Skocz do zawartości
Nerwica.com

mania

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez mania

  1. witam, ja też tak mam raz bardziej sobie wymayślam , potem mi sie to chyba nudzi i mi przechodzi. ale generalnie to ciągle mysle ze mam raka , ze mam schizofrenie, ze zwariuje i skończe w psychiatryku albo ze sama sie zabije ale mysle tak juz od dwóch lat jakos tego nie zrobiłam wiec mam nadzieje, ze nie zrobie. tak to już jest u chorych na nerwice...

    mam też swojego bloga i na nim tez pisze o mojej historii z nerwicą, zachecam jakby ktos chciał pogadac:

    http://nerwicaczydepresja.blogspot.com/

    pozdrawiam wszystkich..

  2. jak sie zajeb.. nie chce czegoś zrobic to się nie zrobi.

    więc nic nie robić, olać to i pomyśleć nad tym:

    -ok więc nic już nie da się ze mna zrobić,więc jestem skazany na wieczne cierpienie, mogę albo tak leżec i tak myslec całe życie albo skończyc z sobą, hmmm co by tu wybrać tak zle, tak nie dobrze...pogodzic sie z tym i czekac , moze przy odrobinie szczęścia pod samochód wpadne?

     

    będąc właśnie na tym etapie, trafiłam na książkę: K. Horney - "Neurotyczna Osobowość Naszych Czasów"-polecam

    kiedyś trzeba wziąc sie w garść, pepkiem świata nie jesteśmy, więc czy całe nasze życie musi cechowac egocentryzm?

    wiem, też się wkurzałam jak mi tak ktoś mówił, rozumiem, ale w końcu do mnie doszło ze mają rację.

  3. Czy psychiatra zapisze mi solian bez zadnej konkretnej diagnozy? Bo bardzo chcialbym tego sprobowac, ale nie wiem, co mam zrobic, zeby go dostac. Lekarz na pewno stwierdzi, ze nie jest mi potrzebny. :( Ja z lekarzem tak naprawde nie umiem rozmawiac, bo on oczekuje ode mnie jakichs wylewnosci itp. Pewnie takich ma pacjentow - z depresjami, co musza przyjsc do niego, wyplakac sie troche i maja spokoj. A ja ostatnio siedzialem u niego i plakalem wlasnie i nie bylem w stanie powiedziec, czemu. I on wymienia pare sytuacji, ktore to mogly wywolac i ja musze sie zastanawiac, ktora mogla miec najwiekszy wplyw. Analiza, co mialo najwiekszy udzial procentowo i wybieram. Beznadzieja... :( Gdybym mial tylko ten jeden problem braku uczuc... Ale nagle sie okazuje, ze jest jeszcze tysiac innych:

    -niska samoocena (a teraz nawet jej brak - nie jestem w stanie okreslic swoich uczuc wzgledem samego siebie [sic!]; wy tez tak macie?),

    -poczucie innosci i przez to jakis lek spoleczny,

    -brak ojca - biologiczny zostawil mame jak bylem jeszcze niemowlakiem, a ojczym wyjezdzal na dlugie miesiace pracowac za granice,

    -rozstania i utraty w moim zyciu (najpierw mama na rzecz ojca, pozniej przedszkole odebralo mi mame, pozniej wyjazdy za granice tate),

    -pewne wstydliwe defekty fizyczne (o tym jeszcze nie rozmawialem z psychologiem i nie wiem czy to zrobie),

    -w podstawowce zawstydzenie swoim wygladem - bylem gruby, na WF przebieralem sie w domu - oraz tym ze nie potrafie grac w zadna gre sportowa - zawsze wybierany ostatni, najwieksza fajtlapa

    -uciekanie (juz wtedy!, w podstawowce) w swiat marzen i telewizji przed problemami z zycia realnego - potrafilem siedziec pol dnia ogladajac Cartoon Network

    To wszystko i jeszcze duzo wiecej we mnie siedzi. W tym momencie jestem totalnie zagubiony i przytloczony tym wszystkim, tak ze wole znowu siedziec i nic nie robic. Jak to psychoterapeuta ujal: "zamknac sie w swojej skorupce, jak zle by mi w niej nie bylo, to jest lepiej niz na zawnatrz". I moze cos w tym jest. Ja zawsze sie interpretowalem w ten sposob. Tylko nigdy nic nie potrafilem zmienic. Ale jesli do tego dochodzi jeszcze fakt, ze moge byc psychopata, to chyba nie ma dla mnie zadnych szans. I tak siedze w tym blednym kole juz tyle lat, ze zycie przestalo miec dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Utracilem szacunek do wszystkiego, na niczym mi nie zalezy. Bo w mojej skorupie nie bylo zycia i ja je juz przestalem rozumiec.

     

    Doświadczony tym, czymkolwiek to jest, stwierdzam że to ma też swoje plusy. Nie wzruszam się błahostkami i nie załamuję się i nie smucę z byle powodu. W gruncie rzeczy to twardy ze mnie człowiek. Potrafię zachować zimną krew nawet w sytuacji zagrożenia życia i to dzięki zaburzeniom, a bardziej doświadczeniu z nim związanym. Mam w sobie jakąś większą mądrość życiową i dojrzałość aniżeli moi rówieśnicy a nawet osoby starsze ode mnie. Znajomi uważają, że mnie to chyba nic nie jest w stanie wytrącić z równowagi. I to by było na tyle.

    Niestety istnieje ta druga sfera rzeczy które dzieją się w mojej głowie, sytuacje zewnętrzne co prawda nie robią na mnie wrażenia ale wewnątrz potrafi się wszystko pie.przyć bez powodu przez co czasem wypadam na mięczaka. Zaburzenia tworzą swój własny obraz rzeczywistości i bez odwołań do świata zewnętrznego potrafią narobić takiego bałaganu, że nie można nawet z łóżka wstać. Gdyby nie to, i gdybym miał energię oraz motywację to mógłbym zrobić wszystko. Niestety mocno ograniczony zaburzeniami staram się sobie z nimi radzić jak mogę. W efekcie wyglądam jak jakiś przymulony leń.

     

    Ja czesto myslalem, ze jestem lepszy od innych. Ze ten stan pozwolil mi na wglad w rzeczy, do ktorych zwykli smiertelnicy nie maja dostepu, bo za bardzo zaprzataja sobie glowe zyciem. Rozwiazywalem jakies zagadki filozoficzne, dochodzilem do tez i twierdzen, do ktorych doszli wielcy filozofowie. Kiedy dojrzalem, ze zycie nie ma sensu, jako takie, zaczalem zastanawiac sie nad jego istota, czym w ogole jest. Dochodzilem do jakichs dziwnych paradoksow. Czasem nawet zaczynalem sie bac, ze to wszystko to iluzja, cale zycie. Jak z Matrixa. Tylko ze Matrix byl iluzja innego, prawdziwego zycia. A czego zludzeniem mialo by byc nasze zycie? Czasem myslalem, ze moze jestesmy tylko jakas breja, mozgami, ktore plywaja w sloikach podlaczone do jakiejs dziwnej aparatury, ktora tylko wysyla nam informacje o tym co widzimy, co slyszymy, co czujemy. Ale znowu rodzi sie pytanie, kto by tym sterowal. A to z kolei nasuwa mysl, ze proba zrozumienia czegokolwiek w oparciu o nasze zycia jest niemozliwa, poniewaz wszystko odnosimy do niego. Wszystko interpretujemy w oparciu o to, z czym sie zetknelismy. Szukamy przyczyny i skutku, nawet gdy ich nie ma. Czy czlowiek z uczuciami bylby w stanie to wszystko przemyslec? Moze i tak, ale ma za duzo ograniczen. A my jestesmy bez ograniczen. Ja wlasnie czesto sie tez zastanawialem, czy moze ewolucja dazy do ludzi takich jak my? Ktorzy nie maja zadnych oporow. Ile razy moglo by to zmienic bieg historii? Ale to wlasnie jest nasza najwieksza zaleta i najwieksza wada jednoczesnie. Bo nie mamy granic i poruszamy sie w prozni, do niczego nie jestesmy przyczepieni. A bez tego nie ma motywacji, nie ma checi. A co za tym idzie nie ma zmiany. To jest patowa sytuacja. Ponadto czlowiek nie jest w stanie funkcjonowac sam, a bez uczuc nie tworzy wiezi z innymi. Z punktu widzenia ewolucji jest to wiec bledna teoria. Gdyby na swiecie byly tylko dwie takie osoby, nie bylyby w stanie stworzyc niczego i taki swiat, by wkrotce sie rozsypal.

    Nadal zdarza mi sie myslec, ze jestem lepszy od innych, dojrzalszy, osiagnalem juz jakis inny stopien oswiecenia, ale z lekka nutka autoironii. Bo pozniej zawsze sie pojawia pytanie: I CO Z TEGO? I CO Z TEGO IDIOTO, SKORO JESTEŚ PUSTY? NA CO CI TO? CO CI Z TEGO PRZYJDZIE W ŻYCIU?

     

    magic, rozumiem Cie, ja tez chcialbym, zeby wszystko sie samo zmienilo, ale musisz cos zrobic ze soba. Niestety nic z nieba nie spadnie, chociaz ja tez czesto chce tak myslec. Moim marzeniem, drugim po smierci, jest taki stan, zebym mogl chociaz przez miesiac posiedziec w szpitalu i nie musiec sie NICZYM przejmowac. Zebym mogl skupic sie na swoim problemie, a nie na tysiacach innych rzeczy wokol.

     

    A u mnie to się stało po tzrech rzeczach, które się zbiegły w jednym czasie - wyprowadziłam się z domu, zmieniłam lekarkę, a lekarka zmieniła mi lek z seroxatu, który brałam 6 lat na nowy - citabax. Ale może to zbieg okoliczności, bo jak sięgam pamięcią, to już trochę wcześniej miałam spłycone emocje i problemy z funkcjonowaniem.

     

    Bralas przez 6 LAT lek na depresje i twierdzisz, ze nic sie nie dzialo? Musialas miec jakies problemy ze soba juz dluuuuugi czas. Prawdopodobnie mialas mocno splycone emocje, tak jak ja np., ale mylilas to z innymi rzeczami. W pewnym momencie musialas sie wyprowadzic z domu - rozpoczac samodzielne zycie - i cos peklo. U mnie na dobra sprawe podobnie, bo tez ten fatalny stan wywolala wyprowadzka rodziny. Sytuacja odwrotna, ale efekt ten sam - musielismy sie usamodzielnic i spadlo na nas za duzo obowiazkow.

     

    Od tego jest psycholog. Nie może stracić do Ciebie szacunku, w końcu jesteś chory. To tak jakby pacjent dostał zawału ,a kardiolog z tego powodu by go znienawidził...to ich fach - borykanie się z problemami psychicznymi.

     

    Tak, ale ja nawet przy nim musze bronic swojego obrazu. Zreszta to sie dzieje poza mna. Ja tak jakby pozwalam mowic swojemu cialu, a sam siedze zabarykadowany w swojej glowie. I zgadzam sie milczaco na to, co cialo mowi, bo nie chce sam przed soba przyznac, ze cos ze mna nie tak. Nie wiem, nie umiem tego wyjasnic. Sprobuje to przelamac, ale boje sie, ze wtedy zniszcze przed psychologiem fasade milego chlopaka, a takim chce byc, takim chce zeby mnie widzieli inni. :(

     

    Na pewno wpłyneło na to środowisko w jakim się wychowywałem. Ojciec - alkoholik prał matke na każdym kroku. Do dzisiaj pamietam niektóre sceny,które sie tam działy. Gdybym mógł sobie przypomnieć co wtedy czułem...Na pewno coś było,ale co? W wieku 8 lat ,uciekliśmy od niego i więcej go nie widziałem... No, na pogrzebie jedynie... Wtedy już nic nie czułem... Jestem ciekaw, może ten sku**** (ojciec) miał też taki problem jak ja? Brak uczuć? Może to jest dziedziczne? Chociaż, był z matką dość długi czas,a wątpie żeby dało się utrzymać związek z naszym defektem...

     

    Tak, to jest dziedziczne. Ja wlasnie mysle, ze mam to po ojcu. Na dodatek sytuacje, ktore my przezylismy sa czynnikami ksztaltujacymi osobowosc antyspoleczna, socjopatie. Ja wychowywalem sie bez ojca, ktory prawdopodobnie uciekl, zeby nie psuc zycia mojej mamie, natomiast Twoj ojciec zostal i niszczyl was stopniowo. Badania na psychopatach w USA pokazaly, ze dzieci, ktore wychowywaly sie w takich warunkach jak my i mialy geny psycholi, prawie zawsze kończyły jako kolejne pokolenie psychopatow. Dlatego ja nie moge miec dzieci. Jesli kiedys uznam to za potrzebne, to zrobie sobie nawet wazektomie, zeby byc pewnym, ze nie zostal po mnie slad. To smutne, ale najgorsze, co moze w swoim zyciu zrobic psychopata, to dac zycie dziecku. :( To wydanie wyroku na takie zycie jak mamy, jest potworne. Gdybym mogl teraz wybierac, to nigdy nie chcialbym sie urodzic. Wam to moge przynajmniej powiedziec, bo inni to zaraz by wyskoczyli, ze warto zyc, ze na pewno byly takie chwile, kiedy czules sie wspaniale. Nie, nie bylo. Moje zycie to nieustanna walka z kazdym nowym dniem przez wiele lat. Pewnie spytacie, czemu w takim razie nie skoncze z tym? Sam zadaje sobie to pytanie. Po co wlasciwie zyje? Nie umiem sobie odpowiedziec. Kępiński tak wlasnie opisal psychasteników - sami nie wiedzą po co żyją, chyba z obowiązku - żyją bo się urodzili. Ostatnio coraz czesciej rozmyslam nad tym, zeby sie zabic i wtedy robi mi sie lzej na sercu. Pojawiaja sie lzy w oczach, a z drugiej strony, mysle o tym, ze wreszcie bylbym wolny. Smierc to dla mnie totalna abstrakcja, nie obchodzi mnie czy znikne, czy co sie ze mna stanie. Wazne, ze nie bedzie TEGO. A z drugiej strony wszyscy pierdziela, ze to depresja, ze wyjde z tego, ze nie ma sie co martwic. A co jak nie wyjde? Mam sie meczyc przez tyle lat? I tak w koncu umre, to moze lepiej to zrobic wczesniej? Wydaje mi sie, ze nic nie trace. Bo ja nawet nie wyobrazam sobie, jak moze wygladac szczesliwe zycie. Rozumiem, ze osoby, ktore doswiadczaja szczescia, doswiadczaja chociaz malych radosci moga miec watpliwosci. Ale ja? Niby czemu? Zaczalem nad tym naprawde powaznie myslec i znalazlem tylko 2 rzeczy, ktore mnie powstrzymuja:

    - rodzina i dziewczyna - nie pozbierali by sie po tym, wiem to. Jak sobie wyobrazam jak moja dziewczyna wchodzi do mojego mieszkania i znajduje moje zsiniale po 3 dniach cialo, to mi sie plakac chce. Pozniej musialaby zadzwonic do moich rodzicow. Moja mama by juz nigdy nie wyszla z depresji. Moja siostre by to zmienilo na cale zycie. Dziewczyna pewnie musiala by pojsc do szpitala, zeby to psychicznie zniesc. NIKT by nie rozumial, dlaczego to zrobilem, dlaczego sie poddalem. Ja zrobilbym to w wierze, ze robie to dla nich, ale wiem, ze wiecej by to szkod im przynioslo niz radosci. Nie moge sie tak samolubnie zachowac. :(

    - strach - ale nie przed smiercia, tylko przed bolem. Jesli polozylbym sie spac i nie obudzil, to chyba byloby calkiem ok.

     

    Dobra, rozpisalem sie troche, a musze juz spadac. Do uslyszenia!

    hej, uczucie obojętności tez mnie męczyło, nawet nieraz myślałam że nawet moja córeczka jest mi obojetna, ale to przeszło z czasem, więc nie ma co rozmyślac za dużo nad tym , a najlepiej czymś się zająć, poszukac jakiegoś hobby, może jest coś co kiedyś sprawiało wam dużą przyjemność a przez nerwicę czy depresję pozbawiliście się tego, ja albo siedzę w ogrodzie i wiecznie coś robię- opcja na lato, a jak zimno to książki i internet, tak jak teraz założyłam nawet swojego bloga:

     

    http://nerwicaczydepresja.blogspot.com/

     

    tam zamierzam wspierac innych, pisac też o swoim przypadku, odpowiadac na pytania i pytać innych :smile:

  4. hejka!

    JA uważam ze najpierw powinno sie pójść do psychologa, a wtedy jak on uzna że jest potrzeba to do psychiatry zeby zapisał jakies leki,

    z tego co piszesz to sama bardzo się nakrecasz i w tym problem -lęki i rózne schizy które sobie wmawiamy powoduja objawy somatyczne czyli nerwobóle uczucia duszności, omdlenia zaburzenia widzenia , ja tak miałam i było strasznie, juz od dwoch lat sie lecze na nerwicę lekową, jest teraz lepiej najgorzej było na początku, to kto to miał to wie o czym mówię... i ten paralizujacy lęk nie wiadomo przed czym..

    głowa do góry trzeba sie wziąc za siebie bo sam problem nie zniknie, zajlepiej zacząc od psychologa i rozpocząc psychoterapie- mi bardzo pomogła i chyba pozwoliła mi sie pogodzić ztym ze mam tą nerwico- depresje - bo niektórzy tez tak mowia..

    tylko chęc pracy nad sobą moze nam pomóc :smile:

     

    -- 04 mar 2011, 11:47 --

     

    hejka przesyłam wam adres do mojego bloga świeżo założonego na temat naszej "kochanej" nerwicy.

    możemy sie dzielić doświadczeniami i problemami, w końcu razem łatwiej

     

     

    http://nerwicaczydepresja.blogspot.com/

×