Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nibelheim

Użytkownik
  • Postów

    39
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Nibelheim

  1. Oj, uwierz mi, Fronda nie jest "niezła", a tak tendencyjnego pisma dawno nie widziałem (no, może "Fakty i Mity", ale to druga strona barykady). Przynajmniej jeden artykuł na pięć musi być o gejach. I rozwala mnie ten anioł napieprzający diabła kluczem (chyba pożyczonym od św. Piotra) w bannerze na ich stronie. Niechaj za przykład poziomu "Frondy" posłuży Ci reakcja redaktora naczelnego na wyniki wyborów 2011:

     

    "Ja p... Palikot trzeci w Polsce. Polacy zwariowali (...) Nie odpuszczę - przynajmniej ja - temu sk... i jego poplecznikom. I powiem krótko: wstyd mi za tych, którzy zagłosowali na mendę w przebraniu".

     

    Ach, ta chrześcijańska miłość bliźniego... :lol:

     

    Wypowiedź usunięto z bloga p. Terlikowskiego, a sam naczelny przeprosił. I co z tego? Wystarczy przeprosić i uznać za wydarzenie za niebyłe. Ku większej chwale Bożej. Dziękuję, dobranoc.

  2. wydalane wraz z moczem krążą w środowisku i zmniejszają płodność populacji
    :shock: Wybacz, ale to brzmi jak wyjątkowo kiepska teoria spiskowa. Nawet gdyby tak było, to przecież "wydalanie z kałem i moczem" tyczy się wszystkich spożywanych przez człowieka substancji, nie tylko pigułek antykoncepcyjnych, chociażby lekarstw. Nie sądzę, żeby populacja miała do kogoś pretensje odnośnie obniżenia jej płodności. Mi do tego wystarczą SSRI przpisane przez psychiatrę.

     

    Ja uważam, że papież podjął taką a nie inną decyzję, kierując się się, w swoim rozumieniu, dobrem wiernych. Ale na dobrą sprawę jest to przekonywanie ludzi, że na świecie wszystko jest czarno-białe. Spotkałem się nawet z twierdzeniem, że mając inne zdanie np. w sprawie etyki seksualnej "bluźnisz przeciw twórczej mocy Boga". Albo inna gadka-szmatka: "stosowanie prezerwatywy uprzedmiotawia kobietę". Niby jak, skoro odbywa się to za obopólną zgodą partnerów? Jak ktoś będzie chciał kobietę uprzedmiotowić, to to zrobi, a kilka gramów lateksu nie będzie mu do niczego potrzebne. I wywoływanie w ludziach poczucia winy w sprawie tak delikatnej jak seksualność uważam za w najwyższym stopniu podłe.

     

    Co do mojej "manii przeinaczania obrazu Kościoła" to usiłuję po prostu być szczery.

     

    -- 12 lut 2012, 17:19 --

     

    Wiesz, nie chcę narzucać Ci moich pogłądów, tak samo, jak Ty nie próbujesz mnie nawracać na jedyną słuszną drogę. Wiesz, gdyby Kościół jako instytucja mógł mówić, to chciałbym usłyszeć: "Przyznaję, schrzaniliśmy sprawę. Ale to już przeszłość, a Ty masz jeszcze całe życie przed sobą. I Twoja w tym głowa, żeby tego życia nie schrzanić". Ale obawiam się, że usłyszałbym coś w stylu: "Oj tam, przesadzasz. Wszystko jest cacy".

  3. Ludzie święci często wcale nie byli tacy "święci"... A Kościół ma manierę "wybielania" ich życiorysów,tak że wychodzi z tego prawie średniowieczna hagiografia (np. o. Maksymilian Kolbe; jego poświęcenie zasługuje na najwyższy szacunek, jednak mało kto wie, że przed wojną słynął z antysemickich treści publikowanych w "Rycerzu Niepokalanej").

     

    JP 2 i Benedykt 16 przepraszali za co tylko się dało, łącznie z inkwizycją ze średniowiecza

     

    Piękny gest, ale z drugiej strony Jan Paweł II beatyfikował niejakiego José de Anchietę, "Apostoła Brazylii", którego dewiza brzmiała: "Miecz i żelazny pręt to najlepsi kaznodzieje". Zastanawiam się, co świętować mieli potomkowie Indian, gdy w 1992 roku odbywał się "Jubileusz Chrystianizacji Nowego Świata" z udziałem papieża.

     

    Takie podejście, to tak, jakbyś czytając książkę, skupiał się na tym, czy dobra czcionka, papier, a nie na treści.

     

    Coś w tym jest, nawet mój terapeuta mówi, że patrzę na świat z perspektywy "recenzenta". Tyle, że w swoich osądach jestem równie okrutny dla innych, jak i dla siebie. I stoję jakby obok wszystkiego, co się wokół mnie dzieje, samemu nie zajmując stanowiska.

     

    papież jest według nauki KK nieomylny - ale tylko w kwestiach wiary (dogmatów, oficjalnych rozstrzygnięć co do moralności) a nie w każdej wypowiedzi.

     

    To też nie daje mi spokoju. Na dobrą sprawę pod "moralność" podpiąć można mnóstwo rzeczy. Nie sądzę, żeby papież był specjalistą od psychologii rozwoju czy seksuologii. A mimo to w tych sprawach zapadają niepodważalne decyzje, jak choćby ta Pawła VI w sprawie antykoncepcji.

  4. Z tym "popsuciem relacji" chodziło mi o to, że z ust księży często słyszę, że za nasze ludzkie problemy odpowiada zaniedbanie relacji z Bogiem. Ostatnio (2 tygodnie temu) na kazaniu ksiądz powiedział, że: "ludzie odchodzą od Kościoła, bo chcą spełniać swoje podłe zachcianki" (!), "stawiają siebie na pierwszym miejscu jak zrobił to Lucyfer" (!!), "nie chodzą do kościoła, a nawet głosują na partie polityczne, które nie mają chrześcijańskiego światopoglądu (!!!)". Ładna diagnoza przyczyn kryzysu w Kościele, nie ma co. Może komuś przydałaby się odrobina autokrytycyzmu?

     

    Mam nadzieję, że jestem niechlubnym wyjątkiem, ale we mnie lekcje religii w szkole zaszczepiły przekonanie o tym, jak bardzo jestem słaby i grzeszny, i że temu, co mówi ksiądz czy katecheta NIE WOLNO mi się sprzeciwiać, bo to prawda objawiona. Tak, mam poczucie *krzywdy* na tle wiary. I nie uważam, żebym był "wojujący", bo niby o co mam wojować? Chyba tylko o zachowanie własnej tożsamości. Piszesz, że wiara ma swoje korzenie we własnych doświadczeniach i poszukiwaniach. Ja z nich zrezygnowałem dawno temu, uznając że bezkrytycznie słuchając zaleceń duchownych spełniam wolę Bożą. Nikt mnie wprost tak nie nakierowywał, nikt mnie do niczego nie zmuszał, to fakt. Ale podświadomie czułem, że tak będzie "dobrze".

     

    Określenia "kler" i "doktryna katolicka" są według mnie neutralne. Po prostu nie chciałem nadużywać słowa "Kościół". Myślę, że nastroje antyklerykalne były zawsze, a z tego co się teraz dzieje Kościół powinien wynieść naukę, a nie zwalać wszystko na "wojujący ateizm", "cywilizację śmierci" i "relatywizm moralny".

     

    Wiara to przede wszystkim relacja z Bogiem - osobista - choć mówienie o tym chyba Cię wkurza.

    Wkurza mnie mówienie o niej z poczuciem wyższości nad innymi, ale ciebie o to nie posądzam :smile: Wręcz przeciwnie - piszę na forum, bo chcę z kimś po ludzku o tych sprawach porozmawiać.

     

    --------------------------------edit------------------------------

     

    Oczywiście, że walczę ze sobą. Sama rozumiesz: ja albo ja ;)

     

    -- 11 lut 2012, 22:58 --

     

    --------------------------------edit2-----------------------------

     

    Motylanoga, "posuciu" :shock: Sorry, nie zauważyłem literówki

  5. To ma znaczenie, ale nie można zwalać całe życie na coś, co się usłyszało z zewnątrz. Według mnie problem w tym, że jak się samemu nie żyje wiarą i nie ma się w tym autentyczności, relacji z Bogiem, to łatwo sobie wykrzywić jej sens pod wpływem byle czego. Wiara ma sens tylko wtedy, jak jest żywa i się całe życie pogłębia - inaczej staje się swoją karykaturą.

     

    refren

     

    Chociaż jestem katolikiem, to do Kościoła mam ograniczone zaufanie. Zawiodłem się na klerze o jeden raz za dużo. Wierzę, że to, co piszesz jest prawdziwe i szczere. Jednak jak słyszę jak ktoś mówi o "posuciu relacji z Bogiem" to krew się we mnie gotuje. Co jeśli ktoś nie jest chrześcijaninem? Wtedy jest zły, nieautentyczny, skrzywiony? Odnoszę wrażenie, że Kościół chciałby żeby wszyscy tańczyli tak, jak im zagra. Jeśli mam być zupełnie szczery, to największy wpływ na rozwój mojej nerwicy miało niskie poczucie własnej wartości i brak pracy nad sobą. Ale jeśli całkowicie zanegowałbym negatywny wpływ doktryny katolickiej (przyznaję, źle pojmowanej, ale co jako dziecko mogłem o tym wiedzieć), to bym skłamał. Zaczynam się przekonywać, że Bóg pomaga tym, którzy pomagają sobie. Pozdrawiam

  6. michal23, refren

    Pewnie, że to nie religia leży u źródeł problemu. I zgadzam się z tym, że są pewne cechy osobowości, które niejako "predysponują" człowieka do nerwicy. Jednak wiara jest sprawą bardzo delikatną, a człowieka o wrażliwej psychice można łatwo zranić, nawet nienaumyślnie, dotykając tej sfery. Nie sądzę, żeby natrętne myśli brały się "z powietrza", według mnie ich przyczyną jest błędna interpretacja czegoś, co wcześniej gdzieś zasłyszeliśmy, a która "koduje się" w naszym umyśle. I którą, jak każdy nawyk, ciężko jest zmienić. Jak ktoś za młodu (na przykład ja :<img src=:'> ) nasłucha się, że jak puści się od tyłu piosenki Rolling Stonesów, to słuchać wycie szatana, albo że masturbacja (przez którą każdy nastolatek przechodzi) to ciężki, śmiertelny grzech (uzasadniając do bibilijną historią Onana, którego grzech - o czym ksiądz już wspomnieć nie raczył - nie polegał wcale na masturbacji), to nie ma się czego dziwić, że ma potem we łbie na$#@%e. Niby Kościół naucza, żeby mówiąc o seksie wykazywać się szczególną wrażliwością, ale ja spotkałem się z bodaj jedną katechetką, która rzeczoną wrażliwością się wykazała. I jednym księdzem, ale to już po ukończeniu szkoły.

     

    michal23, Długość terapii jest indywidualną sprawą i tu bywa różnie. Spróbuj terapii behawioralno-poznawczej. Trudno stwierdzić, ile będzie trwała. Ja się tak leczę od października i końca nie widać. Na szczęście nie jesteś zdziadziałym zgredem po dwudziestce, więc twoją przyszłość widzę jak najbardziej w jasnych barwach :D Trzymaj się!

     

    -- 11 lut 2012, 00:30 --

     

    Mi się wydaje że to jest trwanie w takiej stagnacji. Nic nie robienie, oczywiście w nauce do szkoły to co się musi, leżenie przed telewizorem, i myślenie kiedy ulegnę szatanowi. I tak trwa to i trwa.

     

    Kurczę, michal23, i będzie trwać, póki nie zaczniesz działać. To, jakimi jesteśmy ludźmi określają nie same nasze myśli, tylko to, jak wcielamy je w życie. Takie pseudo-filozoficzne rozważania typu "ulegnę czy nie ulegnę" nic nie dają, powiem więcej: wyrządzasz w ten sposób sobie krzywdę. Wiem to z własnego doświadczenia. Żaden Bóg nie chciałby, żeby Jego stworzenie krzywdziło same siebie.

  7. Hej, michal23.

    W sumie powinienem już lulać, ale nie mogę zasnąć. Wiem, co czujesz. Sam mam prawie identyczne jazdy od jakichś 4-5 lat. Mimo 22 lat na karku, w głębi duszy jestem jeszcze dzieciakiem. Ostatnie 2 lata to dosłownie dziura w życiorysie (przerwane studia, jestem na garnuszku rodziców). To co przeżywasz, to żaden wstyd. Jeśli Cię to urazi, to przepraszam, ale sądzę, że w obu naszych przypadkach tzw. "katolickie wychowanie" przyczyniło się do powstania całego problemu. Wpajanie ludziom zasady: "takie jest stanowisko Kościoła, więc także twoje". Widzenie we wszystkim grzechu i działania szatana (wspomniane przez Ciebie techno to tylko wierzchołek góry lodowej). To wszystko sprawia, człowiek się najnormalniej w świecie gubi. A ja się pytam, gdzie w tym wszystkim Bóg? Gdzie wolność, miłość? Ludźmi takimi, jak pan Natanek nie warto się przejmować, bo są niespełna rozumu. Zresztą być może i jest on księdzem, ale suspendowanym. Pan Adam Darski to żaden "sztanista", tylko pozer. Taki po prostu ma styl. Nie utożsamia się z chrześcijaństwem, tak samo jak z żadną inną religią. Poza tym podobno nie przyjął księdza na Czarnej Kolędzie :twisted:

     

    Moja rada: nie tłum w sobie emocji. Musisz porozmawiać z kimś szczerze, wyrzucić *to* z siebie. Pamiętaj, że Ty sam też jesteś ważny i nie jesteś na tym świecie po to, by spełniać czyjeś oczekiwania. Jeśli czujesz taką potrzebę, wyspowiadaj się. Z głębi serca, nie bój się swoich myśli. Nie możesz zostać z tym sam. I koniecznie umów się na wizytę u psychologa. Z doświadczenia polecam ci terapię na gruncie behawioralno-poznawczym.

  8. Cześć NieTakiSam :smile: Nie jestem na tyle kompetentny, żeby stawiać Ci diagnozę. Ale ostatnio przeżywam podobne lęki do Twoich. Najbardziej się boję tego, że z mojej winy coś złego stanie się mnie albo moim bliskim, że moje życie jest "napiętnowane" (ciężko to wyjaśnić, powiedzmy że czuję, że ciąży nade mną jakieś zagrożenie, *przekleństwo? :? *) Leczę się na nerwicę natręctw, może to będzie jakaś wskazówka. Myślę, że musisz poszukać dobrego terapeuty, takiego któremu mógłbyś zaufać. Może też jakieś leki, ja próbowałem różnych, na razie bez rewelacji.

  9. Witam od miesiąca męczą mnie przeróne myśli..Dotyczące wszystkiego,co się da..Są one na tyle natrętne,ze nie dają mi żyć..Ciągle muszę powtarzać daną czynność,bo czuję taki wewnętrzny nacisk..Jak tego nie zrobię to źle się czuję i mam wyrzuty sumienia,mało tego boję się,że coś mi się stanie lub bliskim.

    Cześć Martuska_83. Ze mną jest podobnie od dłużeszego czasu. Myślę, że to "zwykła" nerwica natręctw... Powinnaś umówić się na spotkanie z psychologiem. Nie warto tego odwlekać, skoro nerwica przeszkadza Ci w normalnym życiu.

  10. Newrus_90

    Najpierw brałem Asertin jakiś miesiąc, potem Anafranil SR 75 przez 4 miesiące (stopniowo zwiększając dawkę do czterech tabletek). Od miesiąca jadę na Rispolepcie, 1 mg przed snem. Może spodziewam się zbyt wiele, ale nie czuję wyraźnej ulgi :(

  11. apocalyptiq

    Bullshit, nerwica i depresja to nie choroby psychiczne, tylko zaburzenia. Choroba psychiczna jest czymś od człowieka niezależnym, nie wynika z jego niewiary czy widzimisię. Nigdy nie byłeś chory psychicznie, tak jak nie jestem chory ani ja, ani większość ludzi na tym forum. Nie wiesz, o czym piszesz. Wierzę, że mając Boga za przyjaciela można dobrze żyć. Ale choremu psychicznie choroba nie ustąpi, choćbym nie wiem jak mocno wierzył.

  12. Asia2002, Na jaką terapię chodziłaś? Ja już pół roku jestem na terapii psychodynamicznej i roważam zmianę terapeuty. Bo są takie chwile, że czuję się wobec natrętnych myśli całkiem bezradny. I nie sądzę, żeby samemu można było taką nerwicę pokonać. Ponoć terapia behawioralno-poznawcza jest skuteczna. A szpital nie jest niczym strasznym, na pewno tam nie zwariujesz :D Na własnym przykładzie wiem, że jeśli sytuacja jest zła, to trzeba zacząć działać. Bo "przeczekanie" problemu nie wchodzi w grę.

  13. I tak weekend spędzony na necie i na pisaniu przez GG a człowiek chciałby coś robić ,spotkać się z kimś a nie ma motywacji...

     

    Heh. No to ja kurna zupełny nieudacznik jestem. Wyobrażacie sobie świra, który nie ma z kim pogadać na GG, z kim się spotkać (liczba znajomych: 2, studiujących 100 km stąd). O przytulaniu nie ma mowy, chyba w snach... Nawet upić się nie upiję, bo rodzice w domu :D Ja #@^$%*, jak ja siebie nienawidzę. I tak dzień w dzień. Pozdro

×