczenia). Nie przeszkadzało mi to wcześniej, teraz przeszkadza mi bardzo. Kiedy rozmawiam przez telefon ze starymi przyjaciółmi bądź z kimś z rodziny potrafi mi się aż zbierać na płacz (również z zazdrości, że oni nie są sami).
No właśnie. Płacz. Coraz częściej mam jego niekontrolowane napady. Bez żadnego powodu, ale zazwyczaj w domu. Po prostu nagle nachodzi mnie myśl - jestem sama - i zaczynam płakać. Czasami jest to kompletnie bezrefleksyjne.
Ciężko mi się zabrać do pracy. Jestem od trzech semestrów (właściwie czterech, bo mam nadzieję to utrzymać) bardzo dobrą studentką, mam średnią 5.0. I z tym mam dwa problemy: niską samoocenę i niemożność zmobilizowania się teraz do pracy. Niska samoocena wynika z tego, że nie cieszę się z moich sukcesów tłumacząc je przypadkami, przychylnością innych itp. Studiuję polonistykę na uczelni państwowej, która dopiero zaczyna, zatem studentów jest niewiele, wykładowcy traktują nas personalnie itp. No i niby nikomu nie idzie tak dobrze jak mi, nikt się tak nie stara, a jednak wmawiam sobie stale że wykładowcy mnie lubią za charakter, nie za wiedzę i umiejetności, że wymagają od nas mało, że jest niski poziom. Niby wiem, że to bzdura, bo poziom jest taki sam jak gdziekolwiek indziej, ale nie umiem wyjść z tego przeświadczenia. A teraz całkiem straciłam mobilizację do pracy. Zaczynam zawalać terminy. Nie pracuję na bieżąco, co będzie mi trudno nadrobić w miesiąc, który został do sesji (ale tu mi chodzi tylko o naukę na bieżąco, nie o oddane prace itp. bo tu przedłużam tylko z jedną). Ilość obowiązków stresuje mnie wręcz paraliżująco - wiem co muszę zrobić,ale ta wiedza uniemożliwia mi zrobienie tego, nie wiem jak to wytłumaczyć lepiej.
No i mój największy problem w tym momencie (przynajmniej tak mi się wydaje, to mi najbardziej doskwiera) - bezsenność. I nie w formie problemów z zasypianiem, to mi idzie całkiem nieźle. Zrywam się w nocy, zazwyczaj raz i już "na amen". Ostatnio jest to ok. godziny 3 (zasypiam koło północy). Te przebudzenia to dla mnie tragedia. Budzę się gwałtownie i od razu myślę o wszelkich stresujących rzeczach, budzę się roztrzęsiona, oczy mam od razu szeroko otwarte, ponowne zaśnięcie jest niemalże niemożliwe, ponieważ póki nie odwrócę czymś uwagi od tych stresujących myśli, one nie odchodzą i mnie Zamęczają. Zazwyczaj włączam komputer, rzadziej TV, oglądam jakiś głupi film, przeglądam głupie nibyśmieszne strony i wtedy jest lepiej. Nad książką nie umiem się wtedy skupić. Na pracach domowych (sprzątanie itp) też nie, bo wszystko mi leci z rąk. Nauka tylko pogłębia ten stres.
Wiem, że tak się rozpisałam, że możliwe, że nikomu nie będzie się chciało tego czytać ale dla mnie to jest rodzaj remanentu mojej psychiki, pisząc skupiłam się jak należy na tym co czuję (zazwyczaj bardzo unikam analizowania siebie i wolę zwracać uwagę na innych). Chciałabym usłyszeć wasze zdanie, ponieważ mam wolę pójścia do psychiatry lub psychologa, ale obawiam się i zastanawiam, czy ma to sens. Może jestem na swoim punkcie przewrażliwiona, może inni podobnie przeżywają stres, a ja przesadzam. Obawiam się zbagatelizowania tego problemu przez specjalistę, bo wiem, że wtedy nie zdobędę się więcej na szukanie pomocy w tej formie. Już kiedyś mój problem z bezsennością został w ten sposób zbagatelizowany i chyba mam mały uraz.
Mam 21 lat. Nie wiem, na ile to istotna informacja;).
Dziękuję z góry za "wysłuchanie". Myślę że sporo mi to da, chociaż w takiej formie.