-
Postów
10 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Odpowiedzi opublikowane przez anomalia
-
-
Ja przez całe życie żyłam pod presją wymagań rodziców oraz ich ambiwalentnych komunikatów (jesteś zdolna i ładna/ jesteś głupia i wyglądasz brzydko). Wyrywając się na studia ładnych parę kilometrów od rodziców zaczęłam żyć własnym życiem, odnalazłam siebie, mówiąc banalnie, ale różne czynniki sprawiły, że musiałam wrócić w rodzinne strony i znów wpadłam w macki krytyki mojej mamy. Mam skrzywioną psychę przez tę krytykę, ale moja mama także była zakompleksiona "z domu" - i tak się nakręca błędne koło. Generalnie nie daję się. Skomplikowany temat. Na zaniżone poczucie wartości najlepszy jest ktoś obok, kto docenia, chwali i sprawia, że chce się żyć. Nie zawsze się taki ktoś trafi, ale to świetne lekarstwo, natomiast każdy musi oprócz tego dokonać także realnej oceny siebie (może to sprawić pewną trudność, gdy się ma zaniżone poczucie wartości, heh) w celu weryfikacji, czy krytyka otoczenia jest przesadzona, czy może trochę w tym prawdy, czy nie jesteśmy przypadkiem narcyzami (tak też bywa) żądnymi poklasku, "biednymi sierotkami losu" denerwującymi wszystkich swoim użalaniem się nad sobą. Niekiedy gdzieś pod powłoczką kompleksów i jęczenia czai się wielkie, głodne EGO z ząbkami wampirka (energetycznego). Znacie takich terrorystów?
-
Detektywmonk(u),
Nie wszyscy ludzie muszą aktywnie oddawać się sferze seksualnej, czytałam artykuł na ten temat w Gazecie Wyborczej chyba, parę mies. temu. Kilka procent (nie pamiętam dokładnie,ile) populacji nie odczuwa takich potrzeb, może Ty jesteś wśród tych kilku procent właśnie? Zbadaj sobie hormony, to dużo wyjaśni, badałeś? Testosteron i inne. A tak apropos, to mam paru znajomych, którzy postepują tak, jak Ty, tzn. spotykają się z płcią przeciwną na kawce, ciasteczku a potem do domciu (każdy w swoją stronę :) ). I nici. Ciekawa jestem tak w ogóle, jaki masz stosunek do cielesności, bo np. jeden mój kuzyn (b.przystojny, normalny z pozoru chłop) mówi, że brzydzi się kobiet! Rózne są przyczyny takich zahamowań.
-
Cześć. Moja koleżanka ma podobny problem, jak Ty. Dodam, że pracuje ona na stanowisku publicznym i dąży do perfekcjonizmu wypowiedzi, co zatruło jej już życie. Nie zażywa żadnych leków, bo w jej mniemaniu dążenie do perfekcji wypowiedzi pisemnej/ustnej to ambicja i tyle. Oprócz tego moja koleżanka ma rożne kompleksy, myślę, że to one w znacznym stopniu wpływają na jej dążenie do idealnych wypowiedzi, bo w ten sposób czuje się wzorcowa w jakiejś sferze. Koleżanka ponadto potrafi się wrócić 200 m do domu, żeby sprawdzić, czy aby na pewno zamknęła drzwi, posiada różne dziwactwa - małe, ale męczące. Nie wiem, czy u Ciebie to jest po prostu nerwica natręctw, która weszła akurat na wypowiadanie się, a może masz też inne natręctwa? Wtedy leki pomagają, a jeśli nie, to zmień je na inne. A może to jest związane z tym, czym się zajmujesz, z pracą, stanowiskiem, środowiskiem życia, ludźmi otaczającymi Cię?
-
Witaj Lili. Jestem dużo młodsza od Ciebie (być może w wieku Twojej córki),ale chyba trochę potrafię zrozumieć Twoje problemy. Przemoc domowa i alkoholizm to piekło, ten tylko to wie, kto to przeżył. Podobno często jest tak, że osoby z rodzin dotkniętych przemocą "pakują" się w takie same związki. Coś o tym wiem, częściowo z doświadczenia własnego, częściowo z doświadczenia znajomych. To, że jesteś świadoma swoich uczuć nie znaczy, że możesz sobie od razu pomóc, ale to już dużo, że analizujesz swoje stany. Masz poczucie straconego życia, ogromne kompleksy, poczucie winy, jesteś zagubiona w relacji z córką. Może spróbuj iść do psychoterapeuty albo do grupy wsparcia dla osób dotkniętych przemocą domową? To wymaga wyjścia do ludzi, więc możesz mieć z tym problem, nie każdy lubi się "obnażać" przed innymi, ale pamiętaj, że na świecie nie wszyscy są źli, jest wiele dobrych ludzi o czystych sercach i umysłach, poszukaj ich. Na pewno jesteś rozczarowana życiem, bliskimi, ale samotność niczego nie zmieni, musisz z kimś fachowym porozmawiać albo z kimś, kto przeżył coś podobnego. Posiadasz jakąś przyjaciółkę? Masz zainteresowania? Co jest aktualnie Twoim największym problemem - przeszłość, teraźniejszość czy przyszłość?
-
"Gdyby nie myśl o samobójstwie, już dawno bym się zabił". :)
Emil Cioran
Czasem właśnie tak jest, że myślenie i planowanie s. przynosi ulgę. Ja też czasem sobie to wyobrażam, ale kwestie estetyczne są dla mnie nie do przejścia. Zresztą są też inne "przeszkody". Myślę, że jeśli ktoś chce się naprawdę pozbawić życia, nie zważa na nic, na żadne zewnętrzne i wewnętrzne bariery, po prostu robi to i już. Trudno mi powiedzieć, kiedy masz uważać, że to właśnie "ten moment", ale może spróbuj pójść w innym kierunku, czyli w kierunku życia. Wiem, że to trudne, a moja rada banalna, ale spróbuj. Pozdrawiam.
-
Witam. A te lęki (też takie mam - np. strach przed odebraniem tel., strach przed wyjściem z domu do znajomych itp.) poprzedziło jakieś przykre wydarzenie w Twoim życiu? Mam na myśli zależność ich powstania od jakiejś sytuacji, którą przeżyłeś. A może masz jakieś nierozwiązane problemy, obawy przed przyszłością? Może coś się stało takiego, nad czym przeszedłeś do porządku dziennego, a to jednak w Tobie tkwi? pzdr
-
Witaj, Hasta. Ja się hipnozy boję, miałam okazję przejeżdżać kilka lat temu (codziennie przez 5 lat) obok gabinetu takiego maga i jakoś nigdy nie odważyłam się go odwiedzić. Boję się, że mógłby wywlec ze mnie jakieś rzeczy, o których nie wiem i może niekoniecznie chciałabym się dowiedzieć. Podświadomość to studnia bez dna. :) Ale ostatnio dochodzę do wniosku, że jak czegoś z tym d/d nie zrobię, to oszaleję. Dziś akurat nie jest źle, nawet lęk mam mniejszy, ale znając zjawisko, to już za godzinę może być fatalnie. Wyobrażam sobie dalej moje życie i przeraża mnie ono w takiej postaci, jak teraz. Z drugiej strony "to tylko głupie życie", jak to rzekł kiedyś mój kolega, więc trzeba się dystansować nawet do swoich koszmarów, w miarę możliwości, rzecz jasna (czasem się nie da). Ale chętnie poszłabym na psychoterapię, jednak do dobrego specjalisty, nie jakiegoś oszołoma, który zrobi mi papkę z mózgu. U mnie w mieścinie takiego nie ma, nie chce mi się szukać w dalszych okolicach, a zresztą perspektywa grzebania w swojej głowie lekko mnie przeraża, wolę się ogłupić na noc tabletką. No ale rano bywa różnie, poza tym tabletki nie działają wiecznie, już teraz widzę, że działanie jest słabsze a nie chcę brać większych ilości (biorę minimalną dawkę). Ale tak jak już wspominałam wcześniej w poprzednim poście, są pewne osoby, które tak mają i tyle. Ja to "odziedziczyłam" po rodzinie Taty, jestem tego pewna. Bycie we władaniu d/d jest okropne, z niczym nie można się utożsamić, nic nie jest moje, a ja nie przynależę do niczego i jestem niczyja, a nikt nie jest mój. To jest taka wolność donikąd, pokutna, nie wiem, może kiedyś żyliśmy i teraz coś odrabiamy? Nie wiem. Był taki okres, w którym podejrzewałam u siebie schizofrenię, czytałam dużo na ten temat, ale stanęło na osobowości schizoidalnej co najwyżej. Borderline także by pasowało, a tak w ogóle to trudno powiedzieć, te choroby, zaburzenia etc. mają płynne granice i diagnoza bywa trudna do postawienia, u psychiatry byłam tylko raz w życiu i nie poszłam więcej, aby mnie nie uświadomił w zbyt dużym zakresie. :) Mam kilku znajomych borykających się z podobnymi jak ja problemami, każdy stara się inaczej radzić sobie z kłopotem, każdy też ma nieco inną sytuację. Najgorsza jest samotność, tzn. fakt, że człowiek zawsze zostaje SAM i tak. Porozmawia, wyżali się, a potem wraca do domu, zamyka oczy a pod powiekami czeka spragniony demon...
-
Witam, trafiłam na to forum, bo sobie już nie radzę, ale widzę, że nie ja jedna. Jesli chodzi o mnie, to derealizacja/depersonalizacja są zależne od wielu czynników... sama nie wiem, jakich do końca; można rzec, że raczej kumulacja pewnych czynników powoduje oderwanie się od problemu z sobą (czyli innym słowy: "przyklejenie" się na powrót do s i e b i e ). Jeśli te czynniki nie wystąpią w odpowiednim czasie i miejscu, wpadam w otchłań niebytu. Jest to koszmarne uczucie. Ktoś gdzieś na forum napisał, że do d/d można się przyzwyczaić. Być może, nie doświadczyłam tego komfortu jakoś do tej pory. Dla mnie jest to piekło, czasem pozostaje tylko płacz w poduszkę, sen po tabletce (gdyż na naturalny nie ma co liczyć - lęk by mnie połknął) i prośba do Pustki, by mnie nie budziła podczas czarnej nocy. Myśli samobójcze to norma, ale wyobrażenie tego, co może być "po", jest zbyt złożone i nie mam odwagi, by z sobą skończyć, poza tym jest parę osób, które na pewno cierpiałyby po moim "wyczynie" (może to głupie, ale żal mi bardzo także zwierząt, które mam, a które musiałabym opuścić). Wiem, że kiedyś nawet w/w aspekty nie powstrzymają mnie przed ostatecznością, jeśli ten stan będzie się ciągnął. Mam też świadomość, iż d/d niekoniecznie musi poddać się farmaceutykom i to nie jest pocieszające dla mnie ani dla wszystkich, którzy borykają się z tym problemem. Zresztą jest to temat-rzeka. Może ktoś czytał M. Bieńczyka "Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty."? Myślę, że lęki, depresje, d/d i inne z piekła rodem zjawy, które nas wchłaniają po kawałku, są czymś niekiedy integralnie złączonym z bytem ludzkim, dlatego próby ich "wypędzenia" z n a s kończą się fiaskiem. To bardzo skomplikowany temat, ja do niego podchodzę nie tylko w kategoriach psychiatrycznych, ale i filozoficznych... Jest wiele książek, do których warto zajrzeć, aby lepiej poznać kontekst, niekoniecznie muszą to być lektury z dziedziny psychiatrii.
Próbowałam sobie pomóc na różne sposoby, to se ne da. :) Może należy po prostu być, rozmawiać (z kimś - a nie tylko z sobą - choć drugi człowiek przeraża czasem), istnieć. I tyle.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich d/d i wszelakie typy. :)
-
Witaj. Jeśli miejscowość, w której mieszkasz, nie jest atrakcyjna, a zwłaszcza - jeśli brak tam ludzi bliskich Tobie, to może warto coś zmienić, wyjechać, spróbować żyć w innym środowisku, kulturze, zrobić cokolwiek, by przełamać marazm. Z autopsji wiem, że takie zmiany miejsc pobytu są dobre i mogą pomóc w pokonaniu lęku, depresji etc. (też nie wiem, co mi jest, ale od 14-15 r. życia męczę się ze sobą i jest raz gorzej, raz lepiej - aktualnie gorzej ). Niska samoocena to często podłoże nerwic i tym podobnych. Wiem, co mówię. Mnie wyjazd pomógł, niestety, wróciłam po kilku latach do mojego miasta i znów zaczęły się problemy z nastrojem. Oczywiście nie jest zagwarantowane, że Twój wyjazd zmieni wszystko diametralnie, początki mogą być trudne a lęki większe (zależy, co zwycięży w nowym miejscu - stres zaklimatyzowania się czy ciekawość życia, zmian). Ale może też być tak, że wszystko zmieni się na lepsze, czego Ci życzę.
Pozdrawiam.
Pobawmy sie w lekarzy
w Zabawy
Opublikowano
Afektywna-dwubiegunowa? Ale to byłoby zbyt proste. hmm...