Sycylia
-
Postów
6 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Odpowiedzi opublikowane przez Sycylia
-
-
Nie miałam ostatnio dostępu do internetu i sporo mnie ominęło, więc cofnęłam się kilka stron i natknęłam się na wypracowanie carlosa (godne podziwu, naprawdę. a przy okazji widziałam, że agucha mnie o coś pytała i zastanawiam się czy jest sens odpisywać-jak pamiętasz o co chodzi to napisz,chętnie odpowiem) i uznałam ,że wykorzystam to, żeby tak w skrócie opowiedzieć moja historię, może ktoś mi powie czy to może mieć wpływ na moje zachowanie czy nie. bo myślę, że, niestety,poprzednie związki mają olbrzymi wpływ, ale tez czasem zaczynam w to wątpić, no ale. W każdym razie ja mam na koncie 2 związki (nie liczę jakichś tam zakochań w podstawówce i gimnazjum, kiedy to albo ktoś mnie nie chciał, albo chciał mnie nie w porę itp). mojego pierwszego chłopaka miałam w 6 klasie podstawówki i wiem, że może się wydawać, że byłam taka młoda to nie mogłam kochać, samej mnie wydaje to się głupie ale jednak go kochałam. i byłam strasznie szczęśliwa, ciągle przeżywałam, że zaraz mnie rzuci, bo dziwne że w ogóle TAKI chłopak chce MNIE. tak czy siak w końcu mnie rzucił, w wakacje. przeżywałam to strasznie, ryczałam jak nie wiadomo co. po tygodniu mi przeszło, uznałam ze w sumie chyba nic nie czuje, wręcz zaczęłam się tym martwic. no i się ułożyło i dopiero jak zaczęła się szkoła, wypatrywałam go na basenie (bo trenowałam pływanie,tak jak on) to wróciło z cala siła i ryczałam 2 lata po tym idiocie. następnego poznałam w zasadzie przez internet,to był były mojej koleżanki. fajnie nam się gadało ale jak się spotkaliśmy to byłam przerażona. obrzydzał mnie,nie mogłam na niego patrzeć. ale mówiłam sobie, że wygląd nie ma znaczenia, że jest fajny. i tak próbowałam sobie wmówić, że coś do niego czuję, dosłownie wmówić. próbowałam zachowywać się jak osoba zakochana, choćby wklejałam do pamiętnika bilety z kina i podpisywałam: 'miejsce michałka ;*', chore, wiem, ale to był mój sposób na przekonanie samej siebie, ze go kocham,bo przecież zakochani ludzie tak robią, nie? jak się z nim całowałam to nie mogłam patrzeć (a to był w sumie pierwszy chłopak, z którym naprawdę się całowałam),najlepiej pod poduszka. do teraz wzdrygam się na wspomnienie jego obleśnej twarzy zblizajacej sie do mnie. i tak cierpialam,oszukiwalam sie, w koncu wyszlo ze z charakteru tez jest beznadziejny, w ogole nie mielismy o czym gadac,robil mnostwo razących bledow ortograficznych, ktoryc nie moglam zdzierzyc. w dodatku spotkalam ktoregos razu mojego bylego jak bylam z nim i tak mi bylo wstyd, ze on go widzi i wtedy patrzylam za tamtym,myslac 'matko,mialam takiego faceta a teraz mam takiego beznadziejego'.az w koncu,o ironio,on zaczal sie wahac. poczulam sie wtedy bardzo zle: ja sie tyle mecze a teraz on mnie rzuci? no i niby mielismy cos przemyslec,ja wrecz plakalam przy tej 'powaznej rozmowie', chyba bardziej z ponizenia. a potem sie rozstalismy i odetchnelam i tak jakos samo wyszlo ze zerwalismy. odetchnelam, w miedzyczasie bylo wiele takich zauroczen,prob,ale, stety badz nietety, zadna nieudana. Az w koncu przeprowadzilam sie do nowego domu a na angielskim poznalam kolege, ktoremu sie podobalam i dzieki temu bardzo sie z nim zakumplowalam. On mi sie nie podobal i chociaz bardzo go lubilam, nie chcialam sie w nic pakowac bo po ostatnim doswiadczeniu powiedzialam sobie, ze jak sa watpliwosci to trzeba skonczyc. Ale ten kolega przyjaznil sie z moim obecnym chlopakiem. Duzo mi o nim opowiadal i bardzo spodobal mi sie z charakteru a potem jeszcze dowiedzialam się, że mieszkal w australii ( aja mam obsesje na punkcie tego kraju i bardzo chcialabym tam wyjechac,on zreszta tez) i pomyslalam ze to na pewno przeznaczenie. no i wkrotce sie poznalismy i wiele razy sie spotykalismy, spacerowalismy po 1,5 godziny i jeszcze nie moglismy sie nagadać. bylam w stanie,który z pewnościa mozna okreslic zauroczeniem i co do tego nie mam zadnych watpliwosci. bo i przystojny, i super sie dogadujemy, i w ogole tyle nas laczy a jeszcze dowiedzialam się, że jak sie nie znalismy to mnie widzial i go zaintrygowalam i chcial mnie poznac i w ogole. mimo wszystko, przez to ze wiele razy bylam odrzucana,balam sie, ze mnie nie będzie chciał. Problem zaczął się w zasadzie wtedy, gdy dowiedziałam sie, że ja równiez mu sie podobam. Zaczęłam przejmować się głupotami, jak chocby że nie bardzo lubi czytać, czy robi jakies drobne błędy ortograficzne. I dalej w sumie jak u was. tylko martwię się, że nie jest tak jak z moim pierwszym chłopakiem. Boję się, że popełniam znowu ten sam błąd, choć przyrzekłam sobie, że juz go nie popełnię. I niby wiem, że tak nie jest ale to nie pomaga. Czasami wręcz czuję, że to przez tego drugiego chłopaka. I czasem jestem pełna szcześcia, aptrze się na mojego chłopaka i śmieje się nie wiem z czego a czasami nie moge patrzeć. Ciągle jest mi niedobrze z nerwów, nie moge jeść, bardzo duzo schudłam. Czasem mam wrazęnie, że na myśl o całowaniu czy innych rzeczach, jest mi niedobrze a w sumie to chyba po prostu cały czas jest mi niedobrze, bo się denerwuję. mam dośc. A tak btw to zastanawiam się czy jakbym chciała wybrać się do lekarza to lepiej do psychologa czy psychiatry? Ale troche boje sie isc do jakiegokolwiek. Nie chce,zeby mi pwoiedziala ze powinnam zerwac i ze to nie zadna choroba.
mam nadzieje, ze przeczytacie i odpowiecie :)
-
Co czuję? Chyba przeraźliwy strach, który aż mnie paraliżuje i chwilami nie mogę się wręcz ruszyć. Wydaje mi się, że to przeznaczenie, tak ma być i jestem tyle czasu z moim chłopakiem tylko dlatego, bo w przyszłości ma mnie poznać z tamtym i wtedy będę 'superszczęśliwa', tak jak być powinno. Zdaję sobie sprawę, że to jest chore, ale jak mi wpadnie coś takiego do głowy to koniec.A jak widzisz przyjaciela Twojego chłopaka to co czujesz?To co myślicie z tym czasem? Bo to martwi mnie chyba najbardziej...
-
Mam tak samo. Czasami jak zbliżam się z chłopakiem to pojawia mi się obraz jego przyjaciela, którego nawet nie znam, jedynie z opowiadań. To jest strasznie głupie. Mam do Was pytanie, Czy okres bądź czas kiedy po raz pierwszy zaczęły się takie rozkminy ma znaczenie?. Bo kolejna głupią myśl mam, że może za wcześnie te rozkminy się zaczęły. Ale i tak chce z nim być strasznie.......eh:/
-
Chciałabym jeszcze dodać co również leży mi na sercu. Otóż, wiem że ciężko jest sobie wytłumaczyć że to choroba, lecz wszystko na to wskazuje. Ale mam jeszcze pytanie do was. Czy czas kiedy zaczęły się te durne myśli ma znaczenie?. Bo dręczy mnie to, że ja mam to prawie od początku bycia z chłopakiem. Tzn. wtedy kiedy się poznawaliśmy było ok, ale w chwili kiedy dowiedziałam się ze mam u niego szanse, zaczęłam mieć dziwne myśli. Chce z nim strasznie być, ale mam jakieś bodźce które tłumią te uczucie.
-
Witam. Mam podobny problem do waszych. Ciągle zastanawiam się czy to jest prawdziwa miłość, i czy na pewno coś czuję do partnera. Nie rozumiem co to jest prawdziwa miłość, stawiam sobie co róż to nowe pytania. Jednak nie wyobrażam sobie życia z innym człowiekiem, i bardzo chcę z nim być, jednak te problemy już mnie dobijają. Doszukuję się wad, kreuję sobie różne dziwne obrazy i oblicza mojego partnera. Czasami doprowadzam się do stanu gdzie wszystko jest mi obojętne, jednak gdy myśli mi trochę odejdą i robię się ciut spokojniejsza to wtedy wiem, że nie chce być z nikim innym. Dodam jeszcze, że w okresie 12-15lat miałam niemiłe doświadczenia odnośnie płci przeciwnej. Co mam robić?, Co byście mi doradzili?, nie mam już sił.
Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?
w Nerwica natręctw
Opublikowano
Cieszę się a problem... w sumie racja, nie do końca opisałam. Za bardzo się skupiłam na przedstawieniu, moim zdaniem, przyczyn problemu, a nie chciałam zbytnio przedłużać, a mam problem ze zwięzłym pisaniem
Więc mój problem... przede wszystkim to ja chyba nie rozumiem pojęcia "miłość". Wydaje mi się, że powinnam być wiecznie szczęśliwa, a nawet jeśli nie, jeśli coś mi w chłopaku przeszkadza to nie przejmować się tym, wiedząc, że i tak go kocham i to niczego nie zmienia. I tak faktycznie miałam kiedy byłam z moim pierwszym chłopakiem. Poza tym ciągle doszukuje się wad. Zamiast cieszyć się, że jest przy mnie to ja wpatruję się w niego uporczywie, lustruje od góry do dołu, próbując znaleźć jakąś "usterkę", chcę sprawdzić czy aby na pewno mi się podoba i chcę to dalej ciągnąć, a to jest takie błędne koło, bo ja CHCĘ to ciągnąć, tylko nie chcę aby były rozkminy. A rozkminiam to czy chcę. Bez sensu... I zwykle jak tak doszukuję się tych wad to jakąą idiotyczną znajduję. Jak choćby, jak pisałam, nieczytanie książek czy jakieś drobne błędy ortograficzne, jakby to w ogóle miało jakieś znaczenie! Przecież mnie samej nie zawsze chce się czytać, a życie przecież nie na tym polega, prawda? A ja mam wrażenie, że dla mnie właśnie na tym. I nie mogę pojąć,jak ludzie (ogólnie ludzie, niekoniecznie mój chłopak)mogą w ogóle mieć jakieś pasje, no nie wiem, rysować, uprawiać sport, uczyć się, pracować, cokolwiek. To jest naprawdę idiotyczne, ja to wiem, ale i tak jak zacznę o tym myśleć to aż mnie coś ściska w żołądku. Ale wracając do tych książek to nawet ostatnio coś tam czytał i co? Poprawiło mi się? Skąd. Bo to w zasadzie nie ma dla mnie większego znaczenia (zastanawiam się czy nie ma tu wpływu mojej mamy, która jak byłam mała wiecznie mi ględziła, abym czytała i nie była analfabetką i w sumie od tego czasu sama nazywałam tak ludzi,którzy za książkami nie przepadali, uważałam wręcz takich ludzi za ograniczonych). Tak samo błędy ortograficzne, które sama nie raz popełniam i jakoś z tym żyję. I wiele tego typu rzeczy, rzeczy które są bezsensowne i tak na dobra sprawę to jakby ktoś mnie zapytał co mi w moim chłopaku nie pasuje to nic nie mogłabym powiedzieć. Bo na dobrą sprawę nie ma nic takiego, ja sobie to wymyślam, żeby sobie uprzykszyć życie. Mam taką potrzebę ciągłego myślenia. Jak jakiś palacz nie może wytrzymać bez papierosa to ja nie mogę bez myślenia,bo jak czuję, że już tam w głowie kłębią mi się myśli to muszę zacząć myśleć, rozkminić co mnie martwi, bo początkowo tego nie wiem, mam wrażenie, że jak się dowiem i wszystko sobie wytłumaczę to będzie lepiej, ale to taka pułapka,bo jedna myśl ciągnie za sobą kolejną i kolejną...
Ja mam takie fazy. Jest wspaniale, patrzę się na chłopaka i śmieję się głośno, przytulam się i puścić nie mogę, taka jestem szczęśliwa. W te dni myślę sobie jaka to ze mnie idiotka i że wszystko zepsuję jak będę tak robić itd. Potem zaczynam trochę myśleć, ale wciąż jest ok. Potem coraz więcej i więcej aż doprowadzam się do takiego stanu, że patrzeć na niego nie mogę, wszystko wydaje mi się bez sensu, mam ochotę uciec, bo czuję że nie ma innego wyjścia. I zwykle on już mówi, że nie trzyma mnie na siłę,choć wie że to nie jest brak uczucia i mam problem ze sobą, ale jeśli chcę to żebym powiedziała i on sobie pójdzie. I zwykle kończy się tak, że przytulam się z płaczem i mówię, że nie chcę go stracić, ale mam już po prostu dość. I przez dzień jeszcze czuję taką przepaść między nami, totalną pustkę, a potem znowu przychodzi euforia.
I na koniec jeszcze, to co wcześniej pisałam już, za bardzo wierzę w jakieś przeznaczenia itp (a najlepsze jest to, że niby jestem ateistką,więc powinnam z takich rzeczy się śmiać a nie wierzyć) i ciągle wymyślam, że pewnie jestem przeznaczona komuś innemu a mój chłopak ma mnie z daną osobą zapoznać i dlatego wciąż jesteśmy razem, choć jest źle. Albo wymyślam, że on jest jakiejś tam dziewczynie przeznaczony i mówię mu o tym. A on albo się z tego nabija albo wręcz wkurza i mówi, że może i dużo jest ładnych i fajnych dziewczyn na świecie, ale on kocha mnie i chce być ze mną a nie z jakąś Józią czy Genowefą. Ta...
W każdym razie mam wrażenie, że to w dużym stopniu wina tego, że tak bardzo samą siebie zraniłam pakując się w poprzedni związek. Ale już sama nie wiem...
Chyba tyle. A przynajmniej tyle teraz pamiętam. W razie czego jeszcze dopiszę, ale w sumie moje dolegliwości są praktycznie identyczne do tych,jakie ludzie tu mają. Zwłaszcza uderzyły mnie początkowe posty na tym forum i czytając je widziałam siebie. Przepraszam za te wypracowania, ale ja serio nie potrafię krócej...